Dzwonki

Wiersz Dzwonki stanowi przykład wykorzystania decymy, czyli strofy dziesięciowersowej, niezbyt częstej w poezji polskiej. Decyma była typową strofa oświeceniowej francuskiej ody, ale nie tylko, czego dowodem są romantyczne ody John Keatsa. Przy użyciu strofy dziesięciowersowej został też napisany największy utwór słowackiego romantyzmu, poemat Marina Andreja Sladkovica. Wiersz Asnyka został napisany symetrycznym dziesięciozgłoskowcem. Strofy utworu rymują się aabbcdcdee. To rymowanie mniej typowe niż na przykład schemat ababccdeed. Wiersz składa się z ośmiu strof. Dla światopoglądu Asnyka ważne są zwłaszcza dwa końcowe wersy trzeciej strofy, wyrażające typową dla poety świadomość przemijania.

Naraz mi jasność zniknęła dzienna —

I świat zalała ciemność bezdenna.

Czułem, ze serce boleść mi zrywa…

Po czem nastała cisza straszliwa:

Z całego życia przebrzmiałej wrzawy

Zostały tylko mgliste wspomnienia, —

Jakiś bój straszny, upadek krwawy,

Wyrok zagłady i potępienia,

Nędza bez granic, byt bez przyszłości,

I całe morze, morze — nicości…

W wnętrznościach ziemi, w prochu i pyle,

Leżałem martwy w swojej mogile, —

Z wystygłą piersią, z wystygłą twarzą,

Pod ciemnych duchów leżałem strażą;

Lecz chociaż wszystko padło w rozstroju,

W niemocy ducha, w martwości ciała,

Jednak nie miałem w grobie spokoju,

I myśl paląca wszystko przetrwała —

I po przebytej męce konania

Zostało jeszcze poczucie trwania.

Czułem na ustach życia gorycze

I wszystkie smutki śpiewne, słowicze.

Marzenia, w przepaść strącone ciemną,

Ulatywały jeszcze nade mną;

A pod tych marzeń mglistą zasłoną,

Pod tym oddźwiękiem przebrzmiałych godzin,

Tysiącem uczuć drżało mi łono,

Tysiącem wskrzeszeń, czy też narodzin, —

Życie się lało w nowe koryto,

Rzucając dawną formę przeżytą.

Czułem jak piersi moje rozsadza

Razem niszcząca i twórcza władza,

Jak nieśmiertelna Boska potęga

W ruch nieskończony znowu mnie wprzęga,

Jak mnie roztapia w światów ogromie,

Jak mi dla ducha drogę toruje…

I widzę siebie w każdym atomie,

I wszędzie myśl mą dawną znajduję;

A jedną cząstką ponad grobami

Wybiegam na świat kwiatów oczami.

I zamieniony w dzwonki błękitne

Na własnem zgliszczu stoję i kwitnę…

Znowu się patrzę na jutrznię złotą,

Znowu się do niej zwracam z tęsknotą;

A noc wiosenna perłowe łezki

Rzuca na kwiatów senne kielichy...

I znowu kończę sen mój niebieski,

Taki spokojny i taki cichy..

A kiedy wietrzyk potrąci kwiecie,

Pieśń idealna płynie po świecie.

Płynie daleko — wietrzyk ją niesie

Po złotem polu, zielonym lesie,

Po naszych górach, po naszych wodach,

Po naszych cichych wiejskich zagrodach —

Miesza się z szmerem jasnego zdroju,

Z szumem topoli, z śpiewem słowika,

I nadpowietrznym hymnem spokoju,

Harmonią ciszy serca przenika;

I błogosławi ojczyste pole,

I błogosławi ludzką niedolę.

Czasami także niebieskie kwiecie

Zwabi do siebie samotne dziecię...

I siada dumać pacholę młode,

Patrząc na kwiatków dziwną urodę;

I nie wie nawet jakim sposobem,

Zrywając dzwonków kłosy powiewne,

Wyrasta myślą nad smutnym grobem

I w sercu dźwięki znajduje śpiewne;

Lecz czuje tylko, że się w niem budzi

Pragnienie niebios, miłość dla ludzi.

Więc czegoś patrzy i czegoś czeka,

Niby coś widzi w cieniu z daleka…

W gasnącej zorzy i w barwach kwiatów

Zgaduje piękność umarłych światów;

I nim się ocknie z zadumy sennej —

Wykwita przed niem na tle błękitu

Anielska postać w szacie promiennej,

Płynąca ogniem nowego świtu,

I tajemnice grobów odsłania —

Królowa śmierci i zmartwychwstania.