Dawno, dawno temu byłam w kinie z koleżanką, film nazywał się „Amelia”. Do dziś pamiętam scenę, w której zjawiskowa Audrey Tautou wychyla się z okna, a na zewnętrznym parapecie, w słońcu piętrzą się gliniane doniczki z różnymi ziołami.Po wyjściu z kina długo nie dawały mi spokoju te doniczki.. Mieszkałam wtedy na ósmym piętrze obrzydliwego wieżowca, w nieustannym smrodzie zsypu na śmieci, gdzie windą jeździły „prusaki”, ale bardzo chciałam mieć taki parapet jak Amelia.
Zioła można hodować na balkonie lub parapecie od wiosny do jesieni i nie trzeba do tego być mistrzem ogrodnictwa. Ja tak zwanej „ręki do kwiatów” absolutnie nie mam, a zioła hoduję. Im częściej je obskubujemy tym więcej mają liści i nie kwitną. Zimę przetrwają na parapecie, ale wewnętrznym. Najlepiej tam gdzie jest najwięcej światła.
Można je dodawać do sałatek, mięs, ryb, a liście mięty do truskawek, musli czy herbaty.
Oprócz tego, że niesamowicie pachną, to na przykład oregano, rozmaryn i szałwia to naturalne antyoksydanty, lubczyk zastępuje maggę, majeranek pomaga w trawieniu.
Wszystkie zioła dodajemy pod sam koniec gotowania, lub po odstawieniu garnka.
Lista podstawowa to: bazylia, oregano, majeranek, tymianek, rozmaryn, estragon, cząber, mięta. Im więcej tym lepiej. Aha i jeszcze lawenda, lawendę sadzimy na szczęście.
/Natasza Kielak/