2005-25

I PO URLOPIE :-(

Tegoroczny urlop stanowi dla mnie dowód tego, że człowiek to takie dziwne stworzenie, które jest w stanie przyzwyczaić się do wszystkiego. Nie wierzycie? To czytajcie dalej.

POGODA

W borach Tucholskich nie padało przez "większą połowę" czerwca i pierwsze dwa tygodnie lipca. Słońce grzało niemiłosiernie...

Tylko do dnia mojego przyjazdu. Najpierw przez 7 godzin przyzwyczajałem się do upałów siedząc za kierownicą, a kiedy już się do nich przyzwyczaiłem i dojechałem szczęśliwie na miejsce, na niebie pojawiły się chmury. Lunęło w nocy. Nawet dobrze się składa, pomyślałem sobie, popada, jest ciepło, powinny pokazać się grzyby.

Przyrzedł ranek, deszcz ustał, temperatura wyraźnie spadła, ale nadal było ciepło. I bardzo dobrze. Wieczorem zachmurzyło się, w nocy spadł deszcz. Nawet dobrze się składa...

I tak trwało przez miesiąc. Nie było by źle, gdyby powtarzały się tylko nocne deszcze. Niestety, powtarzały się też regularne spadki temperatury. Pod koniec mojego pobytu nad pięknym Jeziorem Charzykowskim temperatura nocą spadała poniżej 10 stopni, ale za to w dzień! Istne szaleństwo. Całych 15 stopni!

A w radio rady dla Warszawiaków i mieszkańców południowej Polski o tym, jak przetrwać upały - dużo pić, unikać nasłonecznionych miejsc, wysiłku, obfitych posiłków. Jakie upały!?!

Gdyby taki spadek temperatury nastąpił w ciągu dwóch, trzech dni pewnie bym się zdenerwował. Na szczęście krzywa opadała stopniowo przez miesiąc, więc "był czas przywyknąć", jak mawiał pewien sypatyczny Zabużanin (a kto taki?). Efekt? Bez żadnych przykrych konsekwencji zdrowotnych regularnie pływałem sobie codziennie w jeziorku obserwowany przez zapolarowanych i okurtkowanych wczasowiczów krótkoterminowych. Biedacy, nie wierzyli, że w wodzie jest cieplej niż na pomoście.

Teraz cierpię. Za oknem 23 stopnie, a ja czuję się jak w saunie. W końcu się przyzwyczaję.

GRZYBY

Po ilu powrotach z lasu z pustymi rękami można się zniechęcić? Pierwszych pięć jałowych grzybobrań troszkę mnie zirytowało, kolejny tydzień - zapuszczałem się coraz dalej - zaczął bawić. Towarzysze niedoli podobno zakładali się między sobą i czekali - przyniesie coś, czy znowu nic. Czternastego dnia przyniosłem. Zdjęcie.

Pierwsze kurki w sezonie - wspaniałomyślnie darowałem im życie.

Później z każdym dniem było lepiej i lepiej. Najpierw kurki, później prawdziwki, na koniec podgrzybki (jak to jesienią).

Przyzwyczajony już do powrotów z leciutkim koszykiem musiałem przyzwyczajać się do dźwigania ciężarów.

Teraz bez problemu mogę przespacerować się i dwadzieścia pięć kilometrów po obiedzie i nawet mnie nogi nie zabolą. Gdybyż jeszcze wokół były te "piękne okoliczności przyrody".

MONETY,

a właściwie ich brak

Jak zwykle zarezerwowałem w bagażniku miejsce na wykrywacz metali. Oczywiście nie w celu poszukiwania zabytków, bo to bez zezwolenia jest zakazane, ale by poszukać srebrnego łańcuszka, który zeszłego roku żona zgubiła pomagając biednemu rolnikowi w pracach polowych. To był bardzo pamiątkowy łańcuszek...

Już zbliżając się do celu podróży miałem dziwne obawy. Pola "malowane zbożem rozmaitem", ale śladów przygotowań do żniw - ani słychu, ani widu. Gdzieniegdzie kłosy zaczynały się już wyraźnie skłaniać ku ziemi. Nic dziwnego, po półtora miesiąca upałów. W ubiegłym roku w końcu lipca kombajny szalały po polach, a między 15 lipca, a 13 sierpnia 2005 w mojej ulubionej okolicy skoszono 4, słownie cztery) pola. Nie były to niestety pola monetonośne. Kilka aluminiaków PRL, kilka zmasakrowanych cynkowych fenigów hitlerowskich i jedna boratynka - w takim stanie, że trudno ustalić, czy koronna, czy litewska.

Namawiałem Was do rozmawiania z ludźmi. Sam się zawsze do swoich rad stosuję, więc rozmawiałem. Właściciele wszystkich czterech pól pojawiali się w czasie od 15 do 30 minut od chwili gdy wkraczałem na nie z wykrywaczem. Z początku nieufni, widząc, że nie wytyczam przebiegu nowej autostrady ani nie wyciągam z ich ziemi sztab złota i srebra, nabierali chęci do opowieści. Wspominali jak tu było, kiedy oni, albo ich rodzice przyjechali w te strony ze wschodu (nie trafiłem na żadnego autochtona!) i jakie cuda mozna było odkryć w opuszczonych gospodarstwach. Nikt nie miał zachomikowanych żadnych monet, a przynajmniej nikt się do tego nie przyznał, choć było widać, że suszy mocno!

Wola Boska pomyślałem sobie i zarezerwowałem niedzielne przedpołudnie na targi staroci w Chojnicach.

ach, jakież bogactwo oferty...

A wystarczyło by 10 minut. W zeszłym roku też przecież był Jarmark Dominikański, a mimo to pod stadionem Chojniczanki było pełno stoisk i nie wróciłem z pustymi rękami. W roku 2005 monety oferowało dwóch panów. Królowały dwuzłotówki GN i okolicznościowy PRL. Najstarszą monetą, jaką widziałem był szeląg ryski Krystyny i była to JEDYNA moneta przedrozbiorowa. Bogactwa oferty dopełniały dziesięciogroszówki z 1840 roku i kilka niemieckich, cesarskich półmarkówek. Cóż z tego, kiedy zostałem wzięty za Volksvagendeutscha i cenę podano w "ojro" a liczby, nawet gdyby dotyczyły złotówek i tak były by szalone.

Nie wróciłem z Chojnic z pustymi rękami. Co roku odwiedzam muzeum w Bramie Człuchowskiej - zawsze jest w nim coś nowego do obejrzenia. Tym razem była to wystawa

biżuteria Gotów

Na wystawę zarezerwowano jedno piętro wieży. Eksponaty pochodziły ze zbiorów kilku pomorskich i wielkopolskich muzeów, a odkryto je podczas wykopalisk na nieodległych od Chojnic cmentarzyskach. Bransolety, wisiorki, fibule znalezione m. innymi w Odrach i Leśnie muszą budzić zachwyt. I budzą! Wystawie towarzyszył katalog i oferta wykonanych w brązie i srebrze kopii niektórych okazów. Wzorowana na gockiej biżuteria szła jak woda.

I tak miałem szczęście. Żona stwierdziła, że gdyby oferowano kopię "wężowatej" bransolety, nie wyszła by bez niej z muzeum. Bez względu na cenę.

Co to za wakacje bez monet! Na szczęście po powrocie, na poczcie czekał w skrytce list, a w nim...

Musicie Państwo poczekać cały tydzień.

Tekst został napisany 17 sierpnia 2005 i jest nadal dostępny na e-numizmatyka.pl (w bardzo okrojonej formie)

https://e-numizmatyka.pl/portal/strona-glowna/monety/lista-artykulow/I-po-urlopie--.html