Hiszpanie

Dziwne, ale poeci hiszpańscy wyjątkowo słabo są u nas prezentowani. Każdy wie. kto to był Szekspir, ale kto wie, kto to był Lope de Vega? Jedynym bardziej popularnym poetą hiszpańskim był u nas od początku Federico Garcia Lorca. Ciągle prawie zupełnie nieznany pozostaje Luis de Gongora, autor Bajki o Polifemie i Galatei i wielu sonetów, najwybitniejszy liryk hiszpański siedemnastego wieku i w ogóle jeden z największych poetów europejskich ostatniego tysiąca lat. Liczni poeci byli tłumaczeni, jak na przykład Antonio Machado, ale nie weszli do świadomości ogółu. Wydaje się, że duży wpływ na ten stan rzeczy miała nieobecność języka hiszpańskiego w programie polskiej szkoły. Pozostawiam to uwadze czytelników, a zwłaszcza ministrów edukacji. W niczym nie pomogła też okoliczność, że Hiszpanie i Polacy są tradycyjnie katolikami. Aż dziwne, że ten element wspólnoty kulturowej prawie w ogóle nie zaznaczył się we wzajemnych relacjach literackich. Prawidłowemu odbiorowi literatury hiszpańskiej przeszkodził też fakt, że poznawano ją u nas przez medium francuskie. Chwała Juliuszowi Słowackiemu za przyswojenie Księcia niezłomnego Pedra Calderona de la Barca. Ale tych przekładów powinno być więcej, znacznie więcej. Osobiście nie znam nic z epiki hiszpańskiej okresu renesansu i baroku, która była bardzo bogata, ale o dziwo nie zainteresowała polskich tłumaczy i wydawców. Więcej szczęścia miał Camoes, poeta portugalski, piszący zresztą również po hiszpańsku. Przecież hiszpański to nie chiński. Tu się nie można zasłaniać niezrozumiałością języka czy pisma. Kultura ta sama, europejska, chrześcijańska, co powinno pomóc. Odległość geograficzna znowu niezbyt duża, da się ją przekroczyć. A jednak coś nie zagrało. Może gdyby Barańczak tłumaczył więcej z hiszpańskiego, a nie z angielskiego sytuacja byłaby inna. Owszem dokonał wspaniałych przekładów z twórczości świętego Jana od Krzyża. Ale same przekłady nie wystarczą. Potrzeba kogoś, kto po te przekłady sięgnie, oceni je i poleci innym. A w szkole tego nie było, co więcej na studiach filologicznych tego nie było. Co gorsza nawet na filologii romańskiej literatura hiszpańska traktowana była po macoszemu, bo stanowiła drugą literaturę, albo nawet trzecią po francuskiej i włoskiej. O literaturze portugalskiej nie wspominam, bo niemal nie istniała. Czy rzeczywiście nikomu nie zależy na nauczaniu języka, który powoli osiąga równe znaczenie, co angielski? Przecież w krajach, gdzie się mówi po hiszpańsku słońce nigdy nie zachodzi. Można tam kupować, sprzedawać, pracować, zarabiać, inwestować, odpoczywać, mieszkać i wszystko inne pod warunkiem, że umie się dogadać z miejscowymi.