Załóżmy, że mam katar.Biorę chusteczkę i dmucham.
Objawy kataru znikają. Czy to znaczy, że nie jestem już chory?
No… chyba nie, skoro za 5 minut znowu muszę dmuchać.
Jestem gruby.
Idę do siłowni i „dmucham” ciężary.
Po jakimś czasie objawy nadwagi znikają.
Czy to znaczy, że jestem już chudy? Skoro tak, to dlaczego po dwóch tygodniach znowu muszę „dmuchać”?
Przydatność wysiłku fizycznego dla procesu odchudzania zwykle motywowana jest tak: „dzięki przyrostowi tkanki mięśniowej, która jest bardzo energochłonna – będziesz mógł jeść więcej„. Albo: „tkanka mięśniowa spali nadmiar przyswojonych kalorii”.
Owszem, spali.
Ale to oznacza – nie mniej i nie więcej – tylko to, że uprawiając fitness czy inne męsko-dresiarskie dmuchanki (bo czy facet po wyjściu z siłowni nie wygląda jak „nadmuchany”?), leczymy jedynie skutek problemu, a nie jego przyczynę. A więc problem będzie aktualny przez całe Twoje życie, jeśli nie będziesz non stop odwiedzał siłowni lub odwiedzała klubu fitness. Non stop!! Tak, bo nadmiarową masę tkanki mięśniowej trzeba stale utrzymywać poprzez permanentne ćwiczenia; jeśli przestaniesz ćwiczyć – tkanka powróci do swej właściwej proporcji, będzie jej więc za mało, aby spalać nadmiary pochłanianej przez Ciebie energii.
Reklamując naszą stronę na facebooku sloganem „FITNESS JEST DO BANI” spotkaliśmy się z zarzutem, że robimy więcej złego niż dobrego, bo podważamy „fizjologiczny sposób pozbywania się zbędnych kilogramów”, przez co podajemy w poważną wątpliwość nasze kompetencje :). Cóż, jedyną naszą prawdziwą kompetencją nie są nasze dyplomy dietetyków, ale 33 kg tłuszczu, które znikły z mojego organizmu na przestrzeni 1,5 roku (i nie powracają) bez uprawiania jakiegokolwiek sportu. Nie, przepraszam – raz biegłem do autobusu. Przez chyba 10 sekund. Spaliłem wtedy ćwierć kalorii, przyznaję.
Wysiłek fizyczny leczy skutek, a więc samą nadwagę. Przyczyna (a więc fakt, że nie umiem jeść) – pozostaje nietknięta. Jeśli wyleczysz przyczynę, o jej skutkach nie może już być mowy.
Napisałem: jeśli nie będziesz non stop odwiedzał siłowni itd.
Ktoś może polemizować, że – przecież -„ja to naprawdę lubię; ja CHCĘ odwiedzać klub fitness; nie wyobrażam sobie życia bez ćwiczeń – dają mi wspaniałe samopoczucie” itp.
OK. Jeśli widzisz w tym swoją drogę, jeśli Twoje życie jest zorganizowane „pod ćwiczenia” – można uznać to za swego rodzaju… sukces (tzn. nie same ćwiczenia, ale fakt, że udaje Ci się znaleźć na nie czas pośród codziennych obowiązków).
Są jednak tacy, którzy albo tak nie potrafią albo po prostu nie chcą, albo – najczęściej – nie mają na to czasu. Ci właśnie stanowią znakomitą większość Przytulnych: jest ich w naszym kraju… ponad 20 milionów. Dlaczego?
Standardowy normalny „Polak z nadwagą” a szczególnie „Polka z nadwagą” – musi:
– wstać rano
– obudzić dzieciaki (i męża)
– przypilnować, żeby się umyły i ubrały (i powiedzieć jemu, co ma włożyć, bo jak nie, to znowu pójdzie do roboty w tym zasranym sweterku)
– zrobić im wszystkim śniadanie
– zrobić sobie śniadanie, ubrać się i upiglować
– włożyć mężowi kołnierzyk pod sweter
– porozwozić dzieciaki i dojechać do pracy
– pracować
– wrócić z pracy, robiąc po drodze zakupy
– odgrzać wszystkim obiad
– posprzątać dom
– zrobić pranie i wyprasować co trzeba
– pomóc dzieciakom w odrabianiu lekcji
– zrobić wszystkim kolację
– ugotować obiad na jutro
– odpowiedzieć na firmowe maile i dopracować co trzeba
– umyć dzieciaki i położyć je spać
– poszukać męża i w końcu z nim porozmawiać
– usiąść na chwilę przed telewizorem… zasypiając ze zmęczenia
Kiedy się zbudzi będzie 23.30 i wtedy – co? No jasne: pojechać do klubu fitness!!
[maj 2014]
/Ryszard Dziewulski/