2008-05
MONETY MOJE I PRAWIE MOJE
Często chwalę się tu nowymi (i starymi) nabytkami. Piszę dlaczego uważam te monety za warte uwagi. Wiele z tych monet zostało "upolowanych" po długim wyczekiwaniu i przeglądaniu tysięcy ofert aukcyjnych. Część, to zakupy przypadkowe - moneta trafia do kolecji wybrana z większej partii mniej interesujących moent, które czasem uda się gdzieś okazyjnie zdobyć.
Niestety nie jest tak, że każda wypatrzona moneta, którą chciałbym mieć w kolekcji trafia do niej za pierwszym podejściem. Na taki drobiażdżek będę musiał na przykład jeszcze trochę poczekać
Niedawno ustawiłem w licytacji tej monety limit około 350 złotych. I co? Za mało. Poszła za 577 + koszty przesyłki. Skąd taka cena? Przyjrzyjcie się dobrze, później rzućcie okiem w dobry katalog. Plage odnotował to pod numerem 144 oceniając rzadkość na R4. W cenniku Konrada Berezowskiego wydanym w roku 1934 nie ma tego wariantu, za to są dwa inne, bardzo podobne. Mam na myśli numer 773: "kropka po 5 i po roku" oraz "kropka po GROSZY i po roku". Oba warianty wyceniono wtedy po 20 złotych - słynna pięciozłotówka "Konstytucja" z 1925 r. ma w tym cenniku całych 15 złotych! Wiele, wiele razy przeglądając wieczorem wyniki aukcji, w których miałem ustawione limity musiałem sobie powtarzać
- Mówi sie trudno, nie tym razem, to innym. Prędzej czy później cię trafię.
Zdarzały się i inne sytuacje. Nie tak dawno temu przykucnąłem na giełdzie przy przedwojennym pudełku po herbacie wypełnionym drobnymi monetkami - tak ze dwa kilogramy. Wszystko - od kopiejek ZSRR, przez czechosłowackie halerze, PRL-owskie "aluminiaki" po niemieckie fenigi z końca XIX wieku. Sprzedawca nie był zdecydowany kiedy zapytałem o cenę całości (miałem chętkę na te fenigi, były w niezłych stanach, a sporo mi jeszcze roczników i "literek" brakuje), więc postanowiłem dać mu czas do namysłu i poszedłem dalej, z zamiarem powrotu po parudziesięciu minutach. Wróciłem po godzinie - pudełka nie było.
- Kupił taki jeden, powiedziałem mu 300 złotych, dał 250 i poszedł.
Dwa dni później zadzwonił telefon.
- Pamiętasz to pudełko z drobniakami, które oglądałeś w Bytomiu?
- Pamiętam, ale Ciebie tam nie widziałem.
- A ja Ciebie tak. Kupiłem ten złom. Żałuj.
Zamiast żałować, wybrałem się na spacerek - kolega mieszka niedaleko, 20 minut niespiesznym krokiem.
- Pokaż te skarby.
I zacząłem żałować. Takie okazje nie zdarzają się dwa razy. Komplet jednofenigówek z 1873 roku - trzy mennice: A, B i D. Nawet gdyby cała reszta nadawała się tylko na złom, te trzy monetki sprawiły, że zakup był niezwykle opłacalny. Przez lata udało mi się zdobyć tylko jedną z tej trójki - z mennicy berlińskiej. Gdybym mocniej "przydusił" sprzedawcę, mógłbym zastąpić ją ładniejszym egzemplarzem i uzupełnić "koleżankami".
Było, minęło. Czasem się żałuje, a czasem...
Zalicytowałem sobie kiedyś na Aukro (to właściwie Allegro, tylko, że działające w Czechach) bardzo eleganckiego szóstaka malborskiego z 1596 r. Zdjęcia oglądałem bardzo dokładnie (a były dobre!) i stwierdziłem, że ryzyko zakupu falsyfikatu jest w okolicach zera. Wieczorny przegląd rezultatów strzelaniny Snipa ujawnił, że monety nie wylicytowałem, mimo że limit ustawiłem wyższy, niż cena, za którą monetę sprzedano. Powód - "błąd kraju". Sprzedawca zastrzegł, że sprzedaje tylko w Czechach. Kilka tygodni później robilem przegląd aukcji, które miałem w zakładce "obserwowałem". Jak już wspomniałem - zdjęcia były dobre i chciałem je zarchiwizować razem z danymi o uzyskanej cenie. I cóż się okazało. Aukcja zakończyła sie małą awanturą. Obie strony walnęły sobie po ciężkim negatywnym komentarzu, poleciały wyzwiska - głupiec, oszust, złodziej...
Do dzisiaj nie wiem, co się właściwie stało. Nabywca twierdził, że dostał nie tę monetę, która była na zdjęciach. Sprzedawca zarzekał się, że wysłał oryginalną monetę i że innej nigdy nie miał, ale... zwrotu nie chciał, bo jak twierdził, obawiał się, że zamiast swojej prawdziwej dostanie jakąś fałszywkę i jeszcze będzie musiał zwracać pieniądze.
Może to i lepiej, że nie wygrałem?
Cieszę się, i to szczerze, że nie kupiłem:
projektów polskich euro,
oksydowanego świstaka,
nieoksydowanego swistaka,
sokoła,
polarników,
ani żadnej innej lustrzanki, GN-a, rybnickiego dukata i innych wyrobów metaloplastycznych.
Jeszcze bardziej cieszę się, że w moim zbiorze znalazły się nie tak dawno temu:
szóstak wybity przez Szwedów stemplami Jana Kazimierza,
dwuzłotówka 1924 wybita w Filadelfii,
nienotowana w katalogach jednogroszówka z 1840 r. z małymi cyframi daty i cyfrą 4 nabitą na trójkę (Berezowski notuje takie przebitki daty tylko dla wariantu z dużymi cyframi rocznika),
nieznana wcześniej odmiana jednofenigówki Królestwa Polskiego z roku 1918 wybita stemplem o rysunku jak dla rocznika 1917.
A najbardziej cieszy się moja Lepsza Połowa, bo za te cztery monety zapłaciłem w sumie mniej, niż zdarzało się niektórym płacić za tak modnego ostatnio sokoła.
Tekst został napisany 7 lutego 2008 i jest nadal dostępny na e-numizmatyka.pl
https://e-numizmatyka.pl/portal/strona-glowna/monety/lista-artykulow/MONETY-MOJE-I-PRAWIE-MOJE.html