2004-21

Kiedy moneta bita z okazji 15-lecia Senatu III RP

odniesie sukces?

To, że mam nienajlepsze zdanie o monetach kolekcjonerskich zwanych również okolicznościowymi nie oznacza, że nie śledzę z zainteresowaniem ich rynku. To że obserwuję transakcje, których przedmiotem są monety kolekcjonerskie nie oznacza, że znam odpowiedź na tytułowe pytanie.

Pytanie stanowiące tytuł dzisiejszego artykułu jest zresztą autentyczne - trafiło do mnie od nieznanego mi bliżej kolekcjonera...I tu mam pewne wątpliwości.

Nie neguję, że osoba, która to pytanie zadała jest kolekcjonerem, ale stawiam złotówki przeciw zapałkom, że ma spory zapas dubletów "Senatu" i nie może się doczekać chwili kiedy będzie mogła zrealizować zyski (że użyję języka graczy giełdowych).

Szybka sonda-ankieta, którą przeprowadziłem wśród znajomych kolekcjonerów potwierdziła moje przypuszczenia. Zdecydowana większość z nich kupuje do swoich zbiorów wszystkie oferowane przez NBP nowości - kilku nawet po dwa egzemplarze, ze względu na przyjęty sposób przechowywania zbioru - używają szafek z płaskimi szufladkami - aby móc prezentować awersy i rewersy monet układaja obok siebie dwie sztuki. Większość z "przesłuchanych" kupuje dodatkowo od kilku do kilkudziesięciu monet w celach inwestycyjno-spekulacyjnych. Z jakim skutkiem? Przeróżnym :-).

Jak to właściwie jest? Czy wszystkie wyemitowane przez NBP lustrzanki i "złote" dwójki są skazane na sukces? Czy istnieje niebezpieczeństwo utraty ich wartości?

Sądzę, a życie to potwierdza, że grono "skazanych na sukces" jest raczej wąskie. Kto trafnie przewidział zachowanie rynku i kupił większą ilość "Bursztynowego Szlaku" wygrał. Kto sprzedał 10 zł "wstąpienie do Unii" krótko po dacie emisji za 130 zł i patrzy na obecne jej ceny z trudem dobijające do 100 zł cieszy się z trafnej decyzji. Dokładnie, jak na Giełdzie Papierów Wartościowych.

Sprawa utraty wartości monet wygląda równie niejednoznacznie. Najbezpieczniejsze wydają się dwuzłotówki - w ostateczności można je wydać w sklepie odzyskując zamrożony kapitał. Ale tylko kapitał, odsetek nie będzie! Przeliczając pieniądze zainwestowane w niechodliwe monety na dobra konsumpcyjne (chleb, cukier, papierosy) albo zestawiając je z efektami inwestycji w obligacje albo lokaty bankowe raczej się zmartwimy, niz uradujemy. Druga strona medalu: mogłem zainwestować w akcje, które spadły na łeb, na szyję.

Ceny emisyjne lustrzanek zdecydowanie przekraczają ich wartość nominalną. Tu gra rynkowa nabiera rumieńców - ryzykujemy więcej, zyski też wydają się pewniejsze, a to ze względu na ograniczone nakłady. W końcu o sukcesie decyduje rynek (czytaj popyt).

Czy pamiętacie, co można było kupić za 50000 zł w roku 1988?

To była przeciętna pensja w gospodarce uspołecznionej (co by to nie miało znaczyć)

oraz równowartość 20 dolarów USA po kursie czarnorynkowym.

Dzisiaj płacimy za tę monetkę około 20 zł (to nie lustrzanka!).

I co z tego! To taka ładna moneta.

Mówiąc o rynku przywykliśmy, choćby podświadomie, ograniczać go do granic Polski. To błąd, polskie monety rozchodzą się po całym świecie. Jedne lepiej, inne gorzej. Mnóstwo ludzi na całym świecie tworzy zbiory tematyczne, nic więc dziwnego, że monety ze zwierzakami zawsze znajdują nabywców. Ilu kolekcjonerów spoza Polski zainteresuje się monetą upamiętniającą izbę wyższą naszego parlamentu? A czy my sami aż tak bardzo kochamy naszych polityków, żeby zacząć budować kolekcję monet im poświęconych?

Aby nie pozostawić tytułowego pytania zupełnie bez odpowiedzi - cena emisyjna wynosiła 79 zł, pierwsze transakcje opiewały na 100 do 120 zł (i to był sukces), teraz można tę monetę kupić na aukcjach internetowych nawet poniżej 90 zł, czyli "lepiej? już było". Nakład wyniósł 67000 szt. Nie wiem, czy bank centralny zachował w swoich przepastnych piwnicach jakiś zapas. Jeśli zachował i jeśli jest to nie mniej, niż 20000, jeśli zdecyduje się na ich przetopienie i publicznie to ogłosi, to cena skoczy do pięciuset złotych. Tak to widzę - "takie jest moje zdanie i ja je popieram" jak mawiał w pamiętnym skeczu jeden z Monty Pythonów.

Skoro nie chce góra przyjść do Mahometa, musi Mahomet udać się do góry. Niecierpliwi inwestorzy próbują ręcznych manipulacji. A to wykreuje się istnienie jasnej i ciemnej "oksydy" tworząc niezbędną dla założonego celu legendę o rzekomej rzadkości oferowanej "odmiany", to znowu zarzuca się listy dyskusyjne spekulacjami na temat zniszczenia, wywiezienia itp. części nakładu monety której nieszczęśliwie nadmierny zapas zajmuje miejsce w szafie. A nuż zadziała mechanizm znany z nachalnej reklamy telewizyjnej. Co to ma wspólnego z kolekcjonerstwem, że o numizmatyce nie wspomnę. Toż to najzwyklejsza działalność gospodarcza - po prostu handel. A to, że dotyczy akurat monet, to albo przypadek, albo sentyment. Albo... skoro przed bankiem ustawia się po każdą nowość tak potężna kolejka, to pewnie można na tym nieźle zarobić. Nawiasem mówiąc widok kolejki, która ustawia się przed bankiem w dniu emisji każdej nowej lustrzanki na mnie osobiście działa odstraszająco.

A jak to wygląda z punktu widzenia kolekcjonera? Liczba placówek NBP prowadzących sprzedaż nowych polskich monet nie jest imponująca. Nawet jeśli dodamy do niej firmy i organizacje rozprowadzające monety na zasadach abonamentu i tak okaże się, że większość kolekcjonerów musi uzupełniać swoje zbiory na rynku wtórnym. I tu pojawia się dylemat, szczególnie, gdy z jakiegoś powodu nie mamy abonamentu, kupić zaraz po wejściu monety do obiegu, czy poczekać. Ten sam problem, który ma sprzedawca, tyle że au rebours. Czasem warto poczekać - ile zapłacimy dziś za komplet menniczych PRL-owskich okolicznościowych dziesięciozłotówek? Czasem nie warto - aż mnie skręca kiedy patrzę na przedwojenne cenniki prób bitych w mennicy warszawskiej. Gdyby mój dziadek zainwestował wtedy jedną swoją pensję, miałbym dzisiaj majątek przez duże M.

Kolekcjonerzy mają nad inwestorami-spekulantami wielką przewagę. Sposób myślenia kolekcjonera tyle ma wspólnego z potocznie rozumianym zdrowym rozsądkiem, co krzesło z krzesłem elektrycznym. Jeśli ktoś decyduje się na zbieranie monet, decyduje o przeznaczeniu części swoich dochodów na dobra, których posiadanie może mu nie dać nic, poza satysfakcją. Czy to mało? Nie muszę się martwić, że mam jakieś pieniądze, które mogą stracić na wartości, bo jeden zbrodniczy wariat postanowi porwać kilka samolotów, a inny na własnej (i mojej) skórze przekona się, że jego teorie ekonomiczne psu się na buty zdadzą - mam piękną kolekcję. Na dodatek, to MNIE udało się wylicytować tego fantastycznego trojaczka, a nie temu ... (tu proszę wstawić imię swojego największego konkurenta razem z wszystkimi przymiotnikami, przysłówkami i przyimkami, które się Wam wydadzą najwłaściwsze). Czy to nie jest piękne?

I w tym optymistycznym nastroju pozostawiam Was do przyszłego tygodnia.

Tekst został napisany 15 czerwca 2004 i jest nadal dostępny na e-numizmatyka.pl

https://e-numizmatyka.pl/portal/strona-glowna/monety/lista-artykulow/Kiedy-moneta-bita-z-okazji-15-lecia-Senatu-III-RP-odniesie-sukces.html