Miriam
Robert Browning, Ostatnia przejażdżka we dwoje
I
Rzekłem – najdroższa, skoro tak,
Gdy wreszcie zna swej doli szlak,
Gdy nic nie waży miłość ma,
Gdy życia cel się wali z dna,
Gdy tak być musi i nadszedł czas –
Całe me serce, hołd ci, cześć
Błogosławiąco rwie się nieść!
Nadzieję daną odbierz – chcę
Tylko pamięci o tym śnie
I nadto – prośby nie bierz za złe –
Jedź ze mną konno ostatni raz.
II
Pani ma chyli czoło w dół,
Te ciemne oczy, gdzie na wpół
Duma się skrzy i dobroć drga,
Wlepiła we mnie, mgnienie, dwa,
Ważąc śmierć, życie: dobrze, ach!
Krew mi zawrzała siecią żył;
Niepróżny więc ten pomysł był:
Z panią tą oto będę mógł
Razem oddychać, mknąc przez smug,
Dzień jeszcze jeden jam znów jak bóg.
W wieczór – snadź runie świata gmach.
III
Cyt! Znasz ten chmur zachodnich pas,
Falisto-pierśnych, które wraz
Słońca, księżyca wieńczy blask
I wieczornicy pełnej łask – ?
Gdyś patrzał w nie w miłośnym śnie,
Uczucie-ś miał, że twój to szał,
Tę chmur, słońc, gwiazd wichurę zwiał
I ściągał k’ tobie lśnień tych sklep,
Aż ciało mdlało z bliskości nieb! –
Tak na łęk gnąc się – z szczęścia-m ślepł –
Mig się o piersi wsparła me.
IV
Pomknęli-m. Duch znękany mój
Wygładzał się, jak zmięty zwój,
Furkocąc, chłonąc w wiatru tchach.
Rozwiał się dawnych nadziej gmach
Z chybionym życiem czyż walczyć czas?
Gdybym to zrobił, tamto rzekł,
Wygraćbym mógł, lub przegrać bieg.
Mogłaż mnie kochać? czemuż nie?
Lecz nienawidzieć – też! któż wie?
W razie najgorszym, dziś byłbym – gdzie?
A oto kłusujem, dwoje nas.
V
Błądziłżem w słowach, czynach sam?
Zabiega każdy – któż rzekł: mam? –
Mknęlim; duch śnił, by zkąd-ś od gwiazd,
Czar nowych krain, nowych miast,
Gdy wkrąg pomykał obszar ziem.
Myślałem: – wciąż się trudzi człek,
Wciąż dźwiga z toni klęsk na brzeg.
Kres trudów tych? Porównaj-no;
Zamierzeń moc, dokonań źdźbło,
Dziś – i wiar, snów minionych tło!
Jam śnił: pokocha; a oto mkniem.
VI
Dłoń z mózgiem w parze - widziałż czas?
Któż z nas miał myśl i śmiałość wraz?
Kiedyż pełń ducha wcielił czyn?
Byłż kto, co nie czuł ciała win? –
Jedziem – i widzę jak pierś jej drga.
Moc wieńców świat ma – jeno dąż!
Pięć słów i w każdem stanu mąż!
Sztandar utkwiony w kości stos,
Żołnierski czyn! Cóż zań da los?
Że go wymieni Opactwa cios?
Darujcie! lepsza przejażdżka ma.
VII
Co to ma znaczyć, wieszczu? Tak,
Twój mózg drga w rytm, jak skrzydły ptak,
Co czulim ledwie, mówisz nam;
Że piękno wszystkiem, rzekłeś sam
I w rymów pary zakląłeś je.
To coś, to nawet dużo – lecz
Posiadłżeś sam najlepszą rzecz?
Czyś – biedny, chory, łup wczesnych zim –
Bliższy choć krztę wyżynom swym,
Niż my, dla których tajnią rym?
Śpiewaj upojny szał jazd! Ja mknę.
VIII
A ty rzeźbiarzu wielki – szmat
Sztuce-ś dał życia rab a rad,
I ot twa Wenus – patrzymż w nią?
Nie – w lica dziew, co w żarach brną!
Godzisz się? mnie-ż podnosić żal?
A cóż, muzyku – włos jak śnieg,
Śród nut, bez słów spędziłeś wiek,
Nagrodą-ż ci tej chwalby chłód:
„Melodyi cud w swych dziełach splótł,
Lecz znamy kres przecie muzycznych mód!”
Jam oddał młodość; lecz mkniem dziś w dal.
IX
Cóż dobre dla nas? Gdyby los
Zlać szczęście chciał, bym w bezbrzeż wrosł
Jestestwem całem, – jeszcze wszak
Trzaby żyć nadto tak czy tak;
Szczęście mieć, by w niem mrzeć, czcza to mgła.
Stawiąc, gdzieś, kiedyś, krok u met,
Gdy duch w krainę chwały wszedł,
Jak dostrzedz to? Gdzież dowód, znak?
Drżąc przed zagadką padam wspak.
Ziemia tak dobra? Czemż nieba szlak?
Dziś nią i niebem – przejażdżka ta.
X
Lecz – ona milczy długo zbyt! –
Cóż – jeśli niebem wieczny świt
Piękna i mocy, wzrok, co tkwi,
Gdzie życia kwiat raz pierwszy lśni,
I opętanie takim snem?
Cóż – gdyby wciąż mknąć przed się tak,
Życiem odwiecznem, wciąż nowem wszak,
Różnem nie treścią, lecz uczuć skrą,
Gdy każdy mig – wieczności dno, –
Cóż – jeśli niebem to, że z nią
Mkniem, mkniem we dwoje, na wieki mkniem?
(tłum. Zenon Przesmycki Miriam)