2005-10

KOŃ TROJAŃSKI

Na początku ubiegłego tygodnia do mojej skrzynki z emailami trafił list o takiej treści:

"Poszukuję fachowca, który zna się na starych monetach. W internecie znalazłem, że wie Pan dużo o tym. Jaki jest Pana numer telefonu, bo chciałbym się umówić na rozmowę i coś Panu pokazać." Tak to brzmiało - usunąłem tylko błędy ortograficzne.

Pierwszy odruch - odpisać. Może facet znalazł coś ciekawego? Co nagle, to po diable, jak mawiali starożytni. Najpierw kolacja - żołądek ma swoje prawa.

Po powrocie do komputera postanowiłem najpierw przyjrzeć się listowi. Nagłówek maila niewiele mi powiedział - wiadomość przyszła z komputera podpiętego do sieci przez neostradę. Ani to dobrze - bo trudno delikwenta namierzyć, ani też całkiem źle, bo dostawca usług sieciowych poważny i w razie poważnych kłopotów powinien pomóc. Skąd taka ostrożność? Do tego jeszcze wrócę.

Odpisałem w kilku zdaniach, że Z ZASADY nie podaję prywatnego numeru telefonu stacjonarnego, a komórki nie używam (też "w imię zasad"). Poprosiłem nadawcę o opisanie problemu, być może osobiste spotkanie nie będzie potrzebne - przecież zauważył, że zdalnie pomagam w identyfikacji i wycenie monet. Może i w Jego przypadku to wystarczy.

Odpowiedź przyszła błyskawicznie - nadawca nalegał na osobiste spotkanie. Twierdził, że sprawa jest delikatna, że on wie, że człowiek w sieci tylko pozornie jest anonimowy, że boi się, że ktoś niepowołany przeczyta jego listy i mogą z tego być jakieś kłopoty. Aby zachęcić mnie do spotkania napisał jeszcze, że w jego ręce wpadły bardzo stare i bardzo cenne monety. Dla świętego spokoju poprosiłem o propozycję miejsca i czasu spotkania - najlepiej w jakimś lokalu. Miałem cichą nadzieję, że gość zaproponuje jakąś knajpke na drugim końcu Polski i wtedy wybiję mu to spotkanie z głowy ostatecznie. I znowu odpowiedź przyszła w ciągu paru minut - spotkajmy się gdzieś w centrum Katowic - czas i miejsce mam wybrać sam. I tu mnie trafił. Przecież pracuję w centrum Katowic. Zaprosiłem go więc do siebie do pracy. Wyznaczyłem spotkanie dwa dni później, a następnego dnia zapowiedziałem na portierni (pełniącej równocześnie rolę centrali telefonicznej), że jeśli ktokolwiek będzie próbował wyciągnąć od nich mój prywatny adres albo numer telefonu, to maja delikwenta spławić i postraszyć policją. Skąd taka ostrożność? Do tego jeszcze wrócę.

Po dwóch dniach, 10 minut przed czasem portier dał mi znać, że mam gościa. Poprosiłem o wskazanie mu drogi i cierpliwie czekałem. Minęło 10 minut, nikogo nie ma. Dzwonię na portiernię i czegóż się dowiaduję. Mój "gość" już wyszedł! Dał nawet portierowi 2 zł w łapę za pomoc przy drzwiach, bo miał trudności z tą dużą paczką, którą ode mnie odebrał.

Policja przyjechała nawet szybko. Wygląda na to, że mamy w kraju oszusta wysokiej klasy. Okazało się, że złodziej ten odwiedził naszą firmę już wcześniej. Zapamiętał, że w jednym z pomieszczeń zwykle drzwi są otwarte na oścież, a na biurkach leżą kalkulatory, laptopy, torebki, a na szafie stoi sobie karton po monitorze (ech te wymagania serwisów gwarancyjnych uzależniające naprawę od dostarczenia sprzętu w oryginalnym opakowaniu). Wystarczyło 10 minut - znikneła torebka (dokumenty, klucze, karty bankomatowe, gotówka), laptop i kurtka. Miałem być ekspertem, okazałem się koniem trojańskim. Przecież to moje nazwisko otworzyło złodziejowi drzwi firmy. No nie do końca tak to wyglada. Pracuję w instytucji, do której dziennie trafiają dziesiątki interesantów. Nasze nazwiska można znaleźć w Biuletynie Informacji Publicznej. Pół godzinki przy komputerze i plan działania gotowy. Następne pół godziny na zapoznanie się z miejscem akcji i kolejna godzinka, żeby zanęcić, jak to mówią wędkarze. Razem 2 godziny i 10 minut + 2 złote dla portiera, to po stronie minusów. Po stronie plusów, jakieś 5000 zł.

Jak się Państwu taki scenariusz podoba? Na szczęście tylko jego część jest prawdziwa. Umówiłem sie z tajemniczym "numizmatykiem" nie w pracy, tylko w kawiarni, przy tej samej ulicy - 100 m dalej. Posiedziałem samotnie pół godziny, wypiłem lampkę wina i spokojnie wróciłem do domu, jako że po użyciu alkoholu pracować się nie powinno, a zresztą była już szesnasta. Listy, które wysłałem później do niedoszłego rozmówcy pozostały bez odpowiedzi.

Wyjaśnię teraz skąd taka ostrożność. Zostałem ostrzeżony. Znajomy opowiedział mi, co parę tygodni temu przytrafiło się jednemu z naszych kolegów-numizmatyków. Dostał podobną wiadomość. W załączniku były zdjęcia dukatów i talarów Poniatowskiego. Panowie umówili sie na spotkanie w Opolu. Spotkanie oczywiście nie doszło do skutku, za to z mieszkania naiwnego kolekcjonera zniknęły drzwi i kolekcja.

Zbliżają się Święta, niedługo będą wakacje - zadbajcie prosze o bezpieczeństwo swoich zbiorów. Zamiast szturmować drzwi banków w poszukiwaniu puchaczy, morświnów i innych saszetek i worków, może warto te banki odwiedzić w celu wynajęcia skrytki na swoje skarby. Kiedyś dziwiłem się zachodnim kolekcjonerom, że nie przechowuja zbiorów w domu. Wystarczyło kilka lat (no może kilkanaście) i sam postępuje tak samo.

A teraz coś z zupełnie innej beczki. A może nie takiej innej? Tak zwana społeczność Allegro ma problem. I Allegro ma problem. Nie są to problemy nowe, ale obserwuje się wyraźną ich koncentrację. Nie da się ukryć, że od czasu kiedy Allegro wprowadziło opłaty za swoje usługi (Kto jeszcze pamięta darmowe Allegro?), rosną oczekiwania użytkowników serwisu dotyczące jakości i bezpieczeństwa usług. Oczekiwania te nie zawsze spotykają się ze zrozumieniem ze strony firmy prowadzącej serwis. Szwankuje weryfikacja nowych użytkowników, szwankuje weryfikacja aukcji zgłaszanych przez użytkowników, jako nieprawidłowe. Niespodziewanie o swoje prawa zaczęły się upominać urzędy skarbowe domagające się należnych fiskusowi 2% od wartości transakcji zawieranych na podstawie umów cywilnoprawnych. Fiskus zwraca również uwagę na sprzedawców, którzy de facto prowadzą za pośrednictwem Allegro działalność gospodarczą bez jej zarejestrowania i bez opłacania wymaganych podatków i składek ZUS. Jakby tego było mało, w prasie pojawiły się informacje o zalewających Allegro masach podróbek i falsyfikatów i bynajmniej nie chodzi tu o fałszywe monety. Na Allegro sprzedaje się fałszywe perfumy, zegarki, ubrania, nagrania, kradzione radiasamochodowe i telefony komórkowe. Ma to ścisły związek z niesprawną weryfikacją aukcji.

Przy tym wszystkim warto, a nawet trzeba podkreślić, że Allegro jest na 63 miejscu w światowym rankingu popularnosci witryn internetowych. Można to sprawdzić tu. Nie dziwi więc zajadłość toczonego przed sądem sporu o prawa własności do serwisu. Nie dziwią ewidentne zakulisowe działania mające osłabić jego pozycję i zniechęcić użytkowników. Nie jestem zwolennikiem spiskowej teorii dziejów, ale wiem jedno. Jeśli nie widomo, o co chodzi, chodzi o pieniądze i prędzej czy później (stawiem, że prędzej) wszystko stanie się jasne.

Cóż to za artykuł bez obrazków. Kto to będzie czytać? Pora więc na deser:

Jedna z moich ulubionych monet - austriacka pięciokoronówka wybita

w 60 rocznicę panowania Franciszka Józefa.

Tekst został napisany 16 marca 2005 i jest nadal dostępny na e-numizmatyka.pl

https://e-numizmatyka.pl/portal/strona-glowna/monety/lista-artykulow/KON-TROJANSKI.html