2003-34

ANEGDOTY

Tak się jakoś dziwnie składa, że kolekcjonowaniem monet zajmują się głównie mężczyźni. Dziwni mężczyźni. Zamiast rozmawiać o d... Maryni albo starych karabinach podniecają się opowieściami o monetach. O przegapionych albo nieprzegapionych okazjach, niezwykłych znaleziskach i oczywiście o kolegach "po fachu". Proponuję kilka próbek. Proszę o wyrozumiałość jeśli ktoś rozpozna w nich siebie albo swoich znajomych.

Rzecz działa się u schyłku lat 60-tych - nie mogę się przyzwyczaić, że określenie "ubiegłe stulecie" nie odnosi się do wieku XIX, tylko do czasów mojej młodości. Do rzeczy. Jeden z moich znajomych spotkał dawno nie widzianego szkolnego kolegę. Wstąpili do knajpki, zaczęli sobie opowiadać o tym co przez tych kilka lat od matury się z nimi działo. W rozmowie znajomy pochwalił się również, że zbiera stare monety. Kolega cierpliwie wysłuchał entuzjastycznych opowieści o stale powiększającej się kolekcji, a potem wystąpił z propozycją współpracy. Okazało się, że jest przedstawicielem tzw. prywatnej inicjatywy. Starsi z Was wiedzą, o co chodzi, a młodsi, niech się starszych dopytają. Jako rzemieślnik produkował biżuterię, a ponieważ czasy były takie jakie były, wyrabiał biżuterię z metali szlachetnych inaczej. Poprosił więc mojego znajomego, żeby ten odsprzedawał mu miedziane monety, które nie będą mu do zbioru potrzebne. Zaoferował niezłą cenę, zwłaszcza, że nie oczekiwał, że monety będą w jakichś nadzwyczajnych stanach zachowania. I tak miały iść na polerkę. Interes został należycie oblany i współpraca zapowiadała się znakomicie. W tym momencie mojego znajomego coś tknęło. Przecież kolega przed tą rozmową już coś produkował. Musiał więc mieć wcześniej jakieś monety. A jeśli wśród nich było coś ciekawego? Zapytał, czy pozostały jeszcze jakieś resztki "surowca" z poprzednich dostaw. Niestety, "firma" miała przestój - nie było z czego produkować. Ale..., i tu kolega sięgnął po teczkę, "... mogę Ci pokazać, co ostatnio robiłem. Rozwożę to właśnie po sklepach." Po chwili na stoliku wylądowały błyszczące, pięknie wypolerowane bransoletki i spinki do mankietów. Wszystkie zrobione z przedwojennych pięciogroszówek. Tyle tylko, że na każdej był ten sam rocznik: 1934. "Mieliśmy tego całą skrzynkę, jakieś 4 kilo, ale wszystko już przerobione". Znajomy sięgnął po następny kieliszek...

Z monety można zrobić biżuterię, można i guzik.

Tym razem numizmatyka poniosła niewielką stratę.

W pewnym dużym mieście było sobie duże muzeum, a wśród jego zbiorów kolekcja numizmatyczna. I był sobie kustosz tej kolekcji. Prawo w Polsce było takie (i jest, a może nadal będzie), że jeśli ktoś znalazł w ziemi jakieś monety, to musiał je oddać odpowiednim władzom, a te przekazywały je do muzeów. Czasem w komplecie, a czasem nie. Do opisywanej placówki trafiało mnóstwo monet. I te cenne, i te pospolite. Nie ma na świecie muzeum, które jest w stanie "przerobić", a tym bardziej wyeksponować cały swój stan posiadania. O skarbach na wieki zagrzebanych w muzealnych magazynach z pewnością już słyszeliście. Nasz kustosz radził sobie z nadmiarem eksponatów w sposób prozaiczny - sprzedawał je. Nie pozwalał sobie tylko na jedno - nie chciał się nigdy zgodzić na transakcje z klientami z zagranicy, zwłaszcza tej zachodniej, ale ci z "demoludów" też nie mieli lekko. Uniwersytecki profesor z Bułgarii odwiedził naszego kustosza w celach raczej nie handlowych. Niemniej jednak, kiedy zobaczył pięknego aureusa, na dodatek z tych najrzadszych, wystąpił z propozycją kupna, później zaproponował jakąś niezwykle korzystną wymianę. Odmowa była stanowcza, ale desperacja akademika okazała się silniejsza. Tuż przed opuszczeniem pokoju... połknął monetę.

Podobno numizmat odzyskano i nadal cieszy on oczy zwiedzających wystawę miłośników złotych portretów cesarzy rzymskich.

Teraz coś z cyklu "gry i zabawy ludu polskiego". Do jednego z profesjonalnych kupców numizmatycznych z południa Polski zawitał rolnik z pobliskiej wsi. Nie musiał mówić, że jest rolnikiem, to było widać. Opowiedział, że postanowił zaorać łąkę pod lasem i w miejsce trawy posadzić ziemniaki. Podczas tych prac wyorał zawiniątko. W środku znalazł garstkę małych pieniążków. Tak przynajmniej mu się wydawało i tak też powiedzieli mu sąsiedzi. Położył na ladę kilka krążków i zapytał, czy mają one jakąś wartość. Właściciel sklepu obejrzał monety. Były niemal nieczytelne, pokryte grubą warstwą resztek materiału, w który były owinięte. Można było tylko przypuszczać, że są to drobne srebrne monetki z XVI/XVII wieku. Powiedział więc oferentowi, że wyceni je dokładnie po oczyszczeniu. Panowie umówili się na spotkanie za kilka dni. O ustalonej porze chłop pojawił się ponownie w sklepiku chwaląc się głośno już od progu "Wyczyściłem wszystkie!". Sklepikarz zbladł, a kiedy zobaczył monety, wyglądał tak, że jego gość też się przestraszył. Zresztą gość po chwili sam wyglądał nie lepiej. Słowa padały raczej nieparlamentarne i trudno się temu dziwić. Monety wyczyszczono papierem ściernym. Drobnoziarnistym, więc z trudem, bo z trudem, ale można było stwierdzić, że monety wybito w królewskim mieście Olkuszu na panowania Stefana Batorego. Zamiast kilku średnich krajowych - równowartość kilkunastu dekagramów srebra.

Co najgorsze. Pretensji do chłopa mieć raczej nie można. Usłyszał, że monety trzeba wyczyścić, to wyczyścił. Uważajcie na to, co mówicie.

Na koniec podobny przypadek, z którym zetknąłem się osobiście. Na coniedzielnym targu staroci w Krakowie przy hali na Grzegórzeckiej natknąłem się na drewnianą skrzyneczkę pełną jedno- i dwufenigówek niemieckich. Z lat 1873-1915. Z przewagą tych starszych. Od lat bawię się w odhaczanie kolejnych roczników i mennic, więc przykucnąłem przy skrzynce i zapytałem o cenę za jedną sztukę. Sprzedawca uśmiechnął się tylko, znaliśmy się już z widzenia, i zapytał, czy na pewno jestem zainteresowany. Sięgnąłem do skrzynki i zamiast szukać tych mikroskopijnych literek przy ogonie orła, ze zdumieniem oglądałem świeże, głębokie nacięcia wykonane pilnikiem na krawędzi monet. Na jednej, drugiej, trzeciej... Okaleczono wszystkie, a było ich ze dwa tysiące. Sąsiad sprzedawcy znalazł je na strychu domu po swoich teściach i wiedząc o jego zajęciu przyniósł je z prośbą o wycenę. Monety były ładne, nieźle zachowane więc kwota padła dosyć okrągła, a to zamiast ucieszyć, wzbudziło nieufność znalazcy. Gdzieś tam sobie uroił, że nie jest normalne, żeby za zwykłe miedziaki ktoś chciał tyle zapłacić. Tu musi być złoto! Powiedział, że musi się jeszcze zastanowić i zabrał skrzynkę do domu. Wrócił po dwu dniach i poprosił o pieniądze. Niewiele brakowało, a dostałby ustaloną sumę...

"Kiedy już było po awanturze i dogadaliśmy się, co do ceny...", tak opowiadał sprzedawca z targu, "... zapytałem go,:

- Co Ci do głowy przyszło, żeby piłować wszystkie? Widzisz przecież, że są takie same! Jak pierwsza nie była ze złota, to jak mogły być następne?

- Eeee... szkoda gadać. Tyleś się razy chwalił, jak to od głupiego chłopa ze stodoły za flaszkę takie super mebelki wyciągałeś, że pomyślałem, że o mnie też tak potem komuś opowiesz.

- Oj opowiem, opowiem."

To miało być złoto

Uważajcie, co i komu mówicie!

Tekst został napisany 3 września 2003 i jest nadal dostępny na e-numizmatyka.pl (w bardzo okrojonej formie)

https://e-numizmatyka.pl/portal/strona-glowna/monety/lista-artykulow/Anegdoty.html