Bernard Barton
Bernard Barton, Życie ludzkie
Kiedy szedłem przez łąki o pierwszym świtaniu,
Trawa się wydawała dojrzała do kosy,
Skowronek w górze śpiewał jutrznię bez ustanku,
Ponad kwitnącym kwieciem wzlatywał w niebiosy.
I zawołałem wtedy: żywiołowy chłopak,
Któremu krew w tętnicach gwałtownie pulsuje,
Uważa, że to życie to radość bez końca
I z podniesionym czołem doznań oczekuje.
Szedłem tamtędy znowu w południe, niestety,
Wtedy na życiodajnej ziemi łonie świętym
Schły w słońcu rozsypane płatki kwiatów zwiędłych,
A nad nimi sterczały łodygi traw ściętych.
I pomyślałem wtedy, do wtóru westchnieniom,
Że te nadzieje nasze, które hołubimy,
Niczym kwiaty, co kwitną, żeby szybko zwiędnąć,
Rodzą się, żeby umrzeć, zanim je spełnimy.
Ale kiedy wracałem o wieczornej porze
Przez łąkę po skończonych właśnie sianokosach,
Ze ściętej trawy, gdy ją muskał wiatru powiew,
Świeża i silna woń się wzbijała w niebiosa.
Wonna bryza wieczorna, mącąca powietrze,
Nową, czystszą nadzieję we mnie obudziła;
Moich myśli, zbyt skłonnych odczuwać cierpienie,
Smutek, niczym balsamem, nagle złagodziła.
W ten właśnie sposób czyny ludzi sprawiedliwych,
Które w pamięci innych będą utrwalone,
Będą nawet z ciemności i z ich prochów cichych,
Mimo upływu czasu, słały piękne wonie.
(tłum. Wiktor J. Darasz, 2015)