2007-09

MIĘDZY MENNICĄ, A PORTMONETKĄ

Mennica warszawska istnieje od 1766 roku. W ostatnich kilkunastu latach zmianiała się zarówno nazwa, jak i forma organizacyjna przedsiębiorstwa: do roku 1994 była to Mennica Państwowa, przez następne dziesięciolecie Mennica Państwowa S.A., a od roku 2005 nasze monety bije Mennica Polska S.A.

Emitentem polskich monet jest Narodowy Bank Polski - określono to w artykule 4 ustawy z dnia 29 sierpnia 1997 r. brzmiącym: NBP przysługuje wyłączne prawo emitowania znaków pieniężnych Rzeczypospolitej Polskiej. Mennica Państwowa jest tylko jednym z producentów polskich znaków pieniężnych - w tym wypadku monet. Teoretycznie, NBP może zlecić wyrób monet innej firmie, również zagranicznej. W praktyce, w ostatnich latach nie mieliśmy takiego przypadku. Podstawowa część monetarnej produkcji mennicy trafia na nasz rynek. Jak to się odbywa?

Mennica przekazuje monety zamawiającemu, czyli Narodowemu Bankowi Polskiemu. Monety są oczywiście pakowane, a sposób pakowania zależy od rodzaju monet. Najbardziej "elitarna" produkcja - lustrzanki - podlega najściślejszej kontroli i szczególnemu sposobowi pakowania. Każda moneta zamykana jest w ochronnym kapslu, albo w szczególnych wypadkach w ozdobnym etui wyposażonym w stosowny certyfikat.

Monety obiegowe i "okolicznościowe powszechnego stosowania" pakowane są w przezroczyste saszetki zawierające 50 lub 100 sztuk monet.

Saszetki pakowane są w woreczki parciane, po 40 lub 100 sztuk.

Pojawili się nawet "kolekcjonerzy" saszetek i "parciaków" - oczywiście pełnych, a fora dyskusyjne pełne są pyskówek i przepychanek pomiędzy "inwestorami", a "numizmatykami".

Saszetki i parciane worki są interesujące dla dwóch grup nabywców. Pierwsza - inwestorzy, zajmuje się po prostu spekulacyjnym pomnażaniem majątku. Nic w tym zdrożnego, ale trudno nazwać to kolekcjonerstwem. Inwestorzy-hurtownicy pozostawiają swoje nabytki w stanie nienaruszonym. Saszetki otwierają detaliści kierujący ofertę w stronę kolekcjonerów.

Druga grupa, to poszukiwacze wariantów stempli i destruktów, a także egzemplarzy nieskazitelnie zachowanych. Nie wiem, o które łatwiej. Z powodów czysto technologicznych, monety obiegowe wyjmowane z saszetek, choć z definicji są w stanie menniczym (bo jeszcze nie były w obiegu) to zazwyczaj daleko im do ideału. Monety obijaja się o siebie pozostawiając nieusuwalne ślady i trafienie na monetę z minimalną ilością "contact marks" jest równie łatwe, jak szukanie igły w stogu siana. Kiedy taka sztuka się uda, moneta zazwyczaj trafia do którejś z firm gradingowych, co zapewnia jej zabezpieczenie przed uszkodzeniami i profesjonalne potwierdzenie stanu zachowania - atuty umożliwiające uzyskanie wysokiej ceny w przypadku sprzedaży.

Tropiciele odmian i destruktów są szczególnie liczni w USA. Mają tam nawet żargonowy przydomek "Cherrypickers" (zbieracze wiśni) utrwalonego tytułem książki "Cherrypickers' Guide to Rare Die Varieties of United States", która doczekała się już kilku wydań. Nic dziwnego - ważne amerykańskie destrukty i warianty stempli osiągają bardzo wysokie ceny rynkowe. Podobna pozycja książkowa ukazała się i na rynku niemieckim. Nasi kolekcjonerzy nie mają do dyspozycji takiego wydawnictwa. W tym zakresie polski rynek ogranicza się do odwrotek i obrotek i nielicznych rarytasów typu "Mickiewicz bez kreski" oraz "WOŚP bez dziurki".

Oprócz "woreczków menniczych" istnieje jeszcze druga grupa zbiorczych opakowań monet - woreczki i rolki bankowe. W takiej formie do sklepów, banków detalicznych, firm i urzędów pocztowych trafiają posortowane monety z obiegu.

Szansa na wyłowienie z takiej rolki monet w stanie menniczym jest mniejsza, ale niezerowa. Część rolek zawiera monety wyjęte z opakowań menniczych jeszcze przed wprowadzeniem do obiegu - dotyczy to zwłaszcza monet PRL - na aukcjach często trafiają się takie rolki, zwłaszcza z ostatnimi aluminiowymi malutkimi złotówkami, dwójkami i piątkami z roczników 1989 i 1990.

Podobnie wyglądała dystrybucja monet w okresie PRL oraz II Rzeczpospolitej. O ile mi wiadomo, to jedyną różnicą było to, że nie używano saszetek z przejrzystego tworzywa. W. Terlecki w monografii mennicy warszawskiej pisze o uruchomieniu w 1924 r. pełnego cyklu menniczego: "topienie kruszców, walcowanie sztab, wycinanie, sortowanie i otaczanie krążków, bicie monety, sortowanie jej, liczenie i woreczkowanie". O woreczkowaniu wspomina też opisując problemy z odbiorem monet dostarczanych przez mennice zagraniczne.

fragment obwoluty rolki bankowej z czasów Generalnego Gubernatorstwa.

Woreczki bankowe wyglądają identycznie, jak woreczki mennicze. Wykonane są z takiej samej, gęstej tkaniny. Różnią się sposobem zamknięcia i metkami. Nie widziałem nigdy zaszytego woreczka bankowego - zawsze zamknięcie polegało na zawiązaniu i zaplombowaniu.

W ostatnim tygodniu w jednym z informacyjnych programów telewicyjnych nadano reportaż opisujący problemy handlowców z najdrobniejszymi monetami. Okazuje się, że mimo wysokich nakładów na rynku brakuje najniższych nominałów monet. Ciekawi mnie, czy, a jeśli tak, to w jakim stopniu powodem niedoboru bilonu jest jego gromadzenie przez "inwestorów". Ciekawe jest też, czy mimo wspomnianego na wstępie zapisu ustawowego i u nas nie wystąpi zjawisko emisji lokalnego zdawkowego pieniądza zastępczego, jak ma to miejsce w niektórych krajach strefy euro. W tegorocznym szóstym numerze "Przekroju" można poczytać o tym interesującym zjawisku: Do diabła z euro!

Tekst został napisany 11 marca 2007 i jest nadal dostępny na e-numizmatyka.pl (w bardzo okrojonej formie)

https://e-numizmatyka.pl/portal/strona-glowna/monety/lista-artykulow/MIEDZY-MENNICA-A-PORTMONETKA.html