Chaucer

Chaucer ma pecha do Polaków. To największy poeta angielskiego średniowiecza i drugi po Dantem autor w całej ówczesnej Europie. A u nas nic. Nikt go nie kocha, nikt go nie szanuje. Owszem przełożono Opowieści kanterberyjskie. Fragment zrobił Jan Kasprowicz, resztę Helena Pręczkowska i Przemysław Mroczkowski (Opowieść rycerza). Prolog główny przełożył znakomicie Jarosław Zawadzki. Trzy utwory przełożył Stanisław Barańczak, dwie strofy, ale za to cudownie, Jerzy Pietrkiewicz. A poemat Troilus i Criseyda w całości spolszczył Maciej Słomczyński. Brawa. I nic. W szkole Chaucera nie było, w liceum Chaucera nie było, na studiach był o tyle, że sam po niego sięgnąłem. A Dantego znamy. Nie mówię, że to źle, ale dobrze byłoby poznać również Chaucera. Posiadamy w Polsce rzeszę anglistów, chyba najwięcej na świecie w przeliczeniu na liczbę ludności, więcej nawet niż w Anglii, bo tam, kto ma rozum, to idzie na italianistykę. Może by się wespół w zespół i choć trochę potłumaczyć. Większość zapyta, a co my będziemy z tego mieli? Nic, oprócz szacunku nielicznych. Ale po co się idzie na studia, jeśli nie chce się tłumaczyć? To rzecz do namysłu, bo będąc anglistą należy się do wybranych, ale czy się na to zasłużyło? A tłumaczą często inni. I to bez osiągania korzyści materialnych.