Ewolucja pojęcia piękna, choć uładzona przez historię, zdaje się burzliwa w swych kolejnych odsłonach. Nie tylko samo pojęcie było niejednorodne, ale też subiektywizm w postrzeganiu wewnętrznego piękna teorii prowadził na manowce poznania największe umysły fizyczne, jak choćby Alberta Einsteina (z jego koncepcją jednolitej teorii pola wobec nieuznawanej przezeń mechaniki kwantowej). Podobnym zarzutem zostają obarczeni teoretycy strun, których refleksja bezpośrednio wynika z matematycznych równań i jest – zupełnie już niezgodnie z założeniem Einsteina – daleka od doświadczenia.
Co gorsza, obliczenia, dokonywane na wzór matematycznych podstaw współczesnej kosmologii, wprowadzają do teorii elementy niemożliwe do obserwacji lub wręcz niewyobrażalne (a przecież wyobraźniowość świata zawsze była bardzo cenionym walorem teorii fizycznych, mimo zarzutów uproszczenia), to jest: ciemną energię czy ciemną materię, a jeszcze wcześniej – czarne dziury (wynikające bezpośrednio z równań OTW, a nieposiadające żadnego empirycznego dowodu istnienia).
Idąc dalej tropem osobliwego podejścia do kategorii estetycznych, zwróciłbym uwagę na stosunek Stephena Hawkinga do Modelu Standardowego, nazywanego „nieeleganckim”, oraz teorii kwarków, która wymaganiom estetycznym sprostała (podobnie jak wiodąca prym w Wielkim Projekcie M-teoria). Elegancja wynikać miałaby z prostoty, jednego z wyznaczników w Wielkiej Teorii Piękna, kultywowanej dziś głównie w fizyce teoretycznej.
Jednak w obrębie tej nadrzędnej zasady, wiążącej matematykę z fizyką, pojawiają się niejednoznaczności, wynikające nie tylko z subiektywizacji pojęć, ale także z wątpliwości odnośnie natury samego Wszechświata. Jak odnieść się na przykład do mało estetycznej asymetrii czasu, związanej z termodynamicznym pojęciem entropii? Albo jak wytłumaczyć szaleńczy pęd utylitaryzmu nauk, wymuszany przez społeczeństwo, ustrój, ekonomię? W obliczu tego pęknięcia piękno – jako pulchrum – staje się dobrem materialnym, zaś wartość teorii zyskuje znaczenie rynkowe.
Innym ważnym czynnikiem, wpływającym na estetyczny odbiór matematyki i fizyki, jest oczekiwanie, wpisane w struktury kulturowe, w których „wydarza się” nauka. Jeśli blisko jej do sztuki, jak chce Heller, to podobnie jak sztuka ulega wymaganiu wstrząsu (głównie w wersji popularnej), a do tego potrzebne są, według Tatarkiewicza, elementy estetyki brzydoty. Wszak sztuka w fizyce i matematyce to nie tylko wzory, będące oczywiście szykownie „zwiniętym” wymiarem mnogości teorii (jej fundamentem), lecz także – może nawet przede wszystkim – opisy i tłumaczenia, jak chce tego Heisenberg, kondensatów tych dziedzin na języki bardziej opisowe. W tym momencie zapisu, nauki ścisłe zahaczają o literaturę i poddają się prawom estetyki skróconego porównania.
Być może pozytywistyczne wyobrażenie struktury naukowej, wyzwalającej poznanie naturalnej struktury świata, jest ciągle żywe (choć podważane na gruncie filozofii), jednak w bezpośrednim związku z nim pozostaje zupełnie nieoczywiste założenie tegoż poznania, według którego należy rozszerzać pojęcie piękna tak, by struktura nakładana na świat nadal była piękna (na przykład o załamanie symetrii) .
A może warto poszukać brzydoty? Na to niełatwe pytanie chciałbym spróbować odpowiedzieć w moim referacie.