George Arnold

George Arnold, Złota rybka (The Golden Fish)


Miłość jest małą, złotą rybką o jakby trochę ludzkiej twarzy,

Jakże cudowną i nieśmiałą, jakże cudowną i nieśmiałą,

Możesz postarać się ją schwytać, jeżeli tylko o tym marzysz,

I potem oddać ją bezwzględnie w ręce kuchcików i kucharzy,

Lecz ja, co znam tę rybkę małą,

Posiadam pewną inną rybkę, by na patelni ją usmażyć.


Bo kiedy tylko usiłuję pochwycić ten mój łup uroczy,

Tak bardzo pilnie i cierpliwie, tak bardzo pilnie i cierpliwie,

Ten stwór wymyka mi sie stale i się do tego na mnie boczy,

I mojej ukochanej Amy wpływa bezpiecznie prosto w oczy...

I tak to właśnie jest prawdziwie:

Jestem schwytany w sieć, a miłość ucieka stąd, co koń wyskoczy.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2020)


George Arnold, Via crucis (Via Crucis)


Ten, kto podąża drogą miłości i straty,

Pokornymi krokami, z pochyloną głową,

Najcięższy dźwiga krzyż ze wszystkich krzyży na tym

Świecie, lecz w tamtym ma już koronę gotową.

Nie bójmy się więc krzyża, cierni albo bicza,

Bo jest błogosławiona każda trudna droga,

Gdy od glinianych bożków nam zwraca oblicza

W kierunku jedynego, prawdziwego Boga.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2016)


George Arnold, Stare miejsce


Stoję na brzegu morza w księżycowym świetle,

Pod gwiazdami letniego nieba, pogodnego;

Smutne są wszystkie myśli, które mnie nurtują,

Smutne są również szepty wiatru wiejącego.


To jest to samo stare, dobrze znane morze,

To są te same gwiazdy, jasno migoczące,

To samo srebne światło spływa z jasnej tarczy,

A z nim te same myśli poważne, męczące.


Nic się tu nie zmieniło przez te wszystkie lata,

Te same gwiazdy, księżyc i grzywiaste fale;

I tylko w moich oczach te same łzy błyszczą,

Bo beznadziejną miłość w sobie noszę dalej.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2020)


George Arnold, Lenistwo (Laziness)


Moja zasłona się kołysze

Leniwą poruszana bryzą

Jak wodorosty w głębi morza

Południowego się kołyszą.


Leniwe światło słońca świeci

Na różę i śnieg na jabłoniach,

Leniwa wiosna mnie pogrąża

W sennych marzeniach o spokoju.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2020)


George Arnold, Zła pogoda


Deszcz z wielką siłą w kępy rozmokniętej trawy

Tym samym rytmem bije, niestrudzenie bije,

A szarej mgły zasłony włóczą się jak zjawy,

Słony wilgotny wicher w powietrzu się wije

I przynosi mi z dala, znad morskiego brzegu,

Żałobną pieśń grzywaczy zatrzymanych w biegu.


Zaś moje serce w piersi rozgorączkowanej

Tym samym rytmem bije, niestrudzenie bije,

A pamięć, przywołując smutki zapomniane,

W jej tajnych korytarzach niczym wąż się wije,

Aż pragnę słyszeć z dala, znad morskiego brzegu,

Żałobną pieśń grzywaczy zatrzymanych w biegu.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2020)


George Arnold, Przebudzenie poety (Poet's Awakening)


Przez bardzo długi czas był kimś ze zwykłej gliny

Zbudowanym, zwyczajną i ziemską istotą,

Lecz anioł zstąpił z nieba w postaci dziewczyny

I ona lepką glinę przemieniła w złoto.


On jednak dalej milczał, więc znowu zstąpiła

I kiedy przechodziła, to niespodziewanie

Pocałunek na jego ustach położyła,

A wtedy je otworzył i zaśpiewał dla niej.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2020)


George Arnold, Autobiogafia (An Autobiography)


Urodziłem się jakiś czas temu, ale nie wiem, dlaczego i po co;

Żyłem sobie, lecz trudno mi teraz opowiedzieć wam, jak, albo gdzie.

Kiedyś, prędzej lub później, też umrę, lecz gdzie, kiedy, dlaczego i po co,

Tego nie wiem i się nie przejmuję, nie obchodzi zupełnie to mnie.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2020)


George Arnold, Motyl i poeta


I. Motyl


Na wspaniałych skrzydełkach żwawo się porusza

I bardzo mało przy tym przygląda się światu.

Obchodzi go jedynie dzikich pszczół brzęczenie

I słodycz, którą znajdzie na samym dnie kwiatu.

Dziś sączy słodki nektar z lilii, jutro z róży,

Zmieniając ciągle kwiaty w podniebnej podróży.


II. Poeta


Na wspaniałych marzeniach żwawo się porusza

I przy tym nie przygląda się w ogóle światu.

Obchodzi go jedynie dziewcząt śmiech beztroski

I słodycz, którą spija z ich ust niczym z kwiatu.

Dziś go ze złotowłosą Edytą widzieli

Jutro do ciemnookiej pójdzie Izabeli.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2020)


George Arnold, Proste rymy


Pod błękitem letniego, pogodnego nieba,

Pośród wszystkich kwitnących kwiatów w pełni lata,

Wolnym krokiem po polnej drodze spaceruję

I te proste, swobodne rymy sobie splatam.


Łagodna letnia bryza, przychodząc, odchodząc,

Upał swoją muzyką znośniejszym nam czyni;

Przynosi mi brzęczenie pszczół, które latają

Nad plątaniną pędów i dorodnych dyni.


Pod błękitem letniego, pogodnego nieba,

Pośród wszystkich kwitnących kwiatów w pełni lata,

Wolnym krokiem po polnej drodze spacerując,

Młode dziewczęta rym ten zanucą po latach.


Niech echo letniej bryzy, przychodząc, odchodząc,

Upał muzyką innym znośniejszym uczyni;

Przyniesie im brzęczenie pszczół, które latają

Nad plątaniną pędów i dorodnych dyni.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2020)


George Arnold, 24 czerwca 1864 (June 2, 1864)


Skończyłem lat trzydzieści, to jeszcze nie starość,

Ale wiem, że już nigdy młodszy się nie stanę.

Nie zależy mi jednak na młodości, bowiem,

Owe lata nie były szczególnie udane.


Owszem, żyłem i wcale tego nie żałuję,

Znalazłem sobie wielu porządnych przyjaciół,

Ale były też walka, trud, niepowodzenia

I dlatego do tamtych chwil niechętnie wracam.


Wszytkie moje radości zawsze się splatały

Ze smutkami i bólem. Tak już jest niestety,

Że dzisiaj dzwon kościelny dzwoni nowożeńcom,

A jutro na pogrzebie nam pochyla grzbiety.


I chociaż wszystkie moje plany bardzo zbladły,

To moja wiara w przyszłość wciąż się mocno trzyma,

Moja odwaga, siła, moc mnie nie zawodzą,

Wszystko dobrze się skończy, zło się mnie nie ima!

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2020)


George Arnold, W ciemności (In the Dark)


W bezruchu stoją sobie stare, smukłe cedry,

Rosnące długim rzędem na piaszczystych wzgórzach,

Aż z mroku na zachodzie zaczyna wiać wicher

I je coraz gwałtowniej na boki poruszać.


Ciężka ciemność swym cielskiem opada na piasek,

Które poranne słońce oświetlało dobrze,

I oko darmo szuka na ziemi i morzu

Jakiegokolwiek światła, by się na nim oprzeć.


Żadna jaskrawa gwiazda nie świeci nad głową,

Czarne morze odbija czarną czaszę nieba

I wielka ciemna rzeka jak wąż wolno pełznie,

A jej smolista woda do niego się wlewa.


Dziwne, słone zapachy ciągną się przez ciemność,

Oceanu odległy odgłos szumi w głuszy;

Mrok wzbiera i gęstnieje, aż w końcu zaczynam

Odczuwać wielki ciężar na znużonej duszy.


Wyciągam obie ręce w powietrzu przed siebie

I, wysilając oczy, wypatruję w mroku,

Który jak mur jest. Ojcze, słuchaj mej modlitwy,

Swoim cudownym światłem dotrzymaj mi kroku.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2020)