Tematyka dotycząca jakości białka od samego początku wydawała mi się… podejrzana. Po pierwsze dlatego, że jestem uczulony na propagandę, a trochę zbyt dużo się o tym mówi i pisze, a po drugie – bo mam duszę obrazoburcy, a właśnie tzw. „wiedza powszechna”, której nikt nie ośmiela się podważać – bywa czasem zwykłą marketingową manipulacją. Skąd w ogóle pomysł rozróżniania jakości białek?
Otóż wiadomo powszechnie, że spośród 20 ‚cegiełek’ (aminokwasów) budujących nasze białka – aż ośmiu (a dzieci nawet dziewięciu) nie potrafimy sami syntezować. Aminokwasy te nazwano egzogennymi, czyli takimi, które muszą być dostarczone z zewnątrz. Powszechnie też wiadomo, że dwie kolejne cegiełki syntezujemy wyłącznie na bazie tych egzogennych, a z produkcją innych dwóch – miewamy kłopoty np. podczas chorób. Pozostaje raptem 7 z którymi teoretycznie nigdy nie miewamy problemu (tzw. endogenne).
Mając tak ugruntowane podstawy, wiedza powszechna bez mrugnięcia okiem uznaje za słuszny podział białek na pełno- i niepełnowartościowe. Pełnowartościowe to oczywiście te, które zawierają wszystkie aminokwasy egzogenne w swoistym nadmiarze (białka zwierzęce), niepełną zaś wartość przyznaje się tym białkom, w których składzie zawartość tego czy tamtego aminokwasu egzogennego jest upośledzona (białka roślinne).
Otóż podział ten – uważam za nielogiczny i niepotrzebny, a nawet szkodliwy.
Dlaczego nielogiczny? Bo:
A) Bez względu na to, czy aminokwas produkujemy z innego aminokwasu, czy za pomocą takiej transaminacji, w której inny aminokwas nie jest wymagany jako substrat – to i tak do ich produkcji potrzebny będzie nam AZOT (który codziennie wydalamy w ilości odpowiadającej degradowanemu białku). Dostawcą tego azotu są – czyżby zbieg okoliczności? – aminokwasy z pożywienia. A więc tak czy siak musimy jeść aminokwasy, nie tylko egzo- ale i endogenne – właśnie ze względu na bilans azotowy.
B) Podział białek na pełno- i niepełnowartościowe miałby sens tylko i wyłącznie wtedy, gdyby istniała konieczność odżywiania się wyłącznie jednym rodzajem produktu spożywczego przez miesiąc, rok, dekadę lub do końca życia. Konieczność taka oznacza jednak:
– po pierwsze: …raczej brak naszego wpływu na wybór menu,
– po drugie: gdybyśmy nawet mogli wybrać białko zwierzęce i wybralibyśmy je – i tak umarlibyśmy z powodu niedoborów niektórych witamin z grupy B, niektórych minerałów i nienasyconych kwasów tłuszczowych (chyba, że nasz wybór padłby na ryby). Pełnowartościowość białek zwierzęcych jest więc mocno niepełnowartościowa, gdyż dotyczy jedynie składu aminokwasowego.
Dlaczego niepotrzebny? Bo:
A) Naszym największym problemem – będącym jednocześnie przyczyną wielu chorób cywilizacyjnych, w tym otyłości – nie jest niedobór białka w diecie, ale coś dokładnie przeciwnego: jego nadmiar! Jaki sens ma roztrząsanie, który z aminokwasów możemy zjeść, a który musimy – skoro nasza codzienna ich porcja dwu- a czasem i pięciokrotnie przekracza maksymalnie zalecaną dawkę?
B) Nikt przy zdrowych zmysłach nigdy nie będzie szacował ilości i jakości aminokwasów w każdym swoim posiłku.
Dlaczego szkodliwy? Bo:
A) Podział białek na pełno- i niepełnowartościowe – wykorzystywany jest (od dziesięcioleci) przez producentów żywności odzwierzęcej do nieuczciwej propagandy marketingowej, która z roku na rok pogłębia pandemię zespołu metabolicznego i powiązanych z nim jednostek chorobowych.
B) Propaganda o której mowa doprowadziła do tego, że:
– część ludzkości (wcale nie taka niewielka!) utożsamia białko wyłącznie z produktami odzwierzęcymi (mięso, sery, jaja, mleko, ryby)
– pozostali – a więc ci, którzy w ogóle wiedzą o istnieniu białka roślinnego – uważają je za niepełnowartościowe = złe, w przeciwieństwie do białka dobrego = pełnowartościowego = zwierzęcego.
C) ‚Pełnowartościowe’ białko zwierzęce praktycznie zawsze występuje w tandemie w tłuszczami nasyconymi i cholesterolem, których – na dobrą sprawę – w ogóle nie powinniśmy jadać.
ITD…
Kochani – my jesteśmy roślinożercami przecież…
…O czym świadczą nie tylko a) nasze uzębienie b) długość przewodu pokarmowego (mięsożercy mają krótszy, by resztki nie zalegały w przewodzie pokarmowym) i to, że c) nie magazynujemy witamin z grupy B i C (obfite w świecie roślin), a tylko A,D,E,K (rozpuszczalne w tłuszczach, rzadkie w świecie roślin), ale i fakt, że po prostu nie lubimy mięsa (!!!): Aby je w ogóle przełknąć, musimy je przyprawić i ugotować, usmażyć, udusić, uwędzić lub upiec. (Widział ktoś grillującego lwa?)
Więc jakim cudem białko roślinne miałoby być dla nas… niepełnowartościowe?
Gdyby tak było – WEGANIE nie mogliby istnieć.
Tymczasem mają się wyjątkowo dobrze.