Cyril Tourneur

Cyril Tourneur, Epitafium żołnierza


Już jego zimne, martwe ciało spoczywa sobie w grobie małym;

Choć zginął jako młody człowiek, to z tego świata zszedł dojrzały.

Chociaż był zdrowy i nie szukał - by szybko znaleźć śmierć - sposobu,

Przygotowany był gruntownie, by zstąpić do ciemnego grobu.

Był już sędziwy w swej mądrości, choć przyjął ją młodzieńczym okiem,

I w stronę dobrej, godnej śmierci spoglądał swym spokojnym wzrokiem.

Tak właśnie żyjąc, zginął młodo, gdy pocisk wroga go przewiercił,

A jednak nie doświadczył w żadnym razie przedwczesnej, podłej śmierci.

A my możemy o nim stwierdzić, że poległ w sprawiedliwym boju.

I mimo że na wojnie zginął, to nie wątpliwie zgasł w pokoju.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2020)


Cyril Tourneur, Tragedia bezbożnika, albo zemsta człowieka uczciwego


Osoby dramatu:

Montferres, baron

Belforet, baron

D’Amville, brat Montferresa

Levidulcia, żona Belforesta

Castabella, córka Belforesta

Charlemont, syn Montferresa

Rousard, starszy syn D’Amville’a

Sebastian, młodszy D’Amville’a

Languebeau Snuffle, purytanin, kapelan Belforesta

Borachio, przyboczny D’Amville’a

Cataplasma, krawiec i perukarz

Soquette, służąca Cataplasmy

Fresco, służący Cataplasmy

Inni służący

Sierżant

Żołnierze

Stróże

Urzędnicy

Sędziowie

Muszkieter

Doktor

Profos

Kat


Akt pierwszy, scena 1

Wchodzą D’Amville, Borachio i służący


D’Amville:

Widzę, że mój bratanek Charlemont się właśnie

Pożegnał ze swym ojcem. Idźcie i powiedzcie,

Że chcę się z nim zobaczyć.

(służący wychodzi)

Tymczasem mi powiedz,

Borachio, bo uczony jesteś i znasz dobrze

Przyrodę i prawidła, które nią kierują,

Czy nie zauważyłeś, że ludzie tym samym

Sposobem egzystują, co zwykłe zwierzęta?


Borachio:

W rzeczy samej, ponieważ tak samo jak one

Rodzą się i wzrastają, dochodzą do szczytu

Swych możliwości, potem zaczynają tracić

Siły i zdrowie, a na końcu umierają.

Tylko człowiek uważa się za coś lepszego

Od zwierzęcia, choć niczym się odeń nie różni.


D’Amville:

Weź jednak pod uwagę, że owa świadomość

Pozwala mu się wznosić ponad poziom zwierząt.

Gdy jej zabraknie, człowiek staje się matołem,

Głupim jak one, albo nawet znacznie głupszym.


Borachio:

To jest najlepszy dowód na to, że się ludzie

Niczym nie wyróżniają na tle innych stworzeń.

Gdyby było inaczej, to by nie podlegał

Człowiek żadnym słabościom idącym z natury.


D’Amville:

Jeżeli wobec śmierci niczym są radości

I przejawy ludzkiego szczęścia, to ja wolę

Wszelką możliwą rozkosz osiągnąć w minutę

A potem się rozsypać w proch, co nieświadomy

Jest szczęścia i nieszczęścia, radości i bólu.


Borachio:

Zbyt krótki mi się zdaje taki tryb istnienia.

Jeśli to życie mieści całe nasze szczęście,

To głupotą jest pragnąć ścieśnić je do chwili.

Jeżeli nasze życie zmierza do powrotu

Do natury, to będzie trochę lekkomyślnie

Chcieć doznać w jednym czasie wszystkich przyjemności,

A resztę życia spędzić w smutku i cierpieniu.


D’Amville:

Tak stwierdziłeś, że cała przyjemność się bierze

Z dostatku i bogactwa.


Borachio:

Zamożność jest źródłem

Każdego typu szczęścia.


D’Amville:

Mówisz jak wyrocznia.

Czym jest człowiek uczciwy, co nie ma bogactwa?


Borachio:

Jest żałosnym nędznikiem, będącym w pogardzie.


D’Amville:

Jest czymś gorszym, Borachio, zechciej mnie posłuchać.

Jeżeli szczodrobliwość jest, jak mi powiadasz,

Człowieczej uczciwości nieodłączną częścią,

To człowiek biedny nie jest bynajmniej uczciwy,

Ponieważ zaniedbuje szczodrość względem siebie,

Czyli istoty, której winny jest opiekę.

Miłość bliźniego zacznij od siebie samego.

Zresztą to nie wymaga dalszych komentarzy,

To prawda uznawana powszechnie przez ludzi.

Gdyby się moje ciało w postaci potomstwa

Nie odrodziło, wcale bym nie chciał, by glina,

Z której jestem stworzony, się przepoczwarzała

I rozrastała ponad me zwykłe wymiary.

Podobnie z zamożnością rzecz się ma, albowiem

Każdy, kto coś posiada, pragnie posiąść więcej,

Nikt bowiem, kto ma rozum i z niego korzysta,

Nie może nigdy stwierdzić, że żaden przypadek

Nie pozbawi go tego, co sobie zgromadził,

Pracując w pocie czoła przez wiele lat z rzędu.

Myślę również o dzieciach, bo są mi tak bliskie

Jak gałęzie, z wielkiego pnia wyrastające

I o potomkach dalszych, oby najliczniejszych.

Gdy przybywać mi będzie dzieci, jak też wnuków,

Oby się też powiększał mój stan posiadania

Bo z niego będą czerpać moi spadkobiercy

W nim będą żyć i kwitnąć, jak się da, najbujniej.


Borachio:

Wystarczy, panie, chyba dobrze zrozumiałem

Co chciałeś mi przekazać tym rozumowaniem.

[wchodzi Charlemont w towarzystwie służącego]


D’Amville:

Cicho! Już ani słowa – nie jesteśmy sami!

Charlemont, jak ja się cieszę, że cię widzę!


Charlemont:

Dzień dobry, wuju. Chciałeś się ze mną zobaczyć.


D’Amville:

Szlachetny Charlemoncie, witaj w moich progach.

Czy to nie dziś zamierzasz wybrać się na wojnę?


Charlemont:

Ku temu zamiarowi skłaniam się od dawna.


D’Amville:

Więc nie podjąłeś jeszcze do końca decyzji?


Charlemont:

Ja się zdecydowałem, jednak się sprzeciwił

Mój ojciec – jego zdanie jest dla mnie wiążące.


D’Amville:

Wojno, ty jesteś pierwszym, najważniejszym źródłem

Rycerskiego honoru. Nie mogę zrozumieć

Lekceważenia, które podrzędne istoty

Okazują w dzisiejszych czasach osobistej

Godności naszych przodków, od których prowadzi

Naszej genealogii nieprzerwana linia.


Charlemont;

Nie oceniaj mnie, panie, źle za mego ojca

Niechęć do moich planów. Jego autorytet

Decydującą rolę odgrywa w tej sprawie.

Ja się podporządkuję, jakkolwiek niechętnie,

Jego postanowieniu, bo jest moim ojcem.


D’Amville:

Mój bratanku, ty jesteś najjaśniejszym kwiatem

Naszego szacownego rodu. Dużo gorsi

Od ciebie uważają się za dużo lepszych

I, co gorsza, próbują rządzić twoim życiem.

Wszak to oni powinni ciebie naśladować,

A nie ty ich we wszystkim słuchać. Przestań tylko

Niewolniczo stosować się do ich nakazów,

A uzyskasz swobodę i prawdziwą radość.


Charlemont:

Nie musisz mnie podjudzać, pokazując jak jest

Mój duch ograniczony. Nieprawda, jest wolny.

To mój ojciec mnie tylko we wszystkim powściąga.

Żeby mnie trzymać krótko, żałuje mi grosza

Na zakup ekwipunku, rynsztunku i broni.

Jeżeli mnie uwolnisz od tych ograniczeń,

To będziesz mógł mnie nazwać tchórzem, gdy zostanę

W domu i nie dołączę do mych towarzyszy.


D’Amville:

Brakuje ci pieniędzy? Borachio, gdzie złoto?

[Borachio wychodzi]

Prędzej bym wydziedziczyć mógł własne potomstwo,

Niż pozwolić, by szlachcic został pozbawiony

Okazji do wsławienia się na polu bitwy.

Honor żołnierski cenię wyżej niż bogactwa.

Cieszę się bardzo, że ci dopomóc w potrzebie

Mogę moim majątkiem, chociaż nader skromnym.

[Borachio wchodzi niosąc pieniądze]

Oto jest tysiąc koron, z serca ci je daję.


Charlemont:

Czcigodny stryju, teraz, dzięki tobie, jestem

Wolny od zobowiązań, które mnie pętały,

Ale jestem podwójnie – i chcę to podkreślić

Zobowiązany wobec ciebie za tę pomoc.

Złoto oddam za złoto, a miłość za miłość.


D’Amville:

Ukochany bratanku, to jest tylko wyraz

Mojej szczerej miłości do ciebie, a miłość

Sama dla siebie zawsze jest największym szczęściem

I nie żąda wdzięczności nigdy za swe dary.

A teraz idź do ojca i proś go o zgodę,

Błagaj go natarczywie, a ja ciebie poprę –

Bo się z tobą wybiorę – jeszcze natarczywiej.

Przed nami dwoma ojciec twój rychło ustąpi.


Charlemont:

Tam, gdzie moje błaganie usilne zawiedzie,

Twej godności przeważyć może się powiedzie.

[Charlemont wychodzi]


D’Amville:

[do służącego]

Wezwij teraz mych synów, by się pożegnali

Z dostojnym Charlemontem – niech zaraz tu przyjdą.

[Służący wychodzi]

No cóż, Borachio?


Borachio:

Nasza poprzednia dyskusja

Okazała się cenna i pouczająca.


D’Amville:

Rzecz w tym, jakie wyciągnąć można z tego wnioski.


Borachio:

Młody Charlemont, szczęśliwy, wyrusza na wojnę.


D’Amville:

Zaczynasz mnie rozumieć.


Borachio:

Dlatego uważaj.

Sądzę, że bystry umysł zdoła wykorzystać

Tę nieobecność syna, żeby dopaść ojca.

Ten ostatni bogaty jest i dostatecznie

Stary, żeby na wieki wieków spocząć w grobie.

Kiedy syna nie będzie w pobliżu, nikt inny

Nie stanie ci na drodze do realizacji

Twojego planu.


D’Amville:

Widzę, że mnie zrozumiałeś.

Wiesz, na czym mi zależy i co chcę osiągnąć.

Teraz niech twa dyskrecja będzie równa twojej

Przemyślności w działaniu, a sukces nasz będzie.

Nagroda cię nie minie, gdy go osiągniemy,

A będzie adekwatna do mojej korzyści.


Borachio:

Mój umysł będzie zawsze twoim wiernym sługą.


D’Amville:

A ty zawsze mieć będziesz miejsce w moim sercu.

[Wchodzą Rousard i Sebastian]

Oto moi synowie – w nich jest moja wieczność.

Moje życie trwać będzie w nich i ich potomstwie,

A moją rzeczą dziś jest – jak najwięcej szczęścia

I przyjemności dodać do swojego życia,

Niezależnie od kosztów, jakie z tym się wiążą.

Niech wszyscy inni tracą, kiedy ja zyskuję,

Cudzego bólu w żadnym wypadku nie czuję.


Akt pierwszy, scena 2

[Wchodzą Montferres i Charlemont]


Monferres:

Zaklinam cię, niech strumień rzęsistych łez moich

Odwróci twoje myśli od pójścia na wojnę.

Ze wszystkich dzieci, które kiedykolwiek miałem,

Tylko ty pozostałeś do teraz przy życiu,

Żeby zapewnić ciągłość naszemu rodowi.

Cały ten splendor, który możesz zdobyć, walcząc

Będzie zbędnym dodatkiem do tego nazwiska,

Które odziedziczyłeś po czcigodnych przodkach.

Majątku ci wystarczy, żeby żyć dostatnio,

Nie potrzebujesz zatem wojennych rabunków.


Charlemont:

Mój czcigodny ojcze!

Wiesz dobrze, że westchnienie najdelikatniejsze,

Które wyszło z ust twoich, lub łza, spływająca

Po policzku, ma władzę ogromną nade mną

I jest w stanie zawrócić mnie z drogi. Zważ jednak,

Że zapał do wojaczki dziedziczę po przodkach,

Wszak wszyscy w naszym rodzie byli rycerzami.

Twój ojciec, dziad i pradziad wsławiali się w bojach

I ty sam przekazałeś mi zamiłowanie

Do broni i udziału w orężnych potyczkach.

Czy może oczekujesz, że zostanę jedną,

Jedyną białą plamą w dziejach tego rodu,

Którego najgodniejszym jesteś spadkobiercą?

Że na ścianach komnaty zajmę puste miejsce

Pomiędzy herbowymi tarczami mych przodków

I licznymi godłami rycerskich następców?

Przecież w tej chwili każdy młody Francuz, który

Ze szlachetnego rodu się wywodzi, z własnej

Nieprzymuszonej woli, albo za przykładem

Swych śmielszych towarzyszy, ciągnie pod sztandary,

By udowodnić światu, że jest godny przodków.

Tylko mnie, Charlemonta, będą pokazywać

Palcami i uważać za wielkiego tchórza.

[Wchodzą D’Amville, Rousard i Sebastian]


D’Amville:

Witaj, czcigodny panie.


Montferrers:

Dzień dobry, mój bracie.


Charlemont:

Moje uszanowanie. Dzień dobry, mój stryju.


D’Amville:

Witaj, mój ukochany bratanku. Szczęść Boże.

Co z tobą, miły bracie? Nie wyglądasz dobrze.

Czy wypłakałeś oczy od tego poranka?

Na moją duszę! Zrozum, że bez twojej zgody

Twój syn się nie poważy na realizację

Swoich szczytnych zamiarów. Ale te łzy twoje

Mogą jeszcze przemienić rycerza w mazgaja.

Przecież nie tak ma ojciec wychowywać syna,

Powinien go zachęcać pierwszy do działania.

Radością dla każdego ojca być powinno

Patrzeć, jak jego dziecko zmienia się w mężczyznę.

Czy cię nie cieszy to, że honor twego rodu

Kolejne pokolenie zamierza powiększyć?

Bracie, to są synowie moi, byłbym bardzo

Szczęśliwy, gdyby jeden mógł, a drugi zechciał

Stanąć w szeregu razem z twoim Charlemontem.


Montferrers:

Twa natarczywość moje przeważyła zdanie.

Oby się moja zgoda nie stała złowieszcza!


D’Amville:

Jesteśmy za nią wdzięczni. Ale z jakiej racji

Miałaby być złowieszcza zgoda na działanie

Zgodne we wszystkich punktach z rycerskim honorem?

Śmierć jest jedyną rzeczą pewną w naszym życiu,

A to los decyduje, kiedy umieramy,

Sami nie mając wpływu na to, w jakim czasie,

Miejscu i trybie z tego świata odejdziemy.

Jeśli nasz zgon jest kwestią aż tak niewzruszenie

Z góry postanowioną, o co tu się martwić?

Sam jestem przekonany o tym bardzo mocno,

Nie bądź zatem przesądny i nie wierz w te brednie.

[Wchodzą Belforest, Levidulcia i Castabella]


Belforest:

Dzień dobry, Montferrersie, Dzień dobry, D’Amville’u!

Dzień dobry wam, panowie. Dzień dobry i tobie,

Kuzynie Charlemoncie, serdecznie cię witam.

Już się bałem, że przyjdę ciebie za późno

I nie pogratuluję ci wyboru drogi,

Która oby przyniosła ci wielkie sukcesy,

Odpowiednie do twojej prawdziwej wartości.


Charlemont:

Panie, wiedz, że wpojone mi mocno od dziecka

Poczucie obowiązku mi w żadnym wypadku

Nie pozwoli odjechać bez twoich rozkazów.


Belforest:

Komplementy ozdobą wprawdzie są szlachetną,

Ale przejdźmy do sedna sprawy, nie stosując

Nadmiaru słów, słodyczą swą przesłaniających

Smak tego, co powinno zostać powiedziane.

(tłum. Wiktor J. Darasz, 2016)