2004-27

Lato c.d.

Wakacje, kanikuła, "ogórki"...

Zachęcałem Państwa do urlopowych poszukiwań monet. Namawiałem do odwiedzania muzeów i wystaw. Krótko mówiąc sugerowałem, żeby Państwo poświęcili większość wolnego czasu na swoje hobby.

A może by tak spróbować czegoś innego?

Do celu moich corocznych wakacyjnych wyjazdów dotrę wieczorem. Po 500 km za kółkiem pewnie będę trochę odrętwiały. Lekarstwo znam - zażywam je co roku; będzie jeszcze całkiem jasno (w końcu to sam środek lipca) więc jeśli nie będzie padać, to po półgodzinnym spacerku piaszczystą leśną drogą stanę na brzegu jeziora Niedźwiedziego koło Chojniczek, a po następnych pięciu minutach będę sobie spokojnie w nim pływał. Wszystko można powiedzieć o tegorocznym lipcu, tylko nie to, że jest ciepłym miesiącem - woda pewnie ma temperaturę wyraźnie niższą od 20 stopni, więc chyba długo nie popływam. Półgodzinny spacer tą sama drogą, kolacja... ach jak się po takim dniu śpi wspaniale. Wcześniej jeszcze obowiązkowe, tradycyjne i uroczyste zejście na pomost na brzeg Jeziora Charzykowskiego celem podziwiania zachodu słońca. Tak trzeba, nawet jeśli zachmurzenie przekracza 100%, co w lipcu w Polsce jest całkiem możliwe, a nawet częste.

Jeśli będzie padało, to spacer będzie trwał tyle samo, tylko cel będzie inny - piękne jeziora Gacno Małe i Gacno Wiekie (to wielkie jest mniejsze od tego małego, ale 100 lat temu było inaczej). Tam się kąpać nie wolno - to teren parku narodowego.

Następnego dnia obudzę się pewnie około ósmej, niespiesznie powędruję do sklepiku po świeże bułki. Po śniadaniu żona jak zwykle wchłonie poranną kawke (ja pozostanę przy herbacie), a później...

Jeśli nie będzie padać, weźmiemy sobie jakiś koszyk i pójdziemy do lasu na grzyby. Sprawdzałem "emailowo", już rosną. Jeśli będzie deszczowo, to... też na grzyby, tylko w strojach nieco innych. Po drodze będziemy mijać różne ranne ptaszki, które tak sobie wbiły do głowy, że na grzyby chodzi się o świcie, że ani im przez myśl nie przejdzie, żeby się "wyspać do syta". Niezbyt to może chlubne, ale lubię ten moment, kiedy wracamy z lasu z grzybami w porze przedobiedniej i słyszymy, jak dziwią się ci, co ruszali do lasu o szarówce - w lipcu to tak wcześnie, że chyba nawet żadnej godziny jeszcze nie ma.

Teraz trzeba przejrzeć plon wyprawy do lasu i oddzielić to, co do suszenia, od tego co na patelnię, wyczyścić, poukładać w suszarce i już można startować na obiad. Na obiad, czyli w pierwszym dniu urlopu na pewno na sielawki - jest w Charzykowych takie miejsce, gdzie sielawy przyrządza się rewelacyjnie. Po obiedzie obowiązkowa kawa/herbata w towarzystwie ciasta z kokosem (też specjalność jednego z miejscowych sklepików) i, co najważniejsze, w towarzystwie znajomych, którzy - jak i my - nie wyobrażają sobie wakacji bez kilku choćby dni w xxx (pozwólcie, że zataję nazwę tego miejsca). Sielawy, ciasto... "a dupa rośnie" ,jak nie bez racji stwierdzają panie z kabaretu Szum. Pora na lekarstwo - DO LASU! Pytanie tylko: pieszo, czy na rowerze? Po powrocie - pod prysznic i skoro tyle kalorii poszło "z potem", to znaczy, że trzeba by jakąś kolację pożreć. Kurki czekają na patelni na masełko i nasz apetyt. Po kolacji rytualne zejście na pomost, rzut oka na zachód słońca. Jakaż to pogoda nas jutro czeka? Zawsze dobra! Przecież jesteśmy w xxx!

Gacno Małe - tam już pływać nie wolno!

Co dalej? Da capo al fine z przeróżnymi wariacjami. A to żona przypomni sobie o postanowieniu, że każdy dzień rozpocznie kilkukilometrową przebieżką przez las (kabaret Szum, pamiętacie?), a to ja sobie przypomnę, że "tu, o tu jeszcze nigdy nie byłem" - czy widzicie mój palec nad mapą okolicy? Mapy mam niezłe. Kiedy 20 lat temu pierwszy raz zawitaliśmy w te strony żadnej porządnej mapy okolic kupić się nie dało. Odwiedziłem leśniczego - oni zawsze mieli dobre mapy - ale ten okazał się wyjątkowo nieprzystępny. W następnym roku miałem już mapy lepsze niż on - wojskowe dwudziestkipiątki, które "załatwił" mi znajomy spod Człuchowa. Mam je do dziś, a oprócz nich pruskie mapy topograficzne w tej samej skali i ciekawe mapy tych okolic z atlasów Reymansa i Schrettera. Czego na nich nie ma? Ciekawsze jest to, co jest na nich, a czego nie ma już w terenie, ale to zupełnie inna bajka.

Oprócz grzybów okoliczne lasy obfituja w jagody (dla Krakusów - borówki), borówki (dla Krakusów - brusznice), poziomki (dla Krakusów - poziomki), więc jedna z wariacji polega na zbieraniu tego wszystkiego, wędrówce do sklepiku po śmietanę i ... (kabaret Szum).

I jeszcze jeden rytuał - wieczorne ognisko - raz na dwa tygodnie - z pieczeniem kiełbas, ziemniaków, jabłek, grzanek. Do tego jakieś piwo (ale może być i dobre czerwone wino) i rozmowy ze znajomymi. Pana Brunona nie ma z nami już od wielu lat, ale jego pejsachówkę z czułościa wspominamy co roku.

Brydż! Zapomniałem o brydżu! Nie zawsze uda się znaleźć chętnych, ale jak już się stolik skompletuje, to ho ho. Wtedy mamy okazję powiedzieć dzień dobry tym porannym grzybiarzom. My się dopiero wybieramy do łóżka, a oni już się obudzili!? Niereformwalni jacyś - przecież widzieli, że tu grzyby cały dzień rosną. Nawet "na ośrodku" - na parkingu, w "lasku" oddzielającym ośrodek od szosy, na boisku do siatkówki.

A właśnie - siatkówka. Trzeba do niej trochę wiecej osób, niż do brydża, ale bywały takie lata, gdy codziennie około osiemnastej (zwykle już po upale) stawały pod siatką pełne dwie drużyny i walczyły do upadłego/upadłej. I ten podziw w oczach dzieciarni, co ci starzy potrafią!?

A jeszcze do tego trafia się czasem, że w ośrodku pojawi się wędkarz przez duże W. Taki, co to lubi łowić, ale żeby jeść to, co złowił, to już niekoniecznie. Ci, co rybką nie pogardzą mają wtedy swoje dolce vita. Smażone, wędzone, z rusztu... Palce lizać.

Do dyspozycji mamy jeszcze 25 kilo książek, których w domu nie było kiedy przeczytać. Można po sąsiedzku za płotem pograć w tenisa. Są rowery wodne, kajaki i łódki. Jest i stół do ping-ponga. I najważniejsze - jest LAS - kilometry lasu,a w nim kryształowo czyste jeziora.

Jest i telewizor, ale na szczęście nieobowiązkowy. Było kiedyś takie lato, gdy niejaki Borys Jelcyn stawał na czołgu i coś głośno krzyczał do ludzi, którzy oblegali wielki biały budynek, w którym siedzieli inni ludzie (chociaż tacy sami). Nawet jedni do drugich strzelali! O wszystkim dowiedziałem się z gazet, po powrocie do domu.

Nic na tych moich wczasach (bo to są zakładowe wczasy!) nie jest obowiązkowe. I nikt o "firmie" nie rozmawia. A jak się od czasu do czasu pojawi jakis taki, to w następnym roku albo go już nie ma - i bardzo dobrze, albo jest, ale jakiś inny - jakby spokojniejszy, łagodniejszy, uśmiechnięty...

Czego i Wam szczerze życzę.

P.S. Tylko czasem mnie coś napadnie i siądę pod parasolem, na rynku w Chojnicach i ktoś sie dosiądzie, i znowu muszę za tymi monetami latać!

Tekst został napisany 13 lipca 2004 i jest nadal dostępny na e-numizmatyka.pl

https://e-numizmatyka.pl/portal/strona-glowna/monety/lista-artykulow/Lato-c.d..html