2003-23

OBIEGOWE - OKOLICZNOŚCIOWE - KOLEKCJONERSKIE - PRÓBNE

Przez stulecia istnienia pieniądza monetarnego wszystko było jasne - moneta z portretem władcy i godłem emitenta służyła do regulowania należności za towary i usługi. Z pewnością bito monety próbne - zleceniodawca musiał zaakceptować projekt, a zarządca mennicy jakość wykonania. Prawda, że już starożytni Grecy i Rzymianie bili monety okolicznościowe - upamiętniali w srebrze i złocie swe podboje, małżeństwa, koronacje. Takie monety trafiały później do osób, które panujący uznawał za godne wyróżnienia. Takie monety miały jednak nie tylko wartość pamiątkową, ale były również pełnoprawnym pieniądzem.

Podobnie działo się w Europie i później. Średniowiecze, Renesans, Oświecenie nie wniosły szczególnych zmian. Donatywy, np. Zygmunta III Wazy , były dziełami sztuki i dowodami szczególnej łaski króla. Były jednocześnie pieniądzem uwzględnianym w inwentarzach i testamentach. W pamiątkowe emisje monet/medali obfituje mennictwo śląskie i sasko-polskie. Wstąpienie na tron Stanisława Augusta Poniatowskiego - miłośnika sztuki, w tym numizmatyki, musiało również zaowocować ciekawymi monetami. Z tego okresu zachowały się bardzo interesujące monety próbne. Szczególnie piękna jest seria z roku 1771 z łacińskimi sentencjami podkreślającymi jakość nowego pieniądza (miały to być monet z czystego srebra) wykonana przez Jana Filipa Holzhaussera. Jemu właśnie zawdzięczamy prosty, ale piękny portret króla na monetach - od trojaków do dukatów.

Od tego czasu monety próbne weszły na stałe do polskiej numizmatyki. Szczególnie liczne są próbne emisje międzywojennego XX-lecia oraz PRL. Właśnie od czasów II Rzeczpospolitej możemy obserwować ciekawe zjawisko. Obserwując rosnącą liczbę kolekcjonerów nie sposób było nie wykorzystać ich pragnienia posiadania rzadkich i cennych monet. Mennica nie ograniczała się do wybicia kilku próbnych egzemplarzy nowo projektowanych monet. Ustalono wielkość oficjalnych emisji próbnych na 100 sztuk. Część z nich przeznaczano na sprzedaż kolekcjonerom. Oczywiście wykonywano również próby technologiczne w różnych metalach - dziś są to prawdziwe rarytasy.

Okres PRL-u przyniósł nową jakość - monety okolicznościowe i kolekcjonerskie. Praktyka ich bicia trwa do dziś. Mamy więc teraz monety:

  • obiegowe,

  • okolicznościowe,

  • kolekcjonerskie.

Teoretycznie, wszystkie są oficjalnymi środkami płatniczymi. Piszę "teoretycznie", bo praktyka jest zdecydowanie inna. Już na internetowej stronie mennicy warszawskiej możemy natknąć się na ciekawy zapis. Czytamy tam o monetach okolicznościowych powszechnego użytku. Taką właśnie nazwą określono tak popularne 2-złotówki ze stopu golen nordic. Z jednej strony traktuje się je jak monety obiegowe - w placówkach NBP można je nabywać po cenie nominalnej, z drugiej... Czy próbowaliście kiedyś płacić nimi w sklepie? Ja próbowałem. Na 10 prób zapłacenia za gazety w kiosku, chleb w spożywczym, lody w cukierni udały się tylko dwie. Jedna ze sprzedawczyń zagroziła nawet wezwaniem policjanta. Tłumaczyła, że czytała o przypadku oszukania ekspedientki, która wydała resztę z metalowej przeddenominancyjnej stuzłotówki z roku 1990 jak z pięknego banknotu z portretem Władysława Jagiełły. Swoją drogą pomyślcie, wśród kursujących teraz monet podenominacyjnych niektóre również noszą rocznik 1990. Skąd odwiedzający Polskę obcokrajowiec ma wiedzieć, że wspomniane 100 i podobne 50 złotych to dzisiejszy grosz i półgrosz?

po lewej nowa złotówka, po prawej moneta o nominale 100 złotych, tyle, że sprzed denominacji.

Po czym można poznać, że ta po prawej jest "gorsza"?

Monety okolicznościowe "powszechnego stosowania" - nie mogę wyjść z podziwu dla tego określenia. Jakże trafnie oddaje ono rzeczywistą wartość większości z nich. Odkładane pieczołowicie PRL-owskie "dziesiątki" z Marią Curie-Skłodowską, Karolem Świerczewskim, Flądrą i czym tam jeszcze okazują się dzisiaj niewiele wartymi blaszkami (nawet w stanie menniczym), podczas gdy tak niepozorną przecież, zwykłą aluminiową złotówkę z 1957 roku sprzedano niedawno na poważnej aukcji za 1500 złotych (stan oczywiście menniczy).

Część katalogów numizmatycznych wrzuca do jednego worka monety okolicznościowe "powszechnego stosowania" razem ze zwykłymi monetami obiegowymi. Może to i słuszne, ale z codzienną praktyką niezbyt zgodne.

O ile ktoś bardzo uparty mógłby dopiąć swego i zapłacić w sklepie "złotymi" dwuzłotówkami, to desperat, który nie bacząc na rynkową wartość monety kolekcjonerskiej (np. srebrnej 20-złotówki z kolędnikami) chciałby ją wydać w sklepie mógłby mieć poważniejsze problemy. Pomimo widniejącego na monecie godła i nominału!

Wiem, że monety kolekcjonerskie mają mnóstwo zwolenników. W dniach wprowadzenia "do obiegu" mijam gigantyczną kolejką przed budynkiem oddziału NBP. Mam jednak mieszane uczucia związane nie tyle z formą tych monet (te wstawki z innych materiałów, widziałem nawet jakąś zagraniczną monetę z ruchomymi elementami!) ile z trybem ich rozpowszechniania. Co to za środek płatniczy, który jest sprzedawany przez emitenta w cenie znacznie przewyższającej wartość nominalną? Co stoi na przeszkodzie, żeby zapowiadana na wrzesień klipa na 25-lecie Pontyfikatu Jana Pawła II miała nominał 100 złotych? Nominał równy zapowiedzianej cenie emisyjnej byłby kuriozalny, ale taka okrągła sumka wygląda na monecie bardzo godnie. Jak rozumiem jednostkowy koszt produkcji takiej monety jest niższy od 72 złotych. Myślę, że ustalenie dla takich monet ceny emisyjnej na poziomie nieco przewyższającym koszty bicia ale niższym od nominału zapewniło by bankowi centralnemu godziwy zysk nawet przy nakładzie ograniczonym do rozsądnej wielkości.

Tekst został napisany 17 czerwca 2003 i jest nadal dostępny na e-numizmatyka.pl

https://e-numizmatyka.pl/portal/strona-glowna/monety/lista-artykulow/Obiegowe-okolicznosciowe-kolekcjonerskie-probne.html