Elinor Wylie

Elinor Wylie (1885-1928) to amerykańska poetka i powieściopisarka, jedna z najpopularniejszych autorek w swoich czasach. Jej wiersze tłumaczył na język polski Ryszard Mierzejewski.


Elinor Wylie, Sokół (The Falcon)


Dlaczego moje śpiące serce miałoby teraz być uczone

Odpowiadania na zaczepki drozdów świstami i gwizdami?

Jest inny piękny ptak, którego w swoją pułapkę pochwyciłaś,

O miękkich piórach, z sokolimi, wciąż śledzącymi świat oczami.


Ten ptak to nasza wyobraźnia, która się wzbija pod niebiosa,

Która wzlatuje tak wysoko, która opada i umiera;

Jego szerokie, silne skrzydła są złote niczym samo słońce,

Jego pierś mocna jest srebrzysta jak księżyc, co na niebie wzbiera.


Spleć dla niej zręcznie szczypczykami łańcuszek ze srebrnego drutu,

I mały kaptur ze szkarłatnej wełny szydełkiem swym wydziergaj,

I weź ją, posadź na nadgarstku, niech, na nim siedząc, czujnie czeka,

I jej powtarzaj jak najczęściej, że jest naprawdę bardzo piękna.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2021)


Elinor Wylie, Piosenka (Song)


To moje myśli kolorują

Duszę, co biegnie w tamtą stronę;

Myśli ze słońca lub z księżyca,

Złote lub niczym toń zielone,


Nadają odcień przezroczystym

Stopniom na drodze kryształowej;

Niczym tęczowy kłopot z trudem

Się przeciskają mi przez głowę.


A kiedy umrę albo zasnę

I już nie będę czuła bólu,

Dusza przestanie wreszcie pełzać

Po ciasnym skarbcu mego mózgu.


Bez blasku, co nadaje barwę,

Nikt jej nie ujrzy - chociaż czeka -

Jak płynie czysta i spokojna

Niczym powietrza wielka rzeka,


Która nawadnia ciemne miejsca

Bez jednej iskry albo dźwięku,

Całuje przy tym nieme twarze

I ziemię bez jednego jęku.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2021)


Elinor Wylie, Księżyc w pełni (Full Moon)


Mój szal z jedwabiu japońskiego i piękny płaszcz gronostajowy

Nagle się stały ciężkim jarzmem dokoła szyi mej i głowy.

Czarna woalka była cienka, cenniejszy noszą strój żebracy;

Gronostaj mi zasłaniał usta, przez co nie mogłam przy tej pracy

Swobodnie sobie sączyć soku, co spływał z księżycowej tacy.


Niczym arlekin biegający w trykocie z łat kanciastych szytym,

Miłości albo nienawiści, na przemian ściegiem znakomitym,

Ubrałam się w ten błogi bełkot, który posuwał się do krzyku,

A moje skromne stopy sobie spacerowały po chodniku

Bardzo ostrożnie, jakby nagle stanęły boso na palniku.


Bez przerwy biłam się z myślami, które budziły obrzydzenie,

A jednak wciąż się okrywałam nimi jak płaszczem gdzieś na scenie

I moralności nie umiałam ostrzem od żeber mych oddzielić,

By je wystawić na powietrze, żeby je ludzie tam widzieli,

Jak lśnią jak cenna kość słoniowa odcieniem pastelowej bieli.


I tak się właśnie przechadzałam, tak się na cały świat wściekałam;

Duchowy dzikus pod przymusem wciśnięty w ciasną klatkę ciała.

I uwięziona w swym szkielecie zaczęłam znów ze złości bieleć,

Nie mogąc wyrwać się z więzienia, gdzie krat jest dla mnie nazbyt wiele,

By poczuć czyste, krzywe kości krzyczące w ciężkim, ciepłym ciele.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2021)


Elinor Wylie, Dwunasta noc (Twelfth Night)


Zawsze się bałam okrutnego króla Heroda. Tak, Heroda

I wszystkich jego chciwych krewnych, co pamiętliwi są zawzięcie.

I nie podoba mi się bardzo pod względem barwy twoja broda.

Sądzę, że jesteś niegodziwy, no, a do tego jesteś księciem.


Nie trzymam w stajni żadnych koni... jak te rumaki wasze tupią!...

Jeśli jesteście tylko mądrzy, to mnie niebawem zostawicie.

Byłam naprawdę przerażona, że mnie napadną tu i złupią,

Że przyjdzie ktoś, kto liczy krwawe, srebrne pieniądze pod księżycem.


Wy nie znajdziecie legowiska żadnego tu, pod moim dachem,

Chociaż płacicie mi kadzidłem, mirrą, a nawet szczerym złotem.

Dźwięczy mi w uszach wasza uprząż, rumaki mnie przejmują strachem.

Uciszcie się, bo obudzicie Go i mi będzie płakać potem.


Nie ma żadnego wszak w tym miejscu kościoła dla zaratustrianów,

Nie ma też miejsca odpoczynku dla namiestników z Rzymu rodem.

Posiadam jednak pewną wiedzę na temat waszych dalszych planów.

Wasze oblicza są znajome. Wróćcie do domów. Wieje chłodem.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2021)


Elinor Wylie, Sprzeczka (Quarrel)


Sprzeczajmy się z tych trzech powodów, bo tyle ich jest, jak się zdaje:

Nie znosisz specyficznej soli, która subtelny smak nadaje

Mojej surowej mowie. Moje latarnie gasną, gdy w ciemności

Zostają nagle wypełnione trucizną twoich wątpliwości.

Kocham Shelleya... a ty kochasz Keatsa i mój gust mi wytykasz,

Coś nas od siebie dzieli, ale coś sprawia, że ty mnie spotykasz.

Kocham sałatki dietetyczne, ale ty wolisz krwawy gulasz.

Coś idzie, coś się zatrzymuje, a ty się nad tym nie rozczulasz.

Coś swoją twarz ukrywa w dłoniach i płacze, gdy na płacz się zbiera,

Coś drży ze strachu lub radości, coś słabnie, kona i umiera.

Kocham błękitne wstążki, które wiążą mi loki w ciężkie kłosy,

Ty wolisz wolno rozpuszczone, swobodnie spływające włosy.

Ja kocham czystą prawdę, ale przecież ty też ją kochasz szczerze.

Powiedz mi, jaka jest ta prawda, bo ja już chyba w nic nie wierzę.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2021)


Elinor Wylie, Sanktuarium (Sanctuary)


Oto murarz, wsłuchaj się w jego ciężką pracę,

Gdy z impetem po warstwie na murze umieszcza.

Jego błyszczące cegły są od krwi jaskrawsze

Jego zaprawa wrząca zaś od kości bielsza.

Kładzie każdą kanciastą, wypaloną cegłę

Równo, według ołówka na całej długości;

Postaw dla mnie mur mocny swoją sztuką biegłą,

By żywi i umarli wstrząsnąć nim nie mogli.

Pełna, niczym napoju kryształowy kielich,

Marzeń jest moja cela, spokojna i chłodna.

Przystań stary murarzu, zostaw choć szczelinę,

Bym zdołała odetchnąć! Nieszczęsna, nie zdołasz!

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2015)


Elinor Wylie, Aksamitne buty (Velvet Shoes)


Pospacerujmy w białym śniegu,

Po polu, gdzie nie słychać kroków,

Cicho, spokojnie, bez pośpiechu,

Zostawmy resztę spraw na boku;

Sznurówki starczą mi za welon.


Wyjdę ubrana w biały jedwab,

Ty wyjdziesz w stroju z wełny białej

Jak szklanka świeżutkiego mleka,

Które jest bardziej doskonałe

Niż ta biel, którą błyszczy mewa.


Pójdziemy poprzez miasto puste,

Po placach mocnym wiatrom obcych,

Pójdziemy po pokrytych puchem

Ulicach, srebnym runie owcy

I po podłożu miększym od tych.


Pójdziemy w aksamitnych butach,

A tam, gdziekolwiek się udamy,

Cisza zapadnie niczym rosa,

Wcześniejszej ciszy kryjąc warstwy.

Przez śnieg pójdziemy prosto w zaspy.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2020)


Elinor Wylie, Żółw w wieczności (Tortoise in Eternity)


W moim bezpiecznym domu z rogu wzorzystego

Spokojnie i wygodnie śpię sobie jak w łożu,

W którym ludzie się mieszczą, zanim się urodzą

I po tym, gdy już umrą i w ziemi się złożą.


Kije, kamienie mogą połamać im kości,

Surowe słowa mogą rozkrwawić ich serca.

Żaden z nich takiej zbroi nie nosi na grzbiecie,

Jakiej dla bezpieczeństwa pełnego mu trzeba.


Twardszy niż skóra albo kratkowana kora,

Odporna na śnieżyce, pioruny i grady,

Jest ta moja skorupa, która w dzień mnie chłodzi,

A w nocy grzeje, chroniąc pewnie od zagłady.


Niespokojne sny ludzi o życiu i śmierci

Białą, perłową muszlę czernią pokrywają,

A ja trwam, delikatną jak bańka mydlana,

Ziemię na swoim grzbiecie od wieków dźwigając.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2020)


Elinor Wylie, Przepowiednia (Prophecy)


Kiedyś umrę ukryta w jakiejś starej chacie,

Wybudowanej w środku olchowego lasu,

Gdzie tylne drzwi są ślepe i zaryglowane,

A drzwi frontowe twardo trwają na zawiasach.


Będę leżała niczym kanonizowana,

Owinięta pachnącym prześcieradłem, lnianym,

Na łóżku przyrzuconym błękitną narzutą,

Wąskim i zimnym, ale czystym i zadbanym.


A północ będzie wtedy czarna i błyszcząca

Za małymi oknami, a wiatr chłodny, świeży,

Będzie szukał szczeliny, żeby wejść do środka

I własnymi ustami zdmuchnąć płomień świecy.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2020)


Elinor Wylie, Mała elegia (Little Elegy)


Jeżeli ciebie tu nie będzie,

Krzaki róż nie wyrosną w rzędzie,

Liść żaden się nie zazieleni.

Pąk w piękny kwiat się nie przemieni,

Jeśli nie ujrzy twojej twarzy.

Bez wdzięku będzie ptaszek mały,

Bez sił, by śpiewać przez dzień cały

I nic dobrego się nie zdarzy

Ani tu, ani nawet wszędzie,

Jeżeli ciebie tu nie będzie.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2020)


Elinor Wylie, Dzwonki dudniące w deszczu (Bells in the Rain)


Sen spada sobie z kropelkami przeźroczystymi tego deszczu,

Który się sypie strumieniami na stoki i urwiska miasta;

Sen spada sobie, a mieszkańcy spokojnie śpią w mieszkaniach jeszcze,

Gdy krople opadają z nieba, a potem cicho grzęzną w piaskach.


Ciągle stukają jasne krople jak dzwonki ze szkła wydmuchane,

Przez wichru palce rozdzielone i rozrzucone w różne strony;

Sen spaść nie może jednak sobie na senny, nastroszony trawnik

Tak samo miękko jak na płaski kamień przy drodze położony.


Sen spada sobie, spada stale, zupełnie niezauważony,

Na głowy zmarłych, pogrążonych we śnie, spokojem upojonych;

Na czarną krwią pokrytą głowę człowieka, który nadal żyje,

Spada najdelikatniej w świecie - tak sądzę - i to z każdej strony.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2020)


Elinor Wylie, Zachód słońca na wieży (Sunset on the Spire)


Wszystko to, o czym ciągle marzę,

Czy w nocy, czy za dnia jasnego,

Mieści się w tej nieustającej

Powodzi światła słonecznego.


Tu płasko się rozciąga ziemia,

Tam się wysoka wznosi wieża;

Tutaj ognisko moje płonie,

A stamtąd ogień w niebo zmierza.


Z kopuły ogromnego słońca

Ja otrzymałam zapewnienie,

Że tutaj jest mój dom, a wyżej

Jego rozciąga się sklepienie.


Tutaj mój pokarm, tutaj napój

Zebrany razem mi wystarczy.

Czekam, wabiona pięknym głosem

Z krawędzi księżycowej tarczy


A kiedy dni się dopełniają

I noce osiagają cele,

Mój ukochany tu się zjawia,

Ten, który jest mi przyjacielem.


Wszystko to, o co kiedykolwiek

Mogłabym pytać albo prosić

To niebem całe się okrywa.

I maskę z blachy złotej nosi.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2020)


Elinor Wylie, Orzeł i kret (The Eagle and the Mole)


Unikaj cuchnącego stada,

Unikaj brudnej, głośnej trzody,

Żyj niezależnie życiem ptaka

I z wielkim orłem idź w zawody.


Cielesne ciepło wściekłych tłumów

Napełnia mnie poczuciem złości.

On się unosi nad chmurami,

Szybuje gdzieś na wysokości.


Gdy owce są stłoczone ciasno

I biegną stadem do zagrody,

On na swych skrzydłach jak na żaglach

Płynie, okryty blaskiem, młody.


Jeżeli twoje słabe ręce

Nie mogą ci za skrzydła służyć,

Unikaj dyszącego stada,

Unikaj zwierząt skupisk dużych.


A jeśli pragniesz swoją duszę

Uchronić od tych złych widoków,

Zacznij żyć życiem kreta, który

Słońca nie widzi w ciągu roku.


I tam rozmawiaj odtąd sobie

Z drzew korzeniami i głazami,

Z kośćmi zagrzebanymi w piachu

I z ukrytymi rzek źródłami.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2020)


Elinor Wylie, Piękno (Beauty)


O pięknie nigdy nie mów, że jest dobre, czy jakiekolwiek inne,

Ogranicz się do tego zdania, że jest po prostu zawsze piękne.

I się nie staraj w żadnym razie jego swawolnych skrzydeł mewy

Zmienić w gołębia skromne skrzydła, bo je naznaczysz swoim piętnem.


Nie mów też nigdy, że nikczemne jest, bowiem dotyk tego słowa

Spala je szybko jak na stosie, niszczy jak sroga anatema;

Także nadmiernie go nie kochaj, uczuciem swoim nie obciążaj,

Bo to mu szkodzi jeszcze bardziej, gdyż na tej jad odtrutki nie ma.


Ponieważ piękno nie jest ani złe ani dobre w swej istocie,

Jest ono dzikie i niewinne, choć czasem może być zdradzieckie.

Jeśli je kanonizujecie, umrze na zawsze piękno, które

W głębi twardego swego serca było i pozostało dzieckiem.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2020)


Elinor Wylie, Niech miłosierna mi nadzieja (Let No Charitable Hope)


Niech miłosierna mi nadzieja nie kładzie ciężkich kłód pod stopy

I nie zatruwa mi umysłu odsłoniętymi obrazami

Owego ogromnego orła albo antycznej antylopy,

Bo nie posiadam wcale wspólnej natury z tymi istotami.


Ja, jako człowiek dawno temu byłam zrodzona w samotności;

Jako kobieta byłam zawsze nad wytrzymałość obciążona.

Żyję, z kamienia wyciskając z wysiłkiem, ale bez przykrości,

Niewielką dawkę pożywienia, która mi była wyznaczona.


W maskach dziwacznych i surowych lata mi pchają się pod nogi,

W długiej kolumnie ustawione idą z brzemieniem swoich grzechów,

Ale z nich żaden nie zasłużył na jedną chwilę mojej trwogi

I jeszcze żaden nie uniknął mojej uwagi i uśmiechu.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2020)


Elinor Wylie, Nabuchodonozor (Nebuchadnezzar)


Znużone jest śmiertelnie moje ciało i umysł mi doskwiera,

Znużony jestem już na zawsze przez moje bohaterskie czyny.

Dlatego pełznę na kolanach, gdy chłodny deszcz nade mną wzbiera,

I wzbudza mi nad głową wielkie fale zielonej koniczyny.


Źdźbła i nasiona mroźne trawy są wyrośnięte i dojrzałe;

Pożarłem jej życiową siłę, wypiłem, do dna czerpiąc dłonią.

I mlecz jest gorzki lepkim sokiem w smukłej łodyżce swojej całej,

A koniczyna jest i miodem - i wielkim słońcem - i snu wonią.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2020)


Elinor Wylie, Południe (South)


Region przez słońce poznaczony plamami światła i widoczny

Nade mną jak sklepienie, niczym zielona falą ponad rolą,

Z powietrzem nasyconym słodkim zapachem lip o wielkich liściach,

Jak morska woda przesycona być może gęstą, gorzką solą.


Przemienia cały błękit w zieleń, a zimną zieleń znowu zmienia

W smocze języki, rozdwojone, co stale syczą gdzieś nad nami

Głębokim i poważnym szumem, widzianym, jak też odczuwanym,

Wdychanym, po czym wydychanym z bólem, ustami i płucami.


I czy to jest ten zwinny czynnik, który porusza się jak światło

I się po drodze nie zatrzyma, żeby w ogrodach się zanurzać

I pić jabłeczny sok i zapach, który wędrowca stale kusi,

Gdy jest spragniony wód i woni wierzchołka wysokiego wzgórza?

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2020)


Elinor Wylie, Topielica (Drowned Woman)


Ten człowiek będzie mym strażnikiem,

Który z rąk moich ściągnąć może

Kajdany bardziej delikatne

Niż dłonią wiatru tkane morze.


Ten będzie mym nauczycielem,

Kto krzyknie: "Idź odważnie dalej"

Do tej istoty wątłej, drżącej,

Wtłoczonej w zimne, szklane fale.


Ale ten będzie moim bratem,

Którego drwiąca ze mnie rozpacz

Skoczy na głowę do tej wody,

By żal swój stłumić w moich włosach.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2020)


Elinor Wylie, Piosenka oszołomionego (Madman's Song)


Lepiej zobaczyć, jak policzki z latami ci się zapadają,

Lepiej zobaczyć, jak ci skronie się odciskają od leżenia,

Niż stracić siłę i zapomnieć, jak to jest biegać całą zgrają,

Kiedy usłyszysz w muszlach uszu srebrnego rogu zawodzenia.


Lepiej jest stroić sobie wiecznie czoło w wierzbowy, wielki wieniec

I biec za rozwrzeszczaną resztą, aż do upadku i skonania.

Niż spać w wygodnym swoim łóżku, jak to przywykły robić lenie,

I nie podnosić głowy, kiedy się zbliża pora polowania.


Lepiej zobaczyć, jak policzki ziemiste ci się z czasem stają

I włos szarzeje ci na popiół, który nikogo nie zachwyca,

Niż stracić wolę i zapomnieć, jak to biega się za całą zgrają

Z mlecznobiałymi ogarami, które spadają nam z księżyca.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2020)


Elinor Wylie, O śpiewającej dziewczynie (On a Singing Girl)


Muza o oczach barwy morza,

Srebrzysty słowik, sama jedna,

Spoczywa w ciasnym sarkofagu

Pod głazem głaz, milcząca, biedna.


Ta, której pieśni każdy kochał

Leży bez głosu w nagłej nocy

Smutna i smukła, oby z prochu

Powstało światło wielkiej mocy.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2020)


Elinor Wylie, Do Claudii Homonoei (To Claudia Homonoea)


Moje subtelne słowa były wypowiadane delikatnie

Niczym śpiew syren na odległej wyspie. A głowa u Cypriana

Nigdy nie lśniła bardziej wieńcem o dużych, pięknych, złotych liściach

Niż u mnie. Ale teraz leżę zupełnie martwa, pochowana.


Byłam jaskółką szczebioczącą wesoło w swym swobodnym locie,

Pewien mężczyzna mnie pokochał i kochał mnie przez długie lata.

Kochał uczuciem wiernym, mocnym jak dziecko. A ja go zostawiam

I w spadku daję mu jedynie łzy jego własne w oczach świata.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2020)


Elinor Wylie, Wygnanie (Escape)


Gdy rude lisy pożrą w końcu ostatnie złote winogrona

I ktoś w Afryce upoluje ostatnią białą antylopę,

Wypiszę się z tej ciągłej walki, po czym się udam na wygnanie

Do chatki, którą wybuduję, jedynie sobie znanym tropem.


Najpierw się zmiejszę do postaci bajkowej wróżki, mówiąc szeptem

Tajne zaklęcia, niepojęte dla ludzi, i nastanie słota.

Ślepe księżyce z waszych oczu uczynię jednym moim słowem,

A z waszych rąk wykonam sobie drogi lepkiego pełne błota.


I mnie będziecie mogli potem daremnie szukać w jamach ziemi,

W których korzenie zapuściły mangrowce, twardą skałę krając,

Albo gdzie - stale w strugach deszczu, który jak świeże jabłka pachnie -

Gniazda srebrzystych os z gałęzi niczym owoce się zwieszają.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2021)


Elinor Wylie, Zimnokrwiste istoty (Cold-Blooded Creatures)


Człowiek, skończony egoista i egocentryk zadufany

(Gałąź się zgina pod ciężarem sekretu niezrozumiałego)

Sądzi za sprawą poważnego swego umysłu wykrzywienia,

Że jest jedynym, który może cierpieć z powodu nadmiernego


Ciężaru na swych wątłych barkach, chociaż ten albo inny ciężar

Przygniata ludzi i zwierzęta lub groźnie wisi im nad głową.

I ze współczuciem nie pochyla się nad ropuchą rechoczącą,

Żeby w jej oczach dostrzec smutek niewyrażony ludzką mową.


Wężom i żmijom nie zadaje w ogóle pytań i nie wnika

W mrok morza, gdzie pływają pośród sino skrzącego się bezkresu

Ryby o pozbawionych powiek, otwartych, wiecznie czujnych, oczach

I wygladają szklanym wzrokiem swojego straszliwego kresu.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2020)


Elinor Wylie, Wygnanie (Escape)


Gdy rude lisy pożrą w końcu ostatnie złote winogrona

I ktoś w Afryce upoluje ostatnią białą antylopę,

Wypiszę się z tej ciągłej walki, po czym się udam na wygnanie

Do chatki, którą wybuduję, jedynie sobie znanym tropem.


Najpierw się zmiejszę do postaci bajkowej wróżki, mówiąc szeptem

Tajne zaklęcia, niepojęte dla ludzi, i nastanie słota.

Ślepe księżyce z waszych oczu uczynię jednym moim słowem,

A z waszych rąk wykonam sobie drogi lepkiego pełne błota.


I mnie będziecie mogli potem daremnie szukać w jamach ziemi,

W których korzenie zapuściły mangrowce, twardą skałę krając,

Albo gdzie - stale w strugach deszczu, który jak świeże jabłka pachnie -

Gniazda srebrzystych os z gałęzi niczym owoce się zwieszają.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2021)


Elinor Wylie, Październik (October)


Uroda ma strój poplamiony i połatany płaszcz na grzbiecie,

Jakby dopiero przed momentem się oderwała od roboty.

Jest przygnębiona, apatyczna, a jeszcze do niedawna przecież

Żywo i żwawo migotała prążkami jak olbrzymi motyl.


Wilgotna trawa, kiedy idzie przez łąkę, barwi na zielono

Obszytą krawędź jej spódnicy, farbuje płótno i koronki.

Siedem srebrzystych, lekkich siatek jej twarz ukrywa utrudzoną,

A na nich złocą się pęknięte, misternie wyszywane dzwonki.


Ona tym wszystkim jest znużona - mgłą mleczną i trawnikiem lśniącym,

Chciałaby odejść i odpocząć, a to dopiero jest początek.

Szerokie futro Herkulesa wiatr czesze swym grzebieniem drżącym,

A w jego stroju płowe plamy wraz z płomieniami tworzą wątek.


Wody i światła już zaczyna brakować. Chłodniej jest bez niego.

Tymczasem ona sobie wolno naciąga na zmęczoną głowę

Ciepłą i ciężką, wyprawioną skórę zerwaną z lwa wielkiego,

Na której błyszczą duże łaty rude, czerwone i brązowe.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2022)