2006-29

AUTORYTETY

Różni tacy "młodzi wilcy" głowy ostatnio hardo podnoszą i ośmielają się mówić, że niekwestionowane dotąd numizmatyczne autorytety nie zawsze mają rację. A to ktoś wyśmiewa się z PCGS albo NGC, że fałszywe monety w swoje kapsle-trumienki zamyka. A to wynajduje się "lewizny" w katalogach aukcyjnych renomowanych firm. A to zauważa się luki i nieścisłości w certyfikatach wystawianych przez autorytety przez bardzo duże A.

To tylko trzy przykłady z bieżącego tygodnia, a mamy dopiero środę! Jak sobie z taką rzeczywistością ma poradzić przeciętny, albo nie daj Boże, początkujący kolekcjoner? Co robić, żeby nie dojść do wniosku "nie opłaca mi się zbierać monet, bo wszyscy tylko czychają, żeby mnie oszukać"?

Po pierwsze, zastąpić "opłaca się" przez "warto". Nie zawsze opłaca się być uczciwym, ale bezwzględnie, zawsze uczciwym być warto. Tak samo: zakup monety nie zawsze się opłaca. Zawsze warto przed kupnem monety po prostu się zastanowić.

Jak to wypróbować w praktyce? Sięgnijmy po wspomniane wyżej przykłady:

Przeglądamy katalog aukcyjny i trafiamy na takie cudo: 5 groszy 1839 MW.. Ja się na nabywcę nie kwalifikuję, choćby ze względu na szacunkową wycenę, co nie oznacza, że moneta mnie nie interesuje. Opis w skrócie tłumaczy się tak (pomijam dane metrologiczne): "Nowodieł, pięknie zachowana lustrzanka, Uzdiennikow 4628, Bitkin 1190 (to katalogi) z ekspertyzą głównego współpracownika naukowego oddziału numizmatyki w Państwowym Muzeum Historycznym, W. W. Uzdiennikowa (tak, to autor katalogu). Wariant niepublikowany w literaturze numizmatycznej". Na łamach numizmatycznej kafejki Allegro opublikowano skany tego certyfikatu: - 5 groszy 1839 - nowodzieł /CERTYFIKAT/ .

Poczytajcie spokojnie i przez chwilę spróbujcie sobie wyobrazić, że możecie miesięcznie wydać na monety ot tak z 10 tysięcy zielonych (a może nie musicie sobie tego wyobrażać?) i to maleństwo jest tuż, tuż, w zasięgu ręki. Co przeważy? Autorytet eksperta, autora katalogu cytowanego na każdej aukcji rosyjskich monet, współpracownika Państwowego Muzeum, czy krytyczne opinie kolekcjonerów rodzimego chowu? A może po prostu złąpać w rękę słynną brzytwę niejakiego Ockhama - Non sunt multiplicanda entia sine necessitate czyli "Bytów nie mnożyć, fikcyj nie tworzyć". Skoro bogate piśmiennictwo numizmatyczne dotyczące rosyjskiego mennictwa XIX wieku takiej monety nie notuje, skoro w opisie aukcyjnym brak wzmianki o proweniencji monety, to jaka jest szansa, że taki unikat uchował się w jakimś nieznanym nikomu zbiorze?

Brnijmy dalej. A tak naprawdę, to jaki mamy dowód na to, że Pan Uzdiennikow tę właśnie monetę oglądał, zważył i opisał, nie zauważając, że pod trójką widać resztki czwórki? Czyżby piętrowa mistyfikacja? To oznaczało by, że najpierw przygotowano i pokazano Uzdiennikowowi pięciogroszówkę z 1839 r. bitą stemplem polerowanym, a teraz certyfikat wykorzystuje się do uwiarygodnienia innej monety. A co się stało z tą pierwszą monetą? Przecież certyfikat jest tylko jeden - można go sprzedać tylko raz.

No to może jeszcze jeden krok. Co łatwiej sfałszować, certyfikat, czy monetę.

Dalej, jest już tylko mur.

Skoro mamy tych parę tysięcy na zbyciu, to łapiemy za następny katalog WAG, klikamy kolejno w "ONLINE CATALOG", "Auktion 39", " Ausländische Münzen und Medaillen ", "Russland" i...

Pojedynek jeszcze trwa, choć zapał pojedynkowiczów, jakby osłabł - Zgadywanka dla miłośników monet Rosji carskiej.

Linki z tego akapitu niestety straciły aktualność.

Obydwa przypadki nieprzypadkowo dotyczą monet rosyjskich - do pięciogroszówki i my się przyznajemy, ale fakt pozostaje faktem, to moneta bita "dla Polski" przez Rosję. W dzisiejszej Rosji nie brak milionerów, którzy są w stanie wydać na monety kwoty niewyobrażalne dla zwykłego śmiertelnika. Jest popyt, pojawia się podaż. Czymże innym były dziewiętnastowieczne nowodieły, jeśli nie skuteczną próbą zaspokojenia popytu na monety rzadkie i praktycznie niedostępne.

Przyjmując punkt widzenia, że popyt prowokuje podaż, trudno nie zauważyć, że polski rynek numizmatyczny ma się nieźle. Między innymi za przyczyną pojawiających się coraz częściej polskich monet z certyfikatami największych amerykańskich firm gradingowych. I tu rodzi się pewien problem. Czujni bywalcy aukcji internetowych wychwycili kilka przypadków, conajmniej podejrzanych, z pięciogroszówką 1934 na czele. W czym problem, skoro potrafimy ustrzec się fałszywki mimo certyfikatu? W tym, że są i będą osoby, które świadomie wyślą do gradingu monety fałszywe, by później oferować je, jako oryginalne. Ba, pokazując zdjęcia "autentyków" w plastikowych kapsułkach będzie można wmawiać mniej doświadczonym kolekcjonerom, że inne monety, choć nieogradowane, są przecież identyczne, a więc autentyczne. Strach się bać.

Czy wobec tego mamy zrezygnować z wiary w autorytety? Kim, lub czym je zastąpić?

Nikim i niczym. Autorytety są niezbędne. Nie wolno nam odrzucać dziesięcioleci pracy i doświadczenia. Kto może pochwalić się, że przez jego ręce przeszło 10, 20, 100 egzemplarzy jakiejś rzadkiej monety? Kto miał możliwość dokonania bezpośrednich i dokładnych oględzin monet nieobecnych na rynku, znanych tylko z nielicznych kolekcji muzealnych? A że autorytetom zdarzają się potknięcia? W końcu, to tylko ludzie, mają prawo się mylić i czasem się mylą. Ważne, że mylą się znacznie rzadziej niż inni. Dlatego są autorytetami.

Na koniec zagadka.

I w tym przypadku nie mam już dostępu do zawartości odnośników.

Która z tych monet jest prawdziwa?

Odpowiedzi proszę wysyłać na adres monety.polskie "małpa" wp.pl

Za najlepsze uzasadnienie - nagroda - literatura numizmatyczna.

Adres zapisałem w ten sposób, aby ukryć go przed "botami" spamerskimi automatami przeszukującymi strony www w celu zebrania jak największej ilości aktywnych adresów poczty elektronicznej. Mam nadzieję, że wiecie co trzeba wpisać w pasku adresu programu pocztowego.

Tekst został napisany 20 września 2006 i jest nadal dostępny na e-numizmatyka.pl (w okrojonej formie, bo bez części zdjęć)

https://e-numizmatyka.pl/portal/strona-glowna/monety/lista-artykulow/AUTORYTETY.html