Chciał czy nie chciał - lata płyną;
szósty krzyżyk dawno minął
i najwyższa jest już pora
znaleźć sobie sukcesora.
Adoptować miał Hofmana,
ale sprawa jest przegrana,
przedtem myślał też o Ziobrze,
lecz się nie skończyło dobrze,
aż niedawno, jakimś cudem,
trafił na Andrzeja Dudę.
Żonę ładną ma i córkę,
konto w banku, i komórkę;
prawo jazdy na samochód
oraz całkiem niezły dochód;
uśmiech mu nie schodzi z gęby,
widać piękne białe zęby -
prezes wprawdzie nie ma syna
lecz go Andrzej przypomina.
- Pracowałeś z moim bratem -
będziesz naszym kandydatem;
młodych, pięknych dziś potrzeba -
spadłeś nam Andrzejku z nieba!
Bez zbędnego pierdolenia
pójdziesz teraz na szkolenia,
dam ci krawat i gajerek,
obok stanie Mastalerek.
Musisz się uśmiechać stale,
swego zdania nie mieć wcale
a obietnic potok wartki
płynąć musi, lecz nie z kartki.
Jest niestety sprawa taka -
trzeba schować gdzieś Błaszczaka;
Antka też się gdzieś ukryje
i Pawłowicz z tym jej ryjem.
Będę trzymał ich pod strażą,
wyjść się, kurwa, nie odważą!
Jeśli plan ten nam się uda
prezydentem będzie Duda.
On się zajmie każdą sprawą,
ludzi poczęstuje kawą;
również inne prośby spełni
po tej kawie na patelni.
Znać, że chętny jest i szparki -
już omotał pielęgniarki,
każda czuje zawrót głowy -
będą JEBY... albo JOWY?
Szybko się swej roli uczy
mimo, że jest trochę sztuczny
i choć opowiadał bzdury -
gładko wszedł do drugiej tury.
Teraz stara się podlizać
tym, co wierzą w plan Kukiza,
też by chciał wprowadzić JOWY
i jest antystemowy.
Jarek cieszy się szalenie,
nie dostrzega, że znaczenie
kandydata-Dudy wzrasta,
że już czas powiedzieć basta!
Dziś upaja się sukcesem -
ciągle jeszcze jest prezesem,
lecz czy władzę on utrzyma?
Czy go Duda nie wydyma?
Bo skończyły się już żarty!
Nadszedł czas na zmianę warty.
sb&ub