Robert Browning

Robert Browning, Piosenka dziewczyny


Ty wciąż mnie kochasz! — a więc mogę zwlekać;

Niechże się twoja miłość uszlachetnia.

Czerwiec łąk łany kwiatami powleka,

Które wyrosły jeszcze z nasion kwietnia.

W sercu z ziarenka roślinkę hoduję;

Ufam, że żadna susza jej nie zgubi.

Wiem, że miłości do niej nie poczujesz,

Lecz mam nadzieję, że ją choć polubisz.

Spojrzysz przynajmniej na to, co zostanie

Z mojej miłości — te fiołki na grobie.

Twoje spojrzenie to lek na mej ranie;

Śmierć niczym dla mnie, gdy myślę o tobie.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2000)


Robert Browning, Stare obrazy we Florencji


W poranek, w który pierwsze gromy marca grożą,

Ponoć w wodach strumieni harcują węgorze.

Oparty, popatrzyłem nad liśćmi, co tworzą

Bramę wioski, otwartą w tej łagodnej porze.

Ni jeden nagły piorun, ni grzmot głucho brzmiący,

Nie sunął nad doliną, gdzie wielka i biała

Skąpana w rannym świetle znad szczytu płynącym,

Na zboczu wielkiej góry Florencja leżała.

(Tłum. Wiktor J. Darasz)


Robert Browning, Summum bonum (Summum bonum) z tomu Asolando


Całą przestrzeń i przepych roku w pełni rozkwitu jedna pszczoła nam daje,

Całe ziemi bogactwo pod powierzchnią ukryte w jednym drzemie klejnocie,

Cała głębia i groza pieniącego się morza jedną perłą się staje;

Przestrzeń, przepych i rozkwit, ciemność, głębię i grozę, w ciągłym ruchu i locie,

I co więcej, tę prawdę od klejnotu przejrzystszą

Oraz ufność niezmierną bardziej niźli głębiny,

Odnalazłem dla siebie, we wszechświecie najpierwsze, ufność z prawdą najczystszą,

W pocałunku dziewczyny.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2000)


Robert Browning, Bóg ma nad wszystkim pieczę bez wątpienia... (Pippa Passes)


Bóg ma nad wszystkim pieczę bez wątpienia

Już od naszego chwili narodzenia;

On władzę stale sprawuje nad nami,

Wszyscy jesteśmy jego narzędziami;

I źli, i dobrzy, których nie wyliczę,

Wszyscy są równi przed jego obliczem.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2015)


Robert Browning, Wielkanoc

(Easter-Day, Christmas Eve and Easter-Day, 1850)


I


Jakże jest ciężki los chrześcijanina!

Wiemy to wszyscy, lecz gdzie tkwi przyczyna?

Przecież nie o to jedno tylko chodzi,

By rzeczywistość z ideałem zgodzić,

Który powinien każdego poruszyć

I znak zostawić na człowieczej duszy,

Bo to — rzecz jasna — zawsze zrobić trudno;

Dla mnie i ciebie jest wszak rzeczą żmudną

Zdać sobie z tego sprawę, mniej lub więcej,

I jakiś sukces otrzymać w podzięce

Za naszą walkę, której trzeba wiele,

Żeby osiągnąć wytyczone cele.

„Cele są wielkie” — możesz mówić sobie —

„Dlatego ciężkie tak w każdym sposobie”.

Ważność owoców jednak naszych zmagań

To źródło jest, skąd wypływa odwaga

W pokonywaniu wszelkich przeciwności.

„Lecz —czy zrządzeniem Bożej opatrzności

Jest to, by nasza praca nad tym cała

Tak niewspółmiernie ciężką się zdawała?”

Cóż, to pytanie pojawia się w mroku

I tylko jedną rzecz mam na widoku

W sprawie trudności owej, mianowicie,

Choć cel nasz chcemy widzieć całe życie

To, gdy do biegu naszego ruszamy,

On również nie tkwi w miejscu wciąż tym samym,

Gdy zaś nagrody chcemy za igrzysko,

Widzimy: walka trwa nadal. To wszystko.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2000)


Robert Browning, Eurydyka do Orfeusza. Obraz Leightona

(Eurydice to Orpheus. A Picture by Leighton, Dramatis Personae)


Daj mi je wszystkie, usta i oczy i czoło;

Niech mnie w końcu raz jeszcze otoczą wokoło,

Niech mnie twoje spojrzenie obejmie na wieki,

Niech nie wypuszcza z kręgu światła, kiedy wokół

Rozciąga się królestwo wieczystego mroku;

Chcę być bezpieczna w blasku spod twojej powieki;

Zło — tak przeszłe, jak przyszłe — nie istnieje dla mnie,

Nie mam przeszłości ani przyszłości — spójrz na mnie!

(tłum. Wiktor J. Darasz)


Robert Browning, Na wysuszonym brzegu (Such a starved bank of moss)


Na wysuszonym brzegu tylko mech zalega,

Wreszcie, o rannej porze w maju,

Błękitna błyskawica przez niego przebiega,

Fiołki zakwitły tam na skraju.


A po niebie obłoki ciągną się pomału,

Ciężka, nużąca jest ich jazda.

Gdy promień za promieniem przebił się przez całun,

Błyszczy wspaniale niczym gwiazda.


A ten świat dookoła, choć nikt mu nie kazał,

Życie otoczył poniżeniem,

Dopóki uśmiech Boga się nam nie pokazał,

A twoje było to spojrzenie.

(Tłum. Wiktor J. Darasz, 2014)


Robert Browning, Bliźniacy

(The Twins, Dramatic Romances)


„Dawajcie, a będzie wam dane”


Stary i srogi, sławny Marcin Luter

Snuł bajdy kwiecistym stylem;

Im która bardziej niezgrabna, tym lepsza.

A o czym? Powiem za chwilę.


Raz pewien żebrak prosił o jałmużnę,

Kiedy bram opactwa dopadł —

Rzekł Luter — ale na te jego prośby

„Niestety” odparł mu opat.


„Biedniśmy dzisiaj, choć kiedyś bogaci,

Gdy darów deszcz na nas padał;

Dziś nam nie dają nic, jak mamy zatem

Dawać innym” opat biadał.


Rzekł wtedy żebrak: pomyślcie o grzechach!

O ile pomnę, w tych murach

Mieliście kiedyś dwóch braci bliźniaków,

Datego i Dabitura.


I kiedy dobrze brat Date się miewał,

Dabitur kwitnął tak samo;

Dabitur pości, więc Date z nim razem —

To rzecz normalna, rzekł tam on.


Czy chcecie wspomóc jednego bliźniaka?

Wszak jest prosta rada na to;

Gdy Date swoją pokutę wykona,

Dabitur pomoże bratu.


Tylko się strzeżcie — opat zwiesił głowę —

Znów pić ze studni zatrutej

Grzechu chciwości! Żebrak ten był może

Aniołem — powiedział Luter.

(tłum. Wiktor J. Darasz)


Robert Browning, Jej twarz

(A Face, Dramatis Personae)


Gdyby tylko mieć można kształt jej małej głowy

Odmalowany w jasnych barwach na tle złotym

Podług prawideł dawnej toskańskiej roboty!

Nic nie zakłóca linii jej warg karminowych,

Które się rozchylają — w tym uroda cała —

Lekko — widziane z boku — ale nie w ten sposób

(Bo to byłby dysonans), jakby śmiać się chciała,

Lecz jakby hiacynt, barwy dojrzałego kłosu,

Źdźbło pochylał, by sięgnąć jej ust w pocałunku

I zostać między nimi. Na tym wizerunku

Niżej powinna świecić jej wysmukła szyja,

Którą można rękami dokoła owijać,

Gdzie się rumieniec twarzy w szczerej bieli gubi.

Wiesz, to Correggio w nieba rozpęknięciu lubił

Zbierać anielskie twarze, zbite w grupę jedną

Koło za kołem, które w szarym zmierzchu bledną,

Zgromadzone tam tylko po to, jak się zdaje,

Żeby cud zauważyć, co się właśnie staje,

Chwilę trwa i już znika, gubiąc się w przestworze,

(Który dla jej oblicza tło stanowić może).

Lecz teraz całe niebo w źrenicy się wzmaga

I, by nie stracić cudu, choć mrugnąć się wzdraga.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2000)


Robert Browning, [Na oślep szłaś przez mój gabinet], fragment utworu Shah Abbas

([You Groped Your Way Acrose My Room], Shah Abbas, Ferishtah’s Fancies, 1884)


Na oślep szłaś przez mój gabinet, ukryty w nocy martwym mroku,

I potykałaś się bez przerwy, przy każdym wręcz niepewnym kroku;

Nagle rozbłysła twoja lampa i możesz już zaufać oku.


Oto mój pokój, przypatrz mu się, tu wszystko tak, jak stać ma, stoi

W porządku nienagannym, zatem co przeszkadzało stopom twoim?

Lampa harmonię ci odkryła, a więc niczego się nie boisz.


Niech miłość będzie twoim światłem, niech przyjmie rolę przewodnika,

Gdy ona drogę ci wskazuje, każda przeszkoda zaraz znika,

Lecz jeśli w sercu jest symetria, to po co miłość — stąd wynika.

(tłum. Wiktor J. Darasz)


Robert Browning, [Jestem i będę zwykłym człowiekiem], fragment utworu Rodzina

([Man I Am and Man Would Be], The Family, Ferishtah’s Fancies, 1884)


Jestem i będę zwykłym człowiekiem i niczym innym być nie zamierzam.

Nie chcę się zgrywać! Orzeł jest dumny ze skrzydeł — niech więc niebo przemierza.

Aniołem nigdy nie będę, chyba że ludzką godność ktoś mi odbierze.


Żyjąc na ziemi wszystko wytrzymam, jeśli mi każą klęknąć — uklęknę;

Mam cię przed sobą — jesteś posłanym z nieba na ziemię wcielonym pięknem.

Umysł postrzega wszystko w całości niedowidzenia nie tknięty piętnem.


Mądra i dobra jesteś — krąg zwarł się — co spoza niego od losu wziąłem?

Mądrość mądrzejszą i dobroć lepszą? Czy miałbym tyle, ile anioły

W wieczności biorą w swe posiadanie? Mam to, co chciałem — na tym spocząłem.

(tłum. Wiktor J. Darasz)


Robert Browning, Maj i śmierć

(May and Death, Dramatis Personae)


I


Cóż, Karolu, gdy zmarłeś w tamtym roku w maju,

Jakby trzy części piękna wiosny były starte

Jednym jedynym ruchem ręki w całym kraju;

Co do mnie, to na próżno szukałbym i czwartej.


II


Głupia myśl, ale gorzka. Światu jej nie trzeba,

Bo jeszcze wiele wiernych jest par towarzyszy,

Co ramię w ramię śledzą obrót sfery nieba,

Wschód księżyca i wieczór, zatopiony w ciszy.


III


A więc dla nich niech maj ten pozostanie majem,

Niech będzie nowym czasem, jak dla nas był kiedyś,

Niech — póki tylko może tak być — będzie rajem

Obrazów i odgłosów, który nie zna biedy.


IV


Na wiosnę las rozkwita w odcieniach zieleni

I wszystko się zielone staje oczywiście

Z wyjątkiem jednej smugi — i o niej chcę mówić —

Która krwawoczerwone w krąg rozrzuca liście.


V


Nie w każdym lesie kwitnie ta dziwna roślina,

A jeżeli nie kwitnie, las niewiele traci;

Jednak, gdy się rozkrzewia, dług mi przypomina,

Który z własnego serca wciąż krwią muszę płacić.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2000)


Robert Browning, Giuseppe Caponsacchi (Giuseppe Caponsacchi)

(fragment)


Mam odpowiadać? Czy dobrze rozumiem?

Panowie, proszę o waszą cierpliwość.

W tych kłębach dymu, który prosto z piekła

Się tu unosi, kształty wszystkich rzeczy

Się zacierają, nie widzę niczego.

Nawet tej własnej dłoni przed oczami

Nie rozpoznaję. Czy mam odpowiadać?

Przecież to znaczy, że będę powtarzać

To, co już kiedyś, sześć miesięcy temu,

Mówiłem. Sądzę, że to było tutaj,

Przed wami trzema, panowie sędziowie,

Stojąc mówiłem. Nikt się już nie śmieje,

Z tych, co się śmiali, dostojni sędziowie.

Sami się wtedy śmialiście, panowie,

I to nie było nic niestosownego,

Czego u sędziów nie można by znosić.

Wydaje mi się, że ten gest rozumiem.

To było ramion zwyczajne wzruszenie

Bez oskarżania, pobłażliwy uśmiech,

Gdy pióro chce się bawić z poważnymi

Niby ustami, na których śmiech został

Stłumiony nagłym przyłożeniem dłoni,

Która udaje, że pociera czoło

I się po nosie drapie. Kiedy pierwszy

Raz powiedziałem, co się wydarzyło,

Mówili, zresztą sami dobrze wiecie:

To łajdak, mielibyśmy w to uwierzyć?

On nic innego powiedzieć nie może.

Byliśmy młodzi wszyscy, a tu większa

Się dokonuje nieprawość, panowie.

(tłum. Wiktor J. Darasz)


Robert Browning, Guido

(fragment)


Czy wy sądzicie, że czekam na słowa?

Sam nie przekonam was do zmiany zdania,

Nie przekonacie wy mnie do niej. Weźcie

Zatem krucyfiks. Na nic się nie przyda.

Podejdźcie, dosyć ciszy, dość milczenia!

Gdy wyście swoje odprawiali modły,

Się pogrążyłem w głębi własnej duszy

I zatrzasnąłem drzwi za sobą. Wasza

Pochodnia czyni miejsce bardziej mrocznym,

Ale dopuszcza lekką szarość ranka.

Można wyciągnąć rękę i wymacać

Długość, szerokość i wysokość celi.

(tłum. Wiktor J. Darasz)


Robert Browning, Pictor ignotus (Pictor ignotus)


Malować mogłem całkiem jak ten młodzik,

Którego wszyscy teraz podziwiacie,

Bo przecież nic mnie nie powstrzymywało,

Chyba ta myśl, co niosąc prawdę trochę

Zasmuca; nigdy los mi nie zabraniał,

Bym niczym gwiazdy zabłysnął na waszym

Niebie od Boga otrzymanym darem,

A moje ciało by się nie zatrzęsło

Od trudów duszy mej towarzyszenia

Z oczami w górę wzniesionymi, albo

Niczym grom szybki pogrążone nisko

Na środek, z nagła, albo też na boki

Zwrócone cicho i badawczo, żeby

Wyznaczyć sobie granice swobody,

Wolną powierzchnię i ograniczenia,

Ukazujące prawdę przedstawioną

W człowieku, tak jak u tego młodzika,

Którego wszyscy chwalicie; widziałem.

Po płótnach moja dłoń by przeciągała.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2014)


Robert Browning, Memorabilia


Czy może kiedyś Shelleya widziałeś,

Jak się zatrzymał i odwrócił głowę,

Mówił do ciebie, ty odpowiadałeś,

Jakie to dziwne zdaje się i nowe.


Ale ty żyłeś już przed tym zdarzeniem,

Tak samo zresztą żyjesz od tej pory,

Wcale nie wzrusza cię moje wspomnienie,

Tylko do śmiechu jesteś dziwnie skory.


Znam wrzosowisko, co ma imię swoje

I na tym świecie do spełnienia rolę,

Widać je trochę stąd, gdzie teraz stoję,

Na dłoń szerokie, otoczone polem.


Poszedłem na to miejsce wyróżnione

I tam, podniósłszy z ziemi, sobie dałem

Na piersi orła pióro porzucone;

Wtedy o całej reszcie zapomniałem.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2000)


Robert Browning, Żona Jamesa Lee mówi na skale

(James Lee’s Wife, V. On the Cliff, Dramatis Personae)


Gdzie perz porasta siadłam na brzegu;

Przed sobą widzę, gdy szyję nagnę,

Kamień obmyty przez fale w biegu.

Nazwać perz trawą? Ktoś mógłby myśleć, że zadrwić pragnę —

Bo wysechł niemal do ostatniego nędznego kłącza

Pod uderzeniem groźnego żaru letniego słońca.


Tarcza kamienia płaska leżała

Lśniąc jak kowadła blask żelaznego,

Nie, takim blaskiem i stal nie pała;

Tak rozpalony, że żadna muszla nie lgnie do niego;

Z wierzchu gorący, zimny od środka, podobny lodowej bryle,

Jak ołtarz śmierci wybudowany na skał mogile.


Z źdźbła się poderwał i w górę skoczył

Brzękiem błękitnych skrzydeł niesiony

Nie pasikonik (chociaż uroczy),

Lecz koń rycerski, zbrojny i strojny, w boju ćwiczony;

Zaczarowany dar od jakiegoś dawnego maga

Dla bohatera toczonych w locie powietrznych zmagań.


Nagle na kamień, niczym ulewa

Iskier, co świecą, by zgasnąć zaraz,

Kiedy pochodni ruch je rozwiewa,

Dwie plamki spadły czerwone — skrzydeł motylich para;

Perzu już nie ma, kamień gdzieś zniknął z takiej przyczyny,

Że w moich oczach zalśniły blaskiem owe rubiny.


Czy nie tak właśnie mają się rzeczy

(Gdy na nie spojrzeć od naszej strony),

Jeśli się kryje umysł człowieczy

Całkiem zamknięty w sobie, zapiekły i wysuszony,

Aż nagle tutaj niezwykłej barwy czerwień zagości,

Pozostawione przez zaskoczenie znamię miłości.

(tłum. Wiktor J. Darasz)

Robert Browning, Spotkanie w nocy


Szara płaszczyzna morza, lądu czarne wzgórza;

Wielki, żółty półksiężyc nad nimi wzniesiony;

Drobne, ruchliwe fale w blasku swej urody

Gonią za moją łódką po powierzchni wody;

Gdy dobijam do brzegu kadłub rozpędzony

Nagłym pchnięciem w wilgotny piasek się zanurza.


Jeszcze milę po plaży, ciepło pachnie morze;

Przez trzy pola na przełaj, dom, schody drewniane;

Zgrzyt zapałki o draskę, mały siny płomyk,

Stukanie w szybę okna i odzew znajomy;

Bicie serc, strach i radość z trudem ukrywane

I echo szeptu ciche jak tylko być może.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2000)


Robert Browning, Stracony wódz


I

Właśnie dla garstki srebrników nas rzucił,

Właśnie dla wstążki do wpięcia w swój frak —

Dla tej korzyści się od nas odwrócił,

Lecz wszystkie inne musiał stracić tak;

Mogli dać złoto, a srebro dawali,

Był ich bez reszty, mało w zamian brał;

Z naszych miedziaków jałmużnę otrzymał!

Strój — purpurowy, serce dumne miał!

Myśmy kochali go, w hołdzie szli za nim,

Światłem na drogę był nam jego wzrok;

Uczył nas wszystkich języka i stylu,

Na śmierć i życie wytyczał nam krok.

Szekspir był z nas — i Milton też był dla nas,

Burns, Shelley z grobów patrzą w naszą rzecz;

Z szeregu wszystkich żywych, wolnych ludzi

On jeden tylko obrócił się wstecz.


II

Pójdziemy dalej — ale już bez niego;

Pieśni nas porwą, lecz nie z jego ust;

Będziemy działać — on zostanie bierny,

Bierność zaleca, dziś to jego gust.

Zmażcie to imię, jeszcze jedną duszę

Zapiszcie w rejestr, gdzie straconych tłum;

Trud zmarnowany, nieprzebytą drogę,

Krzywdę dla ludzi i obrazę Boga,

Płacz dla aniołów, a dla diabłów triumf.

Idzie noc życia — niech do nas nie wraca,

Trzeba by wątpić w prawdę jego słów;

Nie chcemy żadnych wymuszonych pochwał,

Zmierzcha — czy ranek przyjdzie kiedy znów?

Lecz walczmy dalej, tak jak on to umiał,

Serca rozpalmy — niech i jego spłonie,

A kiedy pojmie prawdę, niech nas czeka,

Już rozgrzeszony, przy niebiańskim tronie.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2000)


Robert Browning, Rabbi ben Ezra

(fragment)


Kochanie, przy mnie się zestarzej,

Najlepsze jeszcze się wydarzy

U kresu tego życia, który był jego celem od początku;

Nasz los jest w Tego opatrzności,

Kto mówi do nas to: W całości

Młodość stanowi pół jedynie, wierz w Boga, wszystko jest w porządku.

Wiktor J. Darasz, 2014


Robert Browning, Saul

(fragment)


Jakże jest dobre ludzkie życie, zwyczajne życie jak wspaniałe

Z racji cudownej właściwości

Łączenia w jedną całość serca i duszy oraz wszystkich zmysłów

W wielkiej na wieków wiek radości.

Wiktor J. Darasz, 2014


Robert Browning, Pogrzeb gramatyka

(fragment)


Czy to nie było czymś niezwykłym? Czy on nie zdawał się na Boga?

Do Niego się zwracała dusza.

Jest rzeczą Boską sprawiać, żeby ktoś kroczył po niebiańskich drogach,

Chociaż po ziemi się porusza.

Czy nie powiększył on umysłu, nam pokazując całkiem jasno,

Co znaczy i nam przykład dając.

On wszak nie lekceważył życia, jak głupcy trwonią swoją własność,

Ją po kawałku wyprzedając.

Nadstawiał karku, by osiągnąć swój cel i dotrzeć aż do nieba,

Albo na ziemię runąć z trzaskiem.

"Czy ty nie ufasz nazbyt śmierci?" - pytali - mówił im: "Tak trzeba:

Precz z ziemi oszukańczym blaskiem.

Przeciętny człowiek stawia sobie do osiągnięcia małe cele,

Widzi je i do nich dociera;

Człowiek ambitny, niespokojny, który osiągnąć chciałby wiele,

Zanim osiągnie cel umiera.

Przeciętny człowiek, grosz do grosza zbierając na kształt winogrona,

Uskładać monet sto potrafi;

Ambitny człowiek, który bystrą myślą celuje do miliona,

Choć bardzo stara się, nie trafi.

Prostak, gdy cały świat posiądzie, jeszcze mu będzie tego mało,

Niech więc świat patrzy, gdzie on zajdzie.

Ambitny zdaje się na Boga i gdy osiągnie doskonałość,

To w swoim sercu Pana znajdzie.

Choć ręce śmierci go chwytały za gardło, on się nie poddawał

I wciąż się gramatyki trzymał.

I nawet wśród największej wrzawy słowom i zdaniom się oddawał,

Wierności wiedzy swej dotrzymał.

Póki mógł mówić, o spójnikach "hoti" i "oun" nam opowiadał,

Przedstawiał wzory słów odmiany,

Użycie słówka "de" u wielkich pisarzy sam dogłębnie zbadał,

Do pasa sparaliżowany.

Cóż, tu jest odpowiedni cokół, który pamięta lepsze czasy:

Witajcie go szczebiotem dzikim,

Wysoko latające ptaki, heroldzi upierzonej rasy,

Szybkie jaskółki i jerzyki!

Dotarliśmy do szczytu wzgórza; tłum ludzi żyje w swojej biedzie

Tam w dole, w chatach swych się chowa.

Ten człowiek postanowił mocno nie tyle żyć, co wiele wiedzieć.

Czy zatem u nich go pochować?

Tu jest dla niego godne miejsce, gdzie chmury rosną w stadach dużych,

Gdzie gromy grożą gromkim głosem.

Gwiazdy przychodzą i odchodzą. Niech radość przerwie trwanie burzy,

Niech pokój ześle świeżą rosę.

Wielkie zamysły zawsze kończą się wielkich skutków korowodem,

Zatem zostawcie go, wielkiego,

Większego niż pomyśleć mogą umysły świata nazbyt młode,

Jak nie żywego, to zmarłego.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2014-2021)


Robert Browning, Spotkanie nocą (Meeting at night)


Nad wód szarością, lądu czernią

Jaśnieje żółty sierp księżyca

I stado fal na tafli wody

W ognistych kręgach gna w zawody,

Do brzegu moja łódź pomyka,

By w piach wilgotny wbić się stępką.


Iść plażą, chłonąc zapach morza,

Przez pola trzy do gospodarstwa,

Stukanie w okno, trzask zapałki,

Jej sine światło mrok rozjaśni,

Głos, w którym radość i obawa

Drżą razem, cichszy od serc dwojga.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2014)


Robert Browning, Rozstanie o poranku (Parting at morning)


Uderzeniem fal morza dzień noc zgonił z nieba

I zza wzgórz się wytoczył krąg słonecznej tarczy.

Wiedziałem, że dla niego złoty szlak wystarczy,

Ale mnie między ludzi wrócić było trzeba.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2000)


Robert Browning, Piosenka Pippy


Skończyła się zima;

Jest rano urocze;

Wnet siódma zadzwoni;

Od rosy lśni kwiecie;

Do róży lgnie ślimak;

Skowronek furkocze;

Bóg z nieba nas chroni —

Źle nie jest na świecie.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2000)


Robert Browning, Rozstanie rankiem (Parting at morning)


Przybojem fal się dzień obudził,

Zza wzgórz się słońce wytoczyło,

Jemu iść niebem wystarczyło,

Sam chciałem wrócić między ludzi.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2014)


Robert Browning, Perła i dziewczyna (A Pearl, a Girl, Asolando: Fancies and Facts, 1889)


Prosty pierścionek z jednym jedynym kamieniem

Dla zwyczajnego oka bez większej wartości;

Wyszepcz właściwe słowo (a strzeli płomieniem,

Buchnie, jak ogniem z lodu, taki czar w nim gości;

I oto jesteś panem (mówi wschodnia księga)

Władcą nieba i ziemi (sprawia to potęga

Zaklęta w perle z głębiny.


Kobieta zaś (tym razem mówię sam od siebie),

Co ma niewiele z tego, co świat zwykle ceni;

Wymów to jedno słowo (a zaraz się w niebie

Znajdzie jej dusza; tyle wystarczy, by zmienić

Mnie we władcę stworzenia, pana ziemi, nieba,

Do tak wielkiego szczęścia tak mało potrzeba,

Wystarczy miłość dziewczyny.

(tłum.Wiktor J. Darasz, 2000)


Robert Browning, Kardynał i pies


Crescenzio, legat przy soborze, który odbywał się w Trydencie,

W roku tysięcznym i pięćsetnym dwudziestym drugim, przed zaśnięciem,

W marca dwudziesty piąty wieczór do Rzymu pisał list zawzięcie;

Znużony wstał, by tchu zaczerpnąć, i nagle ujrzał coś strasznego —

Cytuję źródło co do joty i nie odmieniam w nim niczego.

Ogromny, czarny, groźny brytan, którego wzrok płomieniem pałał,

Runął przez okno do komnaty prosto w kierunku kardynała,

Uszami zamiatając ziemię; skoczył i przywarł do podłogi

Pod stołem, gdzie pisano listy — legat zaś, cały drżąc od trwogi,

Zawezwał zaraz grono straży, każąc, by pokój przeszukali,

Znaleźli psa i przepędzili — lecz nic nie było w tamtej sali.

Kardynał wkrótce po tym zajściu zapadł na zdrowiu ze zgryzoty

I zmarł w Weronie; a gdy konał, bez przerwy wrzeszczał tylko o tym,

By zabrać psa, co mu przy łożu ponoć warował wciąż ponuro —

Niech Niebo chroni nas od złego, a zresztą na psa zrzućmy urok!

(tłum. Wiktor J. Darasz, 1999)


Robert Browning, Przypuszczenie (Speculative)


Dajmy na to, że inni w niebie będą chcieli

Mieć nowego człowieka, naturę i sztukę;

Nowy Umysł, co prawdę od kłamstwa oddzieli,

Nowy Blask, co w ciemności wniknie każdą lukę,

Nowy Artyzm, już wolny, co się w przestrzeń wcieli.


Lecz do innej modlitwy ja sam złożę ręce,

Chcę, by tamte minuty, co przeszły, wróciły.

Niech znowu stare życie zanurza nas w męce,

Niech da ci dawną radość, mnie ból ponad siły,

Ale, gdy cię odzyskam, nie oddam cię więcej.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2000)


Robert Browning

EWELINA

(Evelyn Hope, Dramatic Lyrics)

I

Niestety, już nie żyje piękna Ewelina!

To jej półka na książki, jej łóżko i sprzęty.

Siądź tu przy niej i posiedź, nim minie godzina.

W szklance z wolna umiera jej ręką ucięty

Kwiat geranium — jak sądzę nic tu się nie zmieni,

Tak jak się nie zmieniło aż do tego czasu.

Zamknięto okiennice. Tylko dwóch promieni

Blask tu wnika przez wąskie szczeliny zawiasów.

II

Lat jedynie szesnaście, gdy zmarła, liczyła.

Nie wiem nawet, czy znała dźwięk mego imienia.

Nadal za mało, by ją miłość omamiła,

Jednak w swym życiu miała tyle do zrobienia,

Tyle trosk i nadziei, zadań oraz planów,

Na przemian raz spokojna, raz wesoła cała,

Zanim się skinąć ręką spodobało Panu.

Teraz tylko jej czoła plama świeci biała.

III

Czy jest zatem za późno, piękna Ewelino?

Cóż, twoja dusza była tak czysta i szczera.

Gwiazd korowód szczęśliwych cię stworzył, dziewczyno,

Z ducha, ognia i rosy, co się w trawie zbiera.

Byłem starszy dokładnie trzy razy od ciebie,

Drogi się nam nie zbiegły, nie spotkały ręce.

Czy wspólną rzeczą była nam na ziemskiej glebie

Tylko nasza śmiertelność i prócz niej nic więcej?

IV

Nie, zaprawdę! Ponieważ Pan Bóg nas obdarza

Obficie światłem swoim i łaski swej siłą

I, by starą nagrodzić, nową miłość stwarza.

Chwalę cię więc ze względu na tę moją miłość.

Znajdą się dla niej w życiu jeszcze inne cele,

Przejdę przez inne światy, będę w innym niebie,

Wiele się mam nauczyć i zapomnieć wiele,

Zanim ten czas nadejdzie, żebym spotkał ciebie.

V

Ale w końcu nadejdzie, na pewno nastanie

Taki czas, Ewelino, kiedy oczywiste —

Co znaczyły wśród ziemskich lat — zadam pytanie —

Twoje ciało i dusza tak żywe i czyste.

Dowiem się, czemu warkocz miałaś bursztynowy

I usta niczym kwiaty geranium czerwone,

Dowiem się, co chcesz zrobić ze mną w życiu nowym,

Które zastąpi życie stare i znużone.

VI

Powiem wtedy, jak długo żyłem od tej pory

I musiałem poddawać się tak wiele razy,

Zdobywałem dla siebie rozliczne honory,

Poznałem nowe czasy, nowe krajobrazy,

Ale tej jednej rzeczy w duszy mi brakuje,

Czy ja ten dar minąłem, czy on mnie ominął?

Ja ciebie chcę i znaleźć cię znowu spróbuję.

O co w tym wszystkim chodzi? Spójrzmy, Ewelino.

VII

Ewelino, ja ciebie od zawsze kochałem.

Moje serce zbyt pełne dla ciebie się zdało?

Uśmiech twych ust czerwonych pomieścić w nim chciałem,

Tak samo złoto włosów, w końcu ciebie całą.

Ale ciszej już, daję ci tę kartkę właśnie,

Spójrz, zamykam ją w twojej słodkiej, zimnej dłoni,

To nasza tajemnica, teraz jednak zaśnij,

Gdy się zbudzisz, i wspomnisz, zrozumiesz na koniec.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2000)



Robert Browning, Biała magia

(White Witchcraft, Asolando: Fancies and Facts, 1889)


Gdybyśmy w bestie się zmienili, czym by się stały nasze twarze?

Zatem zabawmy się w Jowisza: lisem się stań, bo ja tak każę,

Cichym złodziejem winogrona; no, twoja kolej, jak mnie skarzesz?

Czy chcesz odrazę do mnie poczuć? A więc, czym teraz jestem? Żabą?

Ludzie mijają mnie z daleka i na mój widok jest im słabo;

Dajcie mi tylko jakąś norę, gdzie mógłbym żyć podobny płazom.

A teraz powiedz, co najgorsze, Canidio! - „Jest okropny zgoła,

Ale od tego niezależnie, czy perły lśnią mu w oczodołach,

Jego źrenice śledzą moje, miłość w nich trwa i przetrwać zdoła".

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2000)


Robert Browning, Bifurkacja

(fragment)


Byliśmy kochankami. Niech spocznę koło niej,

Mój grób obok jej grobu. A na jej pomniku,

Na kamiennej tablicy wykujcie ten napis:

Kochałam go, lecz rozum kazał mi przedłożyć

Obowiązek nad miłość, odrzucić pokusę

Róż i lilii, którą mnie próbował przekupić,

Kiedy się nasze drogi zaczęły rozchodzić;

Stanęłam przed wyborem, albo iść do kresu

Życia zgodnie z nakazem uczuć lub z rozsądkiem

Wlec się po zadeptanej i zniszczonej grobli

Powoli, ręka w rękę z moim przyjacielem.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2015)


Robert Browning, Papież i sieć

(The Pope and the Net, Asolando: Fancies and Facts)


Kim jest ten, kogo wszyscy razem chwalimy dzisiaj wielkim głosem?

To nasz wybrany nowo papież — pochylmy się nad jego losem,

Bo był rybakiem jego ojciec i chodził zawsze z pustym trzosem.


Syn jego garnie się do książki i świat umysłem bystrym bada,

Niech będzie więc diakonem najpierw, księdzem, biskupem, niech zasiada

W końcu na krześle kardynalskim, nie powie nikt, że się nie nada!


Jeden się śmieje, inny dziwi, wszyscy są jakoś poruszeni,

Sieć zamiast kluczy albo miecza, trzeba zwyczaje nasze zmienić,

To nowa moda, co za awans! — myślicie, że się zaczerwieni?


Nie — on, pan pokornego serca, powtarza wciąż: nie jestem godzien,

Z rybackiej chatki do papieskich pałaców, tak nie bywa co dzień,

To jest mój sposób, żeby ciągle w pamięci mieć rybackie łodzie.


I w wielkiej sali pałacowej, tam, gdzie sklepienia łuk szybuje,

Gdzie zwykle wisi portret przodków albo też herb ich się znajduje,

Nad licznie zgromadzonym tłumem skromna rybacka sieć góruje.


Ten krok każdego z nas poruszył, przyznać to muszę całkiem szczerze,

Ten święty człowiek zasługuje na to, by zostać nam papieżem,

Niech więc zostanie — tak pokorny — niech władzę z naszych rąk odbierze.


A więc wybrano go papieżem, choć się urodził zwykłym chłopem,

Ale, gdy poszliśmy w procesji, żeby mu ucałować stopę,

Patrzymy — ach — sieć znikła, gwarant pokory, niczym kamień w wodę!


I szept się podniósł między nami, co dla nas znaczy ta odmiana,

W roli rzecznika wystąpiłem, żeby nowego spytać pana:

Ojcze, dlaczego sieć zniknęła? — Synu, bo ryba już złapana!

(tłum. Wiktor J. Darasz)


Robert Browning, Jak to oni przynieśli ważną wieść z Gandawy do Akwizgranu


Na koń! Ja i Joris, i Dirck, i ruszamy;

Wszyscy trzej przez dziedziniec i galopem do bramy;

Otworzono podwoje; straż w ryk: nie szczędź koni!

Koni - echem od murów ten ich krzyk nas dogonił.

Zgrzyt wrót. Światła zgasły i pochłonął nas mrok.

Była północ dokładnie, gdy zrównaliśmy krok.


Ani słowa do innych, w jednym gnaliśmy rzędzie,

Strzemię w strzemię, miejscami nie zmieniając się w pędzie,

Poprawiłem się w siodle, popręg mocniej ścisnąłem,

Podciągnąłem rzemienie i na łęku się zgiąłem,

A przed nami w ciemności rozpościerał się szlak

Jeszcze nigdy mój Roland nie cwałował aż tak.


Księżyc właśnie zachodził, gdyśmy w drogę ruszali,

Pod Lokeren koguty piały, gdyśmy jechali,

Pod Boom słońce zza chmury wyszło jeszcze ospałe,

Zaś pod Duffeld na niebie pokazało się całe.

A z dzwonnicy w Mechelen dzwonu dźwięk dognał nas -

Gdyśmy miasto mijali Joris rzekł: jeszcze czas!


A pod Aershot słońce zza obłoków wyjrzało

I pod światło krów stado nieruchomo tam stało,

Wielkie oczy wlepiając w nas gnających przez pole,

I widziałem, jak Roland dobrze gra swoją rolę,

Gdy wysiłkiem dwóch boków naprzód gładko gnał w dal,

Niczym rzeka gwałtowna prąca siłą swych fal.


Jego głowę schyloną, jedno ucho do tyłu,

Drugie wprzód, gdyśmy gnali niecąc obłoki pyłu,

Białko oka, błyszczące, też widziałem, jak rosa,

Którym na mnie raz po raz popatrywał z ukosa.

A na końcu, gdy jeszcze drogi został nam szmat,

Z pyska wielki i biały piany opadł mu płat.


A pod Hasselt Dirck jęknął. Joris rzekł: Dalej cwałuj!

Twoja Roos dobrze biegnie, tylko ostróg nie żałuj!

Czeka na nas Akwizgran! Ale było wiadomo,

Że ostatkiem sił goni, niosąc ważną wiadomość,

Już robiła bokami ciężko dysząc na znak,

Że to koniec jej służby - i upadła na wznak.


Więc nas dwóch pozostało, ja i Joris w pogoni,

Przez Looz, Tongres; ni chmurki, co by mogła osłonić

Nas przed słońcem palącym, które tkwiło na niebie,

Gdyśmy gnali przez złote rżysko prosto przed siebie,

Aż pod Dalhem kopuły zobaczyliśmy blask:

To Akwizgran! Jorisa ten się dał słyszeć wrzask.


Tam już na nas czekają! Lecz dokończyć nie zdołał,

Bowiem koń jego upadł głową w przód, sztywny zgoła.

Tylko jeden mój Roland z wszystkich trzech dalej gonił,

Niosąc wieść, która miasto od zagłady ma bronić.

Nozdrza całe miał we krwi, oczu dwoje też miał

Podkrążonych czerwono, ale mimo to gnał.


Wtedy kurtę zrzuciłem, olstra z pistoletami,

I dwa buty wysokie pozostały za nami.

I stanąłem w strzemionach, by mu szeptać do ucha,

Jego wszystkie imiona, by mnie jeszcze posłuchał.

I zacząłem mu śpiewać, gdy na rynek sam wpadł

Akwizgranu, się zachwiał i zatoczył i padł.


I pamiętam jedynie towarzyszy dokoła,

Kiedy wielki łeb koński przyciskałem do czoła.

Jak mojego Rolanda wszyscy w krąg podziwiali,

Gdy poiłem go winem, które wtedy nam dali,

Bo orzekli rajcowie, że należy się cześć

Temu, kto aż z Gandawy taką ważną niósł wieść.

(tłum. Wiktor. J. Darasz, 2001-2014)


Robert Browning, Biskup zamawia nagrobek w kościele świętej Praksedy


Marność, powiedział kaznodzieja, marność!

Stańcie przy łóżku. Czy Anzelm już wrócił?

Kuzyni, dzieci moje. Boże, nie wiem!

A ona - ludzie to postanowili,

Że was urodzi wszystkich. Stary Gandolf

Tego zazdrościł mi, bo piękna była.

A co się stało, to się stało. Ona

Nie żyje, bowiem zmarła dawno temu.

I właśnie wtedy zostałem biskupem.

Jak ona zmarła, tak i ja umieram.

Widzicie sami, że ten świat jest mrzonką.

Co to jest życie? To, że tutaj leżę

W tej izbie, krok po kroku umierając?

Długie godziny w mroku nocy pytam:

Czy jeszcze żyję, czy może umarłem?

Tylko spokoju, spokój znaczy wszystko.

Świętej Praksedy kościół był od zawsze

Miejscem spokoju. A teraz do rzeczy

W sprawie mojego pochówku. Walczyłem

O to zębami, pazurami zawsze

By mnie pochować w mojej niszy. Ale

Ubiegł mnie Gandalf, mimo moich starań.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2014)


Robert Browning, Perła i dziewczyna (A Pearl, a Girl, Asolando: Fancies and Facts, 1889)


Prosty pierścionek z jednym jedynym kamieniem

Dla zwyczajnego oka bez większej wartości;

Wyszepcz właściwe słowo (a strzeli płomieniem,

Buchnie, jak ogniem z lodu, taki czar w nim gości;

I oto jesteś panem (mówi wschodnia księga)

Władcą nieba i ziemi (sprawia to potęga

Zaklęta w perle z głębiny.


Kobieta zaś (tym razem mówię sam od siebie),

Co ma niewiele z tego, co świat zwykle ceni;

Wymów to jedno słowo, a zaraz się w niebie

Znajdzie jej dusza; tyle wystarczy, by zmienić

Mnie we władcę stworzenia, pana ziemi, nieba,

Do tak wielkiego szczęścia tak mało potrzeba,

Wystarczy miłość dziewczyny.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2000)


Robert Browning, Myśli o kraju, na morzu

(Home-Thoughts, from the Sea, Dramatic Lyrics)


Już przylądka Wincentego na północy znikła skała;

Krwawym blaskiem się Kadyksu toń zatoki wszerz rozlała;

Sino wśród płonącej wody świeci cypel Trafalgaru

I z daleka groźnie sterczy grań wyniosła Gibraltaru;

Jak ja mogę pomóc Anglii, gdy mi Anglia tak pomogła —

Mów ty, który, jak ja dzisiaj, Bogu chcesz dziękować w modłach,

Kiedy Jowisz tam się wznosi, gdzie Afryka leży biała.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2000)


Robert Browning, Teraz


Z całego życia swojego choć jedną obdarz mnie chwilą;

Zapomnij o tym, co było, bo przeszłość się nie powtarza,

I na to, co jeszcze przyjdzie tak samo wcale nie zważaj;

W pamięci miej teraźniejszość, to właśnie ją masz poruszyć,

By doskonalszą się stała, niech o to tylko się silą

Twój umysł, twoje uczucia, moc twoich zmysłów i duszy,

Złączone w tej jednej chwili, która mnie właśnie obdarza

Tobą jedyną, kochana, wokół mnie stale krążącą;

Nie dbam o przyszłość niepewną, na przeszłość także nie zważam,

Lecz żyję teraźniejszością miłość wzajemną dającą.

Jak długo jeszcze tak będzie? Odpowiem ci, moja słodka.

Ta chwila to cała wieczność, a my chowamy się do niej,

Gdy w uniesieniu najwyższym stykają się nasze dłonie,

Płoną policzki i oczy, a usta pragną się spotkać.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2000)


Robert Browning, Myśli o kraju, z zagranicy

(Home-Thoughts, from Abroad, Dramatic Lyrics)


I

O, żeby tak być w Anglii,

Gdzie się zaczyna kwiecień;

Dziś każdy, kto się budzi w Anglii,

Jak co dzień, widzi, że to przecież

Wiosna przyszła, że wiąz się w gęstwie krzewów mieni

Girlandą drobnych listków i tonie w zieleni,

Że na gałęzi zięba cicho sobie kwili

W Anglii — w tej chwili.


II

A kiedy maj po kwietniu następuje,

Gniazdko każda jaskółka i piegża szykuje.

Uważaj — przy parkanie kwitnie stara grusza;

Schylając się nad łąką daje koniczynie

Pąki i krople rosy; przypatrz się ptaszynie

Na gałązce — to mądry drozd śpiewem nas wzrusza

Po dwa razy — nie powiesz, że się gubi w śpiewie,

I jak odtworzyć dawną swą melodię nie wie.

A pejzaż szary z rana i mokry od rosy

Już wkrótce rozweselą niezliczone głosy,

Kiedy południe zbudzi jaskry, królów łąki,

Każdy z nich świeci jaśniej niż melonów pąki.

(tłum. Wiktor J. Darasz)


Robert Browning, Jocoseria. Prolog

(Jocoseria)


Czym jest pragnienie?

Latem kwitnącym,

Błękitem lśniącym,

— Gdzie wada drzemie?

Świeci się świat, lecz wciąż ciemny tak samo

Potrzebującą obrazu jest ramą;

Gdzie tu są liście i gdzie tu są kwiaty?

Różom do pięcia się w górę brak kraty!

Przybądź więc, spełnij życzenie, spójrz na to,

Przeleć przez błękit i przemień to lato!

Od róż piękniejsza

Tchnij z całą siłą;

Śmierć już odeszła,

Budzi się życie, budzi się miłość,

Budzi się miłość!

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2000)


Robert Browning, Małgośka z gębą na milę. Ballada szkocka

(Muckle Mouth Meg, Asolando)


Rzekł raz Szkot do Anglika: „Tum cię zdybał, mój panie,

Na granicy, gdzie sięga ma władza;

Kto przekracza, ma wisieć, tak i teraz się stanie,

Takie prawo jest, wszystko się zgadza!”


Wtedy Szkota małżonka tak do męża zagada:

„Ja o litość cię nad nim chcę prosić;

On jest młody, przystojny, nam za zięcia się nada,

Mężem naszej niech będzie Małgosi.”


„Nie poślubię potwora z półmilową paszczęką,

To już raczej na stryczek iść wolę.

Po co zwlekać?” - „Powoli, wnet zmiękczymy cię męką

Głodu, chłodu i mroku w tym dole.


Wrzuć go zaraz do dołu, niech przez tydzień tam pości,

Ciemno, zimno i głód robią cuda;

Choć jak lew ryczy teraz, będzie żebrać litości

Tak jak mysz, kiedy plan nasz się uda.”


Cały tydzień tkwił w dole, cierpiał zimno i ciemno,

Lecz nie głód, bo poranka każdego

Na dół dziewczę schodziło z buzią całkiem przyjemną

I szczebiocząc mówiło do niego:


„Jeśli chcesz, idź na stryczek, ale wpierw podjedz sobie,

Tę owsiankę ja sama warzyłam;

Weźmiesz sobie Małgosię, czy chcesz znaleźć się w grobie?"

„Mam ją wziąć? Niech mnie skryje mogiła!”


Tydzień dobiegł do koñca, wypuszczono go z dołu,

A na zewnątrz czekała dziewczyna:

„Czy chcesz wisieć, czy z Gosią do Pańskiego pójść stołu?

Niebo ciepłe jest, zimna jest glina!”


„Wiedz, że paszcza tej panny nie pociąga mnie, która

Na raz jajko połyka indycze;

I ja miałbym całować podobnego paszczura?

Takiej żony ja sobie nie życzę!”


„Nie chcesz Gosi, gołąbku, z jej gębulą jak grota?

Może mnie chcesz więc, chętnie się dowiem?

Ciebie tak, lecz nie tamtą, ja nie jestem idiota!”

Dziewczę „Jam jest Małgośka” odpowie.


Dużo dał jej całusów, nawet sam nie wiem ile,

Bo mu bardzo zrobiło się miło,

Że się zmieni Małgośka, co ma gębę na milę

W Małgorzatkę, co gąbkę ma miłą.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2000)


Robert Browning, Nieznany incydent w obozie Francuzów


Wiesz dobrze, że gdy my, Francuzi, podeszliśmy pod Ratyzbonę

I przypuściliśmy szturm na to miasto,

To Napoleon wszedł na wzgórze, co pod nim było wyniesione

I stal tam, by ataki widzieć jasno.

I trwał wciąż w znanej wszystkim pozie, z szyją do przodu, ręką z tyłu,

Na nogach w ziemię wpartych niewzruszenie,

Jakby próbował zrównoważyć gestem znajomym z bitew tylu

Umysłu swego wielkie poruszenie.


I kiedy myślał, że się bitwa może ułożyć niepomyślnie,

A górne plany mogą sięgnąć bruku,

To postanowił, że oddziały przez Lannesa dowodzone wyśle,

By uderzały w kanonady huku.

A wtedy w dymie po wystrzałach samotny jeździec do nas dotarł,

W galopie miedzy działa dając nurka

I ani trochę nie powstrzymał wierzchowca, póki się nie oparł

O cesarskiego urwisko pagórka.


Zeskoczył z konia uśmiechnięty, z radością obok niego stanął,

Wyprostowany jak na defiladzie

I widać było, że to młody chłopak, którego skierowano,

By uczestniczył w tej całej zagładzie.

Z ustami stał zaciśniętymi, ze aż mu wargi pobielały,

Bo krew mu przez nie nie płynęła wcale,

Dopiero później było widać, że w pierś otrzymał dwa postrzały,

Lecz mimo to się prosto trzymał dalej.


Zakrzyknął głośno: "Miłościwy cesarzu, oto z łaski Boga

Do ciebie już należy Ratyzbona,

Bo przez marszałka aż do centrum została uczyniona droga

I ty dołączysz do zdobywców grona.

Twój ptak zwycięski, dumny orzeł, znowu do lotu się podrywa

Tutaj, gdzie stoję szczęśliwy niezmiernie."

Zalśniły Napoleonowi oczy, gdy słowa te usłyszał:

Więc jego plany znajdą uwieńczenie!


Cesarskie oczy zaświeciły się, lecz spojrzenie jego zmiękło

Niczym u orła, co na gnieździe siada

I swe pisklęta ogromnymi skrzydłami obejmuje lekko

Chroniąc przed zimnem, kiedy zmrok zapada.

"Czy ty nie jesteś czasem ranny?" - Zapytał cesarz. "Nie" - odpowie

Tamten, dotknięty widać do żywego.

"Umarłem, miłościwy panie"! - i wnet po tym ostatnim słowie

Padł martwy u stóp cesarza swojego.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2015)


Robert Browning, Piosenka

(Song, Dramatic Lyrics)


I

Mówcie mi prawdę, przecież wy jej nie kochacie,

Czyż nie jest szczerym złotem ma pani urocza?

Może doskonalszego coś na ziemi znacie

Od splotu tego albo tamtego warkocza?

Jak są piękne, możecie ocenić wy sami,

Kiedy, bawiąc się, puszczam je między palcami.


II

Wszak w całym waszym życiu ciągle coś chwalicie

I żeby mieć co chwalić zwiedzacie świat cały,

Czemu więc nie powiecie, jeżeli widzicie,

Czy jest gdzieś jeszcze drugi kształt tak doskonały

Jak te warkocze, których z miłości nadmiaru

Chwalić nie jestem w stanie, tak są pełne czaru.

(tłum. Wiktor J.Darasz, 2000)


Robert Browning, Tragedia duszy (The soul's tragedy)

(fragment)


Wierzę w Naturę dla praw niewzruszonych

Użyteczności i piękna jej. Wiosna

Co roku sieje na samym początku,

A jesień zbiera, gdy przychodzi pora.

Wierzę też w Boga, przed jego obliczem

Dobro to dobro, a zło to zło zawsze.

Wierzę też w duszę własną, która może

Na zewnątrz patrzeć i do wewnątrz również,

Która Natury dobroć rozpoznaje

I wielkość Boga.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2014)


Robert Browning, Dojrzewanie (Development, Asolando: Fancies and Facts)


Mój ojciec był uczonym i dobrze znał grekę.

Pamiętam, kiedy byłem pięcioletnim malcem,

Zapytałem go kiedyś: o czym teraz czytasz?

O oblężeniu Troi — odpowiedział ojciec.

Co to jest oblężenie i co to jest Troja?

Wtedy on stół i krzesła ustawił jak miasto,

A mnie na samą górę podniósł jako Priama;

Potem zawołał naszą kotkę i powiedział,

Że to piękna Helena, którą porwał z domu

Podły Parys, schowany teraz za podnóżkiem

Z obawy przed pościgiem, bo przez wzgląd na kotkę

Dwa psy nasze — Atrydzi — z zemsty go szukały

I chciały dopaść w jego oblężonej Troi.

Sam zaś wielki Achilles (czyli kucyk w stajni),

Kiedy gniew mu już przeszedł, ruszał do ataku

I zwyciężał Hektora — naszego posłańca.

W ten sposób mi pokazał, o co tutaj chodzi.

I odtąd całkiem dobrze znałem się na rzeczy,

Choć miałem pięć lat tylko — to było wspaniałe

I cieszy mnie do dzisiaj — tak mój mądry ojciec,

Krok po kroku, stopniowo, rzucał trochę światła,

Zamiast oślepić blaskiem moje słabe oczy,

Albo też wprost przeciwnie, zostawić mnie w mroku

Niewiedzy, w którym grzęźnie się, a w końcu ślepnie.

Dwa czy trzy lata później, gdy z innymi dziećmi

Bawiłem się tak właśnie w oblężenie Troi,

Podszedł do mnie mój ojciec, popatrzył i spytał:

Może chciałbyś przeczytać teraz samodzielnie

Tę historię, o której z grubsza ci mówiłem,

Bo tylko tak ją mogłeś w ogóle zrozumieć?

Zatem dokładny przebieg wyczytaj u Pope’a,

Zanim kiedyś w przyszłości, dzięki swojej wiedzy

Poznasz go od samego wielkiego Homera.

Poznawaj tylko grekę, ucz się żywej mowy

Ślepego starca, co był najsłodszym z pieśniarzy —

Tuphlos oznacza ślepy, hedistos najsłodszy.

Na naukę języka czasu masz aż nadto,

Ale teraz w zastępstwie, nim poznasz pierwowzór,

Czytaj w przekładzie Pope’a — czytałem więc Pope’a,

Zachwycony fabułą — czy jest coś lepszego?

Wziąłem się też do pracy z myślą o kolejnym

Kroku i z trudem brnąłem poprzez gramatykę,

Aby przez nią móc dotrzeć do greckiego tekstu,

I wkrótce byłem gotów, żeby się nim zająć.

Czas upływał, dojrzałem, w końcu mnie zapytał:

Czy jesteś już gotowy, by czytać Iliadę?

Tam na półce, wśród książek stoi gruby słownik —

Sprawdzaj w nim każde słowo i czytaj dokładnie!

Czytałem więc cierpliwie, zanim nie pojąłem,

Co znaczy każde słowo w języku Homera;

Tak doszedłem do kresu mojej edukacji.

Gdybyście mnie spytali dwunastoletniego,

Wielkiego filologa: kto stworzył Iliadę?

Gromki śmiech byłby całą moją odpowiedzią.

Przecież to każde dziecko wie dobrze, że Homer.

I są na to dowody, chociaż nie wiadomo

Dokładnie skąd pochodził, lecz jesteśmy pewni,

Że był ślepcem wędrownym i żył z żebraniny.

Siedem miast się kłóciło o prawo do niego,

Byron twierdzi, że Scio ma największą słuszność.

Co napisał? Te pieśni, które wszyscy znamy,

Poza tym przypuszczalnie wojnę żab z myszami —

To koniec, chyba żeby przyznać mu Margity

(Sam bym tak chciał); nic więcej po nim nie zostało.

W ten sposób młody chłopak spędzał swój czas wolny

Beztrosko — ale kiedyś, nagle — czy to prawda,

Co Niemcy twierdzą teraz, że Wolf stawia tezę,

Tak nieprzyjemną dla nas, która naszą wiarę

Niszczy, siejąc zwątpienie w naszych młodych duszach...

Mówi się trudno, człowiek uczy się do końca.

Zabrałem się więc zaraz do Prolegomenów,

A po Wolfie do wielu innych, takich samych,

Które twierdzą, że Troja nigdy nie istniała,

Że nie było obrońców i atakujących,

A co więcej Homera i jednego tekstu;

Że nie było historii, w którą ja wierzyłem,

Przechowując głęboko, gdzieś na dnie umysłu,

Która jednak trwa nadal, mimo nowej wiedzy,

Będąc czymś oczywistym i tak naturalnym,

Że tego nie wymaże żadna nowa książka

Odtąd na pewno — dzięki mym szczęśliwym gwiazdom —

Skądkolwiek wzięło źródło. I kto chce to zabrać,

Mego najcenniejszego skarbu mnie pozbawić,

Hektora, jego żony, Heleny, Odysa,

Achillesa i innych? Ten Wolf — ten Wolf jednak!

Po co niesie zwątpienie i sen chce mi niszczyć?

Bowiem „Żaden sen nie jest tyle wart, co jawa” —

Mówi Browning, to powód, czemu tyle mówię.

Jako człowiek dorosły, jak możecie zgadnąć,

Mógłbym już chyba teraz zganić mego ojca,

Że mi, niedojrzałemu, pozwolił tak marzyć,

I dopiero stopniowo uczyć się rozróżniać

Dobre ziarno i plewy, prawdę i oszustwo,

I każde z nich nazywać jego własną nazwą.

Czemu w ogóle śnić mi i marzyć pozwalał,

Nie dając mi spróbować prawdziwej historii?

Chyba wtedy uważał, że jestem za młody,

Żeby móc mitologię właściwie zrozumieć,

I myślał też zapewne, że powinien milczeć,

Ja zaś mogłem się uczyć osiągać sukcesy

Dzięki innej metodzie, ale też właściwej,

Bez uciekania się do pokrętnych sposobów,

Żeby jak syn Peleusa brzydzić się, jeżeli

Ktoś kłamie tak jak wrota piekieł, kochać żonę

Jak sam Hektor, podobnie wszystkiego innego.

Czy mógłbym to wymyślić całkiem samodzielnie,

Nie wierząc, że ci ludzie naprawdę istnieli?

Czy więc ojciec powinien dać mi do czytania

Raczej Etykę — i to w dobrym tłumaczeniu,

A nie w tych adaptacjach, co rzecz upiększają,

Żeby dogodzić gustom współczesnej publiki —

Etykę — słynny traktat, który nawet teraz

Czytam z trudem, choć włosy mam już całkiem siwe,

I choćby z greckim tekstem daję sobie radę?

Gdy człowiek ma pięć lat, jak ciężko się to czyta!

Ale, dwa razy starszy niż Arystoteles,

Nie zatłuszczam stron książki i nie zginam rogów

Przy czytaniu, tak jak to zwykle robią chłopcy.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2000)


Robert Browning, Moja ostatnia księżna

(My Last Duchess, Dramatic Romances)

FERRARA


Moja ostatnia księżna! — zupełnie jak żywa!

Ten jej portret na ścianie ja zawsze nazywam

Cudem świata; to zręczne Fra Pandolfa dłonie

Po dniu pracy nadały mu ten blask na koniec.

Proszę spocząć i spojrzeć. Mówię o artyście,

Fra Pandolfie — pan zna go? ależ oczywiście! —

Bo cudzoziemcy, z tego co wiem, tylko z rzadka

Widzą, jak błyszczy wzrok jej i jak twarz jest gładka.

Nie pan pierwszy mnie pyta (innym tej kotary

Na mój rozkaz nie wolno tknąć, pod groźbą kary)

Skąd się bierze szczególny wyraz jej spojrzenia,

To całkiem naturalne, nie budzi zdziwienia

Pańskie pytanie; zatem powtórzę i teraz

To, co mówiłem innym, że jej twarzy cera

Barw nabrała nie tylko za moją przyczyną;

To Fra Pandolf jej szepnął: „pani raczy zwinąć

Rękaw, bo nazbyt wiele skrywa” lub „tempery

Nie mogą oddać pani lic rumieńców szczerych,

Które gasną na szyi” — a takie gadanie

Szczytem wytwornych pochwał zdawało się dla niej,

Dlatego się rumieni. A jej serce było,

Jak to powiedzieć, nazbyt czułe, otóż biło

Z byle powodu, bowiem wszystko, co ujrzała

(A spoglądała wszędzie) od razu kochała.

Było jej obojętne, czy to moje słowa,

Czy też zachodu słońca zorza purpurowa,

Gałąź wiśni zerwana w sadzie przez dworaka,

Czy barwa jej pięknego, białego rumaka,

Na którym zwykła jeździć po parku dzień cały;

Wszystko to mogło u niej wywołać pochwały

Lub, co najmniej, rumieniec. Wszystkim dziękowała,

Zgoda, lecz jakoś... nie wiem... tak, jakby równała

Mój dar, przez dziewięć wieków słynącego domu

Z każdym innym prezentem. Chciałoby się komu

Zważać na takie głupstwa? Cóż, ja nie mam wprawy

W wyrażaniu swych myśli. Jak rzec: dość zabawy,

W tym a w tym denerwuje mnie twój bycia sposób,

Tu przekraczasz granice...? Nawet gdyby losu

Zrządzeniem pozwoliła mi tak się pouczać

(W co wątpię, bo nikt łatwo nawyków nie rzuca),

Byłoby rzeczą dla mnie zbyt niehonorową

Poniżać się w ten sposób — taką wprost przemową;

Tego nie cierpię. Choć mnie uśmiechem witała,

Przecież tym samym służba cieszyła się cała.

Z dnia na dzień było gorzej. Mój rozkaz brzmiał jasno.

Wszystkie uśmiechy znikły, żar spojrzenia zgasnął.

Stoi tam jakby żywa. Chodźmy, pan pozwoli.

Grono naszych przyjaciół coś nazbyt swawoli.

Przejdźmy do sedna sprawy. Wysokie dochody

Pańskiego pryncypała to gwarant nagrody

Dla moich starań. Ufam, że wraz z piękną córą

Otrzymam obiecany posag. To jej urok

Wielkie wrażenie wywarł na mnie w pierwszej chwili.

Zejdźmy razem. Pan spojrzy, jak się Neptun sili —

Kiełzna morskiego konia. Próżno innych szukać

Rzeźb jak ta, którą odlał mi sam Klaus z Innsbrucka.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2000)


Robert Browning, Nigdy się nie zdarzy...


Żeby mieć wszystko naraz nigdy się nie zdarzy:

Czas, miejsce i kochaną, bo to sprawa trudna!

Jak miło jest po dróżce tej chodzić i marzyć,

Miesiąc maj w całej pełni, pogoda tak cudna!

Ale gdzie szukać tej jedynej twarzy?

W moim śnie twarz kochanej do mojej przylega,

Lecz teraz dom się ciemny stał i ciasny.

Na zewnątrz wiatr szaleje i ciemność zalega,

Że podsłuchiwać mnie chcą, to jest jasne,

Gdy tylko słowa zacznę wypowiadać własne,

Na mój rumieniec patrzą krzywym okiem szpiega.

O, mój wrogu, istoto jak żmija przebiegła,

Zdejmij ze mnie swój ciężar, bo już się zbudziłem!

Czy mocno trzymam wciąż Przeszłość,

To wszystko, co już odeszło,

Chociaż, czy zdołam Przyszłość utrzymać, zwątpiłem?

Ta dróżka, co w majowej magii cała tonie,

Koniec końców musi mnie doprowadzić do niej.

A ciasny nasz dom dalej niech się w mrok zanurza,

Niech na zewnątrz zostaną i obcy i burza,

Bo ja tutaj bezpiecznie śpię sobie, a ona

Spoczywa w moich ramionach.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2000)


Robert Browning, Transcendentalizm: poemat w dwunastu księgach (Transcendentalism: a Poem in Twelve Books, Men and Women)


Nie baw się, mój poeto, i zechciej mnie słuchać!

To źle, że tylko mówisz, boś powinien śpiewać;

Masz zwyczaj suche myśli wyrażać po prostu,

Bez pośrednictwa żadnych dźwięków czy obrazów.

Myśli są dobre, trafne i trzeba je zbierać!

Ale po co dłużyzny wstępu i wywodu,

Zamiana instrumentu i harfy strojenie,

Jeśli, po przyłożeniu do piersi, jej struny

Mogą mówić jedynie suchych słów potokiem?

Myśl nieubrana zawsze znajdzie amatora —

Prozą więc mów, a będzie cię słuchać Europa!

Podnieś sześciostopową szwajcarską trombitę,

Co w Alpach głos górala po szczytach rozgłasza —

Daj za nią harfę — wolno ci robić, co zechcesz.

Mylisz się, kiedy mówisz: Mężczyźni chcą myśli;

Dla nich wiersz to myśl; tego właśnie wymagają.

Młodzi chłopcy chcą miłych dźwięków i obrazów,

Mężczyźni zaś refleksji — piszesz więc dla mężczyzn.

To nie tak! Natłok zdarzeń oszałamia młodych,

Którzy patrzą, słuchają, ale się nie dziwią;

Gdyby im jednak szepnąć, co to wszystko znaczy!

Sam Boehme na rośliny nie zwracał uwagi,

Póki nie spostrzegł podczas spaceru na łące,

Że te rośliny mówią (to było olśnienie),

Że straszne z nich gaduły, gdy wiodą z nim dyskurs;

Właśnie wtedy stokrotka świat zauważyła

I pierwiosnkowi z tego zwierzała się skrycie.

W prozie podobne myśli wyraża Jan Jakub;

Zanim się jednak młodzież nauczy odkrywać

Rozumowanie w jego pismach wyłożone

(Biorąc przy tym pod lupę i wszystko zmieniając,

Żeby tezy uzgodnić z panującym gustem),

My już je odkładamy, więcej niż dojrzali.

Czy więc ktokolwiek zdoła wyrównać nam stratę?

Czy jeszcze jeden Boehme i trudniejsza książka,

Gdzie objaśniono mowę róż jeszcze dokładniej?

Czy jakiś czarnoksiężnik jak Jan z Halberstadtu,

Co czynił wielkie rzeczy (Boehme o tym pisał);

Ten, który mówił: „patrzcie” i zestrajał słowa,

A z ich zderzenia nagle wystrzelały róże

Wokół nas, w górze, w dole, obok, w końcu wszędzie,

Choćby i wewnątrz mebli, stołów oraz krzeseł,

I dzieł Boehme’a zatęchłych woluminów — wszędzie,

Okrywając nas chwałą i drugą młodością,

Wchodząc niebem w dom głuchy naszego żywota.

Zatem znów swoją harfę przyciśnij do piersi!

To ty jesteś poezją a nie twój poemat.

Bowiem najlepszą rzeczą w całym twoim życiu

Był twój chłopięcy uśmiech nad dźwięczącą struną,

Kiedy grałeś do wtóru temu aniołowi,

Który na ramie harfy skrzydła wzniósł do Boga.

(tłum. Wiktor J. Darasz)


Robert Browning, Dlaczego jestem liberałem


Dlaczego? Bowiem wszystko, co umiem i robię,

Wszystko, czym teraz jestem i czym chciałbym zostać,

Z wolnych zarządzeń losu bierze swoją postać,

Gdy ciało razem z duszą ciążące ku sobie

Na rozkaz Boży trwają. Gdy ze mnie opadną

Okowy złych przesądów i konwencji głosów,

Miałbym je kazać nosić rzeszy innych osób -

Również stworzeniom Bożym? - nigdy, miarą żadną!

Mało z tego, co wszyscy robimy dobrego

Powstaje bez udziału prawdziwej wolności,

Dlatego ten, kto zaznał w swobodzie godności

Nie dozwoli, by inni trwali w kleszczach złego.

Sam żyję, kocham, działam wolny i w miłości

Nie bronię swobód braciom. To właśnie dlatego.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2015)


Robert Browning, Przeczucie

(Prospice, Dramatis Personae)


Mamże śmierci się bać? — gdy w gardle mgła mnie dławi

I gdy rosa twarz chłodzi,

Gdy gwałtowna śnieżyca i światło błyskawic

Znaczą, że już nadchodzi;

Groźny, gęsty mrok nocy i burzy ciśnienie,

W tle sterczy bastion wroga,

Który tam na mnie czeka, budząc przerażenie,

Lecz to jedyna droga.

Moja podróż skończona i cel osiągnięty,

Padła każda zapora;

Jeszcze tylko ostatni szturm ma być zaczęty,

Już na zapłatę pora.

Walczyłem całe życie, więc stanę raz jeszcze

I nie cofnę się wcale,

Choć wiem, że się dostanę w końcu w śmierci kleszcze,

Jednak honor ocalę.

Bo ja sam chcę spróbować jak bohaterowie,

Mimo że bez kolczugi,

Jak chłód i znój smakuje; gdy się tego dowiem,

Wyrównam wszystkie długi.

Zło, choć najgorsze, w dobro przemieni odwaga,

Zły czas dojdzie do kresu,

Bo przed nią kłębowisko żywiołów się wzdraga

I cichną wrzaski biesów.

A wtedy z naszych cierpień narodzi się spokój,

Przeminie każda trwoga —

Duszo mej duszy, jesteś już przy moim boku,

Reszta to sprawa Boga.

(tłum. Wiktor J. Darasz)n


Robert Browning, Żona Jamesa Lee mówi przy oknie

(James Lee’s Wife Speaks at the Window, Dramatis Personae)


I

O, ukochany, dzień tylko minął,

A świat się wokół tak bardzo zmienił.

Ptak się zniechęcił i skrzydła zwinął,

Nie śpiewa — brak mu słońca promieni,

Wiatr się uciszył, co szarpał chmury

I wygląd nieba stał się ponury.

Lato oddało władzę jesieni.

II

Proszę cię, spojrzyj mi prosto w oczy!

Powiedz mi, czy ty także się zmienisz?

Czy mam się lękać, że mnie zaskoczysz?

Czy coś odnajdę, co można cenić

Nowego w tym, co stare i bliskie,

W tym, co się dobrym i wiernym mieni,

Kiedy się roku zmieni oblicze?

III

Moją miłością jesteś i będziesz.

Tobą się cieszę, tobą zachwycam;

Dla wód jeziora jestem łabędziem,

Dla górskich dolin zaś gołębicą;

Dla ciebie jestem — aż drżę z przejęcia —

Sobą — więc schyl się i daj mi siebie,

Sobą — więc trzymaj mnie w swych objęciach.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2000)


Robert Browning, Jeden rodzaj miłości

(One Way of Love, Dramatic Lyrics)


Przez cały czerwiec róże wiązałem w bukiety,

Teraz listki obrywam i rzucam na drogę,

Tam, gdzie moja Paulina ma postawić nogę;

Idzie, czy się odwróci i spojrzy? Niestety!

Niech tak leżą, cóż z tego, że przyjdzie im umrzeć?

Tylko szansa się liczy, że mogła je ujrzeć.


Jak długo próbowałem, przez tyle miesięcy,

Przyuczyć do strun lutni me niezgrabne ręce;

Dzisiaj staram się zagrać tak dobrze jak umiem;

Czy chcesz mojej muzyki słuchać? Cóż, rozumiem.

Niech pękną struny, skrzydła muzyka niech zwinie;

A może śpiewem mógłbym dogodzić Paulinie?

Miłości się uczyłem całe moje życie;

Teraz próbuję wyznać — jak sami widzicie —

Wszystkie swoje uczucia — i niebo i piekło.

Nieba ona mi nie da. Trudno. Jak się rzekło,

Człowiek zawsze przegrywa. Lecz to się nie zmieni:

Ci, co do nieba pójdą, są błogosławieni.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2000)


Robert Browning, Jan Agrykola medytuje,

(Johannes Agricola in Meditation, Men and Women)


Nade mną niebo, każdej nocy

Przenikam wzrokiem jego czaszę

I nie zdołają mnie powstrzymać

Księżyc i gwiazdy swoim blaskiem;

Jestem nieczuły na ich chwałę,

Bo moja myśl do Boga zmierza,

Tylko do Boga śpiesznie zdąża,

Bo z Boga właśnie źródło wzięła.

W końcu układam mego ducha

I leżę, gdzie leżałem zawsze,

A Bóg, jak zawsze, się uśmiecha;

Choć gwiazdy rodzą się i gasną,

Choć gromy z góry groźnie biją,

Bóg mnie za dziecko wciąż uważa.

Kiedyś przeznaczył dla mnie życie

I wydarzenia w nim przewidział

Do ostatniego. Tak, Bóg rzecze,

Ta dłoń tę głowę wspierać winna.

Zanim rozpalił wszystkie gwiazdy,

Najpierw mnie stworzył, a następnie,

Zakorzeniwszy, rosnąć kazał

Wiecznie bez grzechu, niczym drzewo,

Które rozkwita, nie pytając

O prawo, które wzrost mu daje.

Pewność mi dał, że wszystkie moje

Myśli, i słowa, i uczynki

Miłość mi jego zapewniają,

Mnie stworzonemu z tej przyczyny,

Że jego miłość potrzebuje

Czegoś, co będzie niewzruszone

Jak drzewo, które musi wzrastać,

A nie trująca tykwa, która

Z góry na śmierć jest przeznaczona.

Od Boga mam gwarancję na to,

Że choćbym zmieszał wszystkie grzechy

I wypił je — natura moja

W napój by dobry je zmieniła,

Lecz słodkie rosy, wprost przeciwnie,

Do zguby tykwy się przyczynią,

Która, wchłaniając je, pęcznieje,

Nadyma się a w końcu pęka;

Jej los jest z góry przesądzony.

Gdy leżę, przepełniony cały

Błogosławieństwem nieprzebranym,

Spoglądam w dół, w piekielną otchłań

Na tych, co w morzu ognia płoną,

Nurzając się w wieczystej męce.

Ich życie miało być na ziemi

Czyste jak dym z ołtarza, który

Jeżeli już nie miłość Boga

Miał im zapewnić, to przynajmniej

Choć trochę jego gniew złagodzić;

Lecz grzechem były te ofiary.

Ksiądz, mnich trwający na modlitwie,

Siostra zakonna, eremita,

Męczennik, choćby też asceta,

Nawet ministrant z kadzielnicą —

Wszyscy przeklęci, zanim jeszcze

Bóg słońce stworzył albo gwiazdy.

Chwalę go — jak bym mógł go chwalić,

Gdybym był w stanie w pełni pojąć,

Zliczyć i poznać jego ścieżki

I się targować z nim o miłość,

Kupując ją za zwykły pieniądz?

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2000)


Robert Browning, Moja gwiazda

(My Star, Dramatics Lyrics)


Wszystko co mogę powiedzieć

O pewnej gwieździe na niebie

To to, że wciąż niestrudzenie

Na zmianę wyrzuca z siebie

Raz strzałę barwy czerwonej,

Raz strzałę barwy fioletu;

Lecz kiedy w przyjaciół gronie

O tym mówiłem — niestety —

Gwiazda, co błyska czerwienią, albo też świeci fioletem,

Zastygła jak ptak na drzewie, zwiędła jak kwiatek w wazonie,

I przyjaciele Saturnem się zadowolić musieli.

Było mi wszak obojętne, czy też ich gwiazda jest światem,

Moja odkryła mi swoją duszę i kocham ją za to.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2000)


Robert Browning, Skromność

(Humility, Asolando: Fancies and Facts, 1889)


Jakaś dziewczyna wracająca z łąki

Gubi po drodze pozbierane pąki.

Co robi, kiedy wypada jej z rąk

I z wiatrem leci gdzieś samotny pąk?

Niech leci! (powie, gdy zechcesz jej pomóc)

Ile mi trzeba doniosę do domu!


Ja też tak mówię, więc daj kochankowi

Znak, że go kochasz i spróbuj wysłowić

Tę miłość, uczyń go zaraz bogatym.

Czy jestem biedny, jeżeli te kwiaty

Z ziemi podnoszę i zbieram w bukiety?

Niech ktoś mi powie, bo nie wiem niestety!

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2000)


Robert Browning, Potem

(After, Dramatic Lyrics)


Chodźcie, twarz mu odkryjcie — tego wam nie bronię —

Taki go spotkał koniec!

Poległ ten, co o ludzkie prawa toczył boje —

Śmierć zrobiła, co swoje.

Teraz, gdy mu nowego życia nić się przędzie,

Wcale nie ma na względzie

Swoich win, mojej zemsty — zmysły sen mu ujął;

Już niczego nie czują.

Wszystko zastygło nagle w nowym i nieznanym

Zdziwieniu wielkiej zmiany.

Jaka jest śmierci władza, która właśnie teraz

Cały nasz spór zaciera?

Gdybyśmy mogli znowu, jak w chłopięcych czasach,

Biegać po polach, lasach,

Jego złość, nierychliwość Boga, i ludzka pogarda

Nie byłaby zbyt twarda.

Ja tu stoję — on został tam, jakby na straży;

Nie chcę widzieć tej twarzy!

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2000)


Robert Browning, Złe sny I

(Bad Dreams I, Asolando: Fancies and Facts)


Wczorajszej nocy we śnie cię ujrzałem;

Twoja uroda — jakże się zmieniła!

Czy jeszcze wierzysz i kochasz? — spytałem,

— „Wiara zanikła, miłość się zraziła.”


Wtedy się budzę, w ogniu dwóch radości;

Że się w ogóle zbudziłem, to jedna,

Druga — choć byłem pewny, że z litości

Serce mi pęknie — wciąż kochałem jednak.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2020)


Robert Browning, Złe sny III

(Bad Dreams III, Asolando: Fancies and Facts)


W moim śnie bór ujrzałem trwający w bezruchu,

Stary jak sama ziemia, bez śladu człowieka

Niestworzonego jeszcze. Jedynie Ty, Duchu,

Przemierzałeś tę przestrzeń wszerz w tamtych prawiekach.

Zachwyt wprawiał cię w drżenie. Krzewy, pnie zwalone

I drzewa prosto w górę do nieba wzniesione,

Podpierające pułap gwiazd, księżyca, słońca.

Jednocześnie ten rozwój wytwarzał opończę

Poplątanych gałęzi, przez którą przenikał

Jedynie z trudem wzrok mój. W ten świat zanurzony

Żył gatunek zwierzęcy jeszcze, forma dzika,

Sam niczym król, przez czas jak i ludzi wzgardzony.


W drogę, Duchu! Ujrzałem i gród lśniący blaskiem,

Perłę architektury, osiedle wspaniałe

W każdym calu. Pioruny, udzielcie mu łaski,

Niech nie zostanie zryte grotem waszej strzały.

Nie bijcie w te marmury, wieże i kopuły,

Oszczędzajcie ulice, nieskalane mułem,

Który nie ma odwagi, żeby chodnik brudzić,

Wybrukowany nazbyt wspaniale dla ludzi,

Bo przeznaczony tylko — mój Duchu — dla ciebie,

Co dumny i samotny podróżą się trudzisz.

Czy się lękasz, gdy ruszasz, by cały świat przebiec,

Że gdzieś życie już samym zjawieniem się wzbudzisz?


Ale, ach, oto w końcu jaki straszny obraz!

Bowiem prawdziwe miasto i bór też prawdziwy

Rzuciły się na siebie. Bór jak wąż się dobrał

Do grodu — nagle liany, jak stado złośliwych

Dusicieli, oplotły wysmukłe kolumny,

Twardy dąb konarami rwał gruz z murów dumnych,

A korzeniami wnikał w głąb i bruk rozsadzał.

Bruk natomiast w odwecie roślinom przeszkadzał

Szarpiąc ich śliskie kłącza, którym była bramą

Każda szczelina w głazach, rozszerzana wściekle.

Cóż, natura jest dobra, a sztuka tak samo,

Zebrane razem warte są, żeby być w piekle.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2020)


Robert Browning, Arcades Ambo

(Asolando: Fancies and Facts)


A. Czy pan mnie wini o to, że uciekłem?

Cóż, nieprzyjaciel był blisko na tyle —

Kule latały wokół mnie jak wściekłe —

Kto wie, czy żywy zostałbym za chwilę?

Że to tchórzostwo? Że tak nie wypada?

Żyje się tylko raz, mówi zasada,

Śmierci unikaj więc, to moja rada.


B. Czy zawsze? Nie! Gdy źle jest, albo gorzej.

Więc, choć tchórzliwym sam wymierzam karę,

To pan mi jednak zarzucić nie może,

Że ryzykuję życiem ponad miarę.

Ja, który nie chcę pod nóż głowy skłonić

Jak jakieś zwierzę, by wiedzieć, co broni

Mnie ode złego i od kul mnie chroni.

(tłum. Wiktor J. Darasz)


Robert Browning, Epilog

(Epilogue, Asolando: Fancies and Facts)


O północy, w spoczynku milczącej godzinie,

Kiedy fantazja twoja przebiega przestworze,

Czy się zniża, gdzie martwy legł (w opinii głupich)

Ten, co cię kiedyś kochał, kogo ty kochałaś;

Czy wtedy współczuć mi może?


Kochać i być kochanym — lecz doznać zawodu!

I co ja miałem robić na tym ziemskim globie

Pośród gnuśnych, niemęskich i nijakich ludzi?

Bez celu i nadziei, bez żadnej pomocy,

Żyłem we własnej osobie.


Wstecz się nie obracałem, ale naprzód parłem,

Nie wątpiłem, że chmur się rozerwie pokrywa,

Nie snułem marzeń, chociaż zło wciąż brało górę,

Wiedząc, że trzeba walczyć dalej, bo zwycięstwo

Z dawnych porażek wypływa.


Teraz jednak, w południe, wśród ludzkiego trudu,

Powitaj tego, który należy do jutra,

Pchnij go w przód, niech podąża jak zawsze przed siebie,

Niech walczy i zwycięża, wierny i wytrwały,

Tak samo tam, jak i tutaj.

(tłum. Wiktor J. Darasz)