Data publikacji: Apr 06, 2017 9:58:27 AM
Jeśli wypracowaliśmy już w sobie szlachetny nawyk czytania etykiet i głębokiej refleksji przy wrzucaniu do koszyka produktów spożywczych – to i tak czyhają na nas różne niebezpieczeństwa. Np.:
Pytanie: czy dane na etykiecie są prawdziwe?
Z opisu producenta wynika, że w 100 g ciecierzycy jest tylko 164 kcal…
Cieciorka jest strączkowcem, podobnie jak fasola, groch, soja, soczewica i tak jak wszystkie nasiona tych roślin jest nieocenionym źródłem witamin, minerałów i błonnika.
Generalnie – co właśnie powinniśmy wiedzieć – w 100 g suchych nasion strączkowców znajduje się średnio 300 kcal.
W przypadku ciecierzycy – kcal jest aż 364. Różnica dość znaczna. (Gdyby ktoś pomylił trójkę z jedynką w zapisie kcal, np. grafik w drukarni, to nie pomyliłby jednocześnie wartości kJ, których tu powinno być jakieś 1500). Brak wiedzy czy brak skrupułów marketingowych?
Od samego początku naszej przygody z dietetyką dręczy nas jednak inne pytanie, mianowicie: czy tego typu informacja (tj, dotycząca zawartości kcal w produkcie suchym) – rzeczywiście jest dla kogokolwiek pomocna?
A może Wy znacie kogoś, kto byłby amatorem chrupania suchych nasion fasoli, grochu lub soczewicy? Np. podczas pogawędki z przełożonym: „Niech się pan prezes poczęstuje: wyśmienita cieciorka! Oj, plomba wypadła? No to może coś lżejszego: w drugiej kieszeni mam surowy bób!”
Przecież dla nas istotne jest to, ile kalorii zawiera ugotowana porcja strączkowców. I tak: ze 100 g suchej cieciorki po ugotowaniu otrzymujemy 200 g (i ta właśnie porcja zawiera około ~360 kcal) – czyli 100 g cieciorki gotowanej to ~180 kcal, czyli… wartość zbliżona do podanej na opakowaniu.
Przypadkowo więc mamy tu do czynienia z klasycznym paradoksem Gettiera: producent w zasadzie powiedział prawdę.
Czytajmy etykiety, tylko bardziej krytycznie.
Jeśli piekliście już chleb z mąki pełnoziarnistej z dodatkami ziaren i mierzyliście sobie skoki glikemii po jego zjedzeniu (skaczące o 5-10 jednostek dla kromek z tego samego bochenka), to zapewne i Was fascynuje fenomen chleba Pro Body, którego indeks glikemiczny wynosi dokładnie… trzydzieści trzy i pół.
I pół !!!
Właśnie to „pół” fascynuje nas najbardziej i jest dla nas wzorem niedoścignionej precyzji pomiaru… Kto to zmierzył, czym to zmierzył, na jak szerokiej populacji i przy jakiej ilości pomiarów? Producent podaje, że była to Poradnia Dietetyczna Katedry Dietetyki SGGW w Warszawie.
Cóż… Nam nigdy nie udało się „zejść” z chlebem poniżej IG 40, choć rozsypywał się już w rękach i był 2 razy cięższy od Pro Body z powodu nadmiaru nasion, ale – skoro tak, to podważać nie wypada, śmiać się nie wolno. Pozostaje co najwyżej pozazdrościć. No i – polecić.
Ale też i zapłakać: Bo przypominam, że żyjemy w kraju, w którym powszechnie nie są dostępne żadne wiarygodne opracowania dotyczące IG popularnych produktów spożywczych, a tabele krążące po internecie podają rozbieżności pomiarów IG rzędu 60 (!) jednostek [np. cukinia 15, kabaczek 75 – dwie odmiany tego samego warzywa]. Wielka szkoda, że Katedra Dietetyki SGGW i podobne jednostki zajmują się usługami komercyjnymi dla producentów, zamiast – skoro już pracują na państwowych etatach – zbadać dla nas rzetelnie na przykład gotowaną kaszę gryczaną czy pęczak (albo chociaż ten nieszczęsny kabaczek).
/Ryszard Dziewulski/