2003-17

Monety jako środek płatniczy

Monety od wieków miały wiele funkcji, ale wśród nich dominowała oczywiście funkcja płatnicza. Fenicki (podobno) wynalazek przyczynił się do zaniku wymiany towarowej i umożliwił akumulację kapitału. Pieniądze ułatwiały transakcje; nie było już potrzeby każdorazowego ustalania ekwiwalentu wymiany - sprzedawca określał cenę na swoje produkty albo usługi podając ile i jakich monet chce otrzymać.

Ciekawie przedstawia się analiza archiwalnych tekstów pod kątem rodzajów pieniędzy używanych przy najpospolitszych zakupach i wahań ich siły nabywczej. Niestety, zachowane teksty dotyczące polskich pieniędzy w drobnych transakcjach nie sięgają dalej, niż w XIII wiek. Na przełomie okresu denarowego i groszowego wyglądało to mniej więcej tak:

  • kura

    • 1300 - 5 denarów

    • 1390 - 8 - 10 denarów

    • 1450 - 1 grosz

  • jajka

    • 1350 - 1 denar (2 halerze) za mendel (15 szt)

    • 1400 - 3 grosze za 100 sztuk

    • 1450 - 3 grosze za kopę (60 sztuk)

Były to kwoty niewielkie. Ich przechowywanie i przenoszenie nie nastręczało żadnych problemów. Te zaczynały się, gdy przedmiotem transakcji były nieruchomości albo gdy trzeba było wypłacić na przykład posag lub uregulować jakiś większy dług. W roku 1311 za wieś na Śląsku nabywca zapłacił "300 grzywien szerokich groszy praskich liczby polskiej", co oznaczało 300 razy po 48 groszy czyli 14400 monet, z których każda ważyła około 3 gramów. Daje to ponad 43 kilogramy srebra. Posag, który otrzymała Elżbieta, córka Kazimierza Wielkiego wynosił 26000 kóp groszy praskich - ponad 4 i pół tony monet!

szeroki grosz praski Wacława II (1300-1305).

Przekazanie takiej kwoty wymagało dobrej logistyki. A należy pamiętać, że były to czasy pieniądza pełnowartościowego - nominał monety był równy wartości kruszcu w niej zawartego. Nieco później trudności wzrosły jeszcze bardziej.

Mennictwo nowożytne, to oprócz zmian w technologii produkcji monet również wprowadzenie pieniądza podwartościowego. Najwidoczniejsze było to w przypadku monet drobnych. Tylko teoretycznie srebrne monety zdawkowe, np. szelągi, teraz już całkowicie legalnie zastąpiono monetami z czystej miedzi. Polskim przykładem są oczywiście boratynki - szelągi Jana Kazimierza. Szwedzi, ówcześni sprawcy nieszczęść Rzeczpospolitej również na wielką skalę wprowadzili miedziane monety. Zmusił ich do tego niekorzystny wynik wojny z Danią. Kontrybucja, którą musiał zapłacić Gustaw Adolf wyniosła okrągły milion talarów, czyli 26 ton srebra - żeby ją spłacić, król musiał się pozbyć nawet srebrnej zastawy stołowej. Szwecja ogołocona ze srebra postanowiła wykorzystać fakt posiadania własnych kopalń miedzi. Początkowo bito drobne nominały, krążki były nieforemne, często były de facto klipami - czworokątnymi płytkami z niezbyt starannie wybitym rysunkiem. Taki pieniądz nie nadawał się do przeprowadzania poważniejszych transakcji więc podjęto eksperyment - wybito w miedzi monetę "grubą" - talary. Ponieważ starano się przy tym o utrzymanie pozorów ich pełnowartościowości, zachowano obowiązujący wtedy stosunek ceny miedzi do srebra wynoszący 1:100. W konsekwencji miedziany talar ważył około 2 kilogramów, a moneta 10-talarowa była płytą o wymiarach 0,7 na 0,3 metra i grubości 1 cm ważącą prawie 20 kilogramów. W jej narożnikach i na środku umieszczano odbitki stempla talara. Takie "monety" określano nazwą "platmynt". Bito je jeszcze w drugiej połowie XVIII wieku. Ten sam wynalazek na jakiś czas wprowadzili u siebie również Rosjanie choć wiedzieli, jakie taka forma pieniądza wywołuje problemy. Nieźle na przykład zarabiali tragarze czatujący na klientów pod bankami, których klienci nie byli w stanie sami przetransportować gotówki do domu.

Zdjęcie platmyntu można zobaczyć na stronie szwedzkiego królewskiego gabinetu numizmatycznego. Zachęcam również do odwiedzenia Muzeum Archeologicznym i Etnograficznym w Łodzi przy Pl. Wolności. W jego zbiorach jest między innymi taka moneta-dinozaur.

W Polsce również napotykano na wielkie trudności w przypadku otrzymania dużej kwoty w miedzianych szelągach. Liczono je często "na beczki", a zabranie do domu należności za transport zboża albo za sprzedany grunt oznaczało konieczność organizowania całego konwoju wozów zaprzężonych w silne konie. Cóż, ani chiński wynalazek pieniądza papierowego, ani usługi bankowe znane przecież w Europie od XIII wieku w Polsce jeszcze się wtedy nie rozpowszechniły. Oczywiście była w kraju moneta gruba: talary i dukaty wybite jeszcze za czasów Zygmunta III Wazy. Używano ich jednak rzadko, traktując jako pewną walutę nie tracącą na wartości z dnia na dzień.

Dobrym przykładem może być rejestr spadkowy Michała Brańskiego, pisarza ziemskiego lubelskiego przypomniany w Wiadomościach Numizmatycznych z roku 1967. Urzędnik ten zgromadził w gotówce 11.375 złotych i 20 groszy - ach ta precyzja - z czego aż 9.809 złotych w monecie złotej i talarach. Pozostała kwota zgromadzona w 2 workach opisana, jako "orlanki" - austriackie monety z dwugłowym orłem liczone po 17 krajcarów i "moneta różna" przeznaczona była na bieżące wydatki. Pomińmy wartość kruszcu zawartego w złotych i srebrnych monetach. Między nimi były takie cuda, jak 70-dukatówka Zygmunta III (syn Michała Brańskiego, Mikołaj otrzymał ją w prezencie od swego ojca chrzestnego), czternastodukatówka, 3 portugały (10-dukatówki), 3 półportugały, 35 dwudukatówek i 347 dukatów!

Szczęściem w nieszczęściu było, że kiedy w początku XX wieku rozszalała się w Europie inflacja, mieliśmy i pieniądz papierowy i banki. Teraz nie było już problemu z ciężarem portfela, wydrukowane na papierze kolejne zera nie ważyły prawie nic. Problemem było natomiast, aby pieniądze otrzymane rano, jak najmniej straciły na wartości do wieczora. Konieczność bardzo szybkiej reakcji na spadek siły nabywczej pieniądza spowodowała, że w okresie galopującej inflacji zarzucano bicie monet na rzecz druku banknotów - było to prostsze, ale przede wszystkim tańsze.

Zdławienie inflacji oznaczało zawsze konieczność wymiany wszystkich pieniędzy na rynku. Znamy tę operację z autopsji - coś takiego nastąpiło podczas niedawnej denominacji złotówki. Przeszła ona niemal bez zakłóceń, a to dzięki wieloletnim przygotowaniom. Nowe monety bito już na 5 lat przed ich wprowadzeniem do obiegu!. W międzywojennym dwudziestoleciu władze nie miały takiego komfortu. W Niemczech zaowocowało to licznymi emisjami pieniędzy zastępczych, bez których nie można było prowadzić żadnych drobnych transakcji.

Cóż, zarówno brak pieniędzy, jak i ich nadmiar bywają kłopotliwe. Także dla kolekcjonera - kiedy zbiór osiąga kilka tysięcy monet trudno go zorganizować w jakiś rozsądny sposób. Ilu zbieraczy, tyle metod.

Tekst został napisany 6 maja 2002. Nie potrafię znaleźć go w archiwum portalu e-numizmatyka.pl.