Swego czasu pewien mistrz karate z Przemyśla na jednym i tym samym turnieju zdobył mistrzostwo w dwóch kategoriach wagowych, w swojej i w lżejszej. W przeciągu 24 godzin raz ważył tyle ile ważył, a raz o 5 kg mniej. Jakim cudem? Po prostu przez całą noc naprzemiennie albo skakał na skakance albo siedział w łaźni (lub może po prostu skakał na skakance w łaźni), dzięki czemu nad ranem jego organizm ważył o 5 kg mniej, a dokładnie – o 5 litrów mniej. Pytanie „czy mistrz schudł” wydaje się bez sensu, bo wszyscy czujemy, że nie. Czyli – stając rano na wadze – ważył mniej, niż ważył naprawdę? No tak, bo przecież sytuacja może być też odwrotna: jeśli stoję na wadze trzymając w ręku wiaderko wody, to nie znaczy, że ważę 10 kg więcej niż ważę. Jeśli wiaderko odstawię, to też przecież nie schudłem nagle o 10 kg.
Dlaczego to piszę?
Gdyż tak właśnie działają tzw. wczasy odchudzające: dostarczając nam mniej soli w posiłkach i pędząc nas po wertepach lub katując kretyńskim fitnessem (utrata sodu z potem) – organizatorzy wczasów wymuszają na naszych organizmach tymczasowe pozbycie się paru litrów wody. Oczywiście po zakończeniu turnusu, kiedy zaczynamy jeść sól w normalnych ilościach – woda powraca na swoje miejsce w ciągu doby lub dwóch.
Jeśli wcześniej wydawało nam się, że schudliśmy 5 kg, to teraz z kolei wydaje się nam, że przytyliśmy 3 lub 4 i nie możemy uwierzyć, że stało się to tak szybko. Tymczasem ani wcześniej nie schudliśmy, ani potem nie przytyliśmy; po prostu daliśmy się nabić w wiaderko.
Gdyby jednak ktoś się upierał, że w przeciągu 10 czy 12 dni wczasowych można schudnąć więcej niż 1-2 kg:
1g tłuszczu to 9 kcal, a więc 1 kg to 9000 kcal. Kilogram tkanki tłuszczowej nie składa się jednak z samych lipidów, bo strukturę tkanki budują też naczynia i zrąb łącznotkankowy. Dlatego przyjmuje się, że aby pozbyć się kilograma ciała – musimy „zgubić” około 7000 kcal. Jeśli chcemy chudnąć w sposób bezpieczny i skuteczny – tzn. dostarczając organizmowi energię na podstawową przemianę materii oraz wystarczającą ilość węglowodanów, białek, niezbędnych tłuszczów nienasyconych, minerałów i witamin – jesteśmy w stanie „tracić” 500-1000 kcal/dobę czyli 3500-7000/tydzień. A więc 0,5-1 kg tygodniowo.
Jeśli ktoś sądzi, że schudł więcej, to niech poczeka parę dni, aż jego organizm odbuduje straty i spustoszenia, jakie wyrządziła w nim wczasowa dieta. Jeśli dodatkowo jej wartość energetyczna oscylowała w granicach 1000 kcal/dobę dla mężczyzny i 800 kcal/d dla kobiety (bo tak jest na „wczasach” najczęściej) – dwa tygodnie po zakończeniu turnusu każdy z jego uczestników będzie ważył o 2 kg więcej niż przed wczasami. I to już nie będzie woda, ale 14 tys. kcal zapasów, jakie organizm poczynił na wypadek nowej katastrofy (np. drugiego turnusu).
Drodzy Przytulni..
Tzw. „wczasy odchudzające” to największe oszustwo, na jakie może się zdobyć dietetyk: świadomie odwadnia organizmy wczasowiczów, jednocześnie dostarczając im mniej energii, niż wymaga ich podstawowa przemiana materii – tylko po to, by MYŚLELI że schudli. Robi to, by zarobić – jednocześnie wiedząc (!) co stanie się z wczasowiczami tuż po turnusie: przytyją, bo muszą przytyć, gdyż on świadomie wprowadził ich organizmy w stan głodu, a organizm – tuż po zakończeniu głodowania – zawsze gromadzi zapasy (kosztem innych energochłonnych zadań, które niejako „odkłada na później”).
A więc, jeśli organizator wczasów, na których serwuje się wzmożony wysiłek fizyczny bez pokrycia energetycznego:
– jest dietetykiem – to musi być oszustem,
– nie jest dietetykiem – to po prostu nie wie co robi.
Jakiś czas temu pewien ubogi kierowca kolumny transportu sanitarnego z Przemyśla kupił sobie używaną Toyotę. On i żona czekali na ten moment od dawna; planowali udać się nowym samochodem nad morze. I pojechali, kiedy jednak powrócili – ona ważyła mniej o 4 kg, on o 6. Po prostu – pozbywszy się wszystkich oszczędności na zakup auta (plus benzynę tam i z powrotem) – zabrakło im pieniędzy na jedzenie. Więc nie jedli. (Oczywiście potem oboje przytyli z nawiązką.) Zafundowali więc sobie wczasy „odchudzające” za darmo, bo ich efekt był identyczny. Jeśli więc czujesz, że po prostu musisz zrobić coś głupiego – to przynajmniej nie przepłacaj.
[maj 2014]
/Ryszard Dziewulski/