Że to nic takiego
- Walorem tej budowli jest jej nieprzewidywalność. - Opowiadałem jej z manierą obeznanego z miejscem przewodnika. - Można na przykład pojawiać się równocześnie w różnych miejscach, znikać również. Układ pomieszczeń ciągle się zmienia - po prostu zwariować można. Można także umierać, a następnie zmartwychwstawać, ale świąt z tego tytułu nie będzie...
Nie potrafię tego wytłumaczyć, po co się tak przed nią popisywałem? Wystarczy, że pojawił ktoś, że tak powiem - "namacalny", ktoś z kim można porozmawiać, patrząc mu z trudem w oczy, to zmieniam się w kogoś, kogo prywatnie kopnąłbym w tyłek. I jeszcze ona udaje, że ją to niesłychanie, absolutnie, wprost niebywale interesuje. Więc się zamknąłem.
Korytarze, którymi ją prowadziłem, były coraz węższe, tak że wysforowałem się nieco do przodu, trzymając w ręku przenośną lampę. I dalej, milcząc już, wiodłem ją za swoim cieniem.
Raz tylko zbłądziłem, kiedy skręciliśmy w ślepy zaułek. Ze ścian wyzierały tam ponure, niemalże pokutne sceny namalowane przez jakiegoś szurniętego grafficiarza - ludzkie postacie z pyskami psa, konia lub ryjami świni, pochłonięte orgią (na przemian) seksualno-gastronomiczną. Zorientowałem się, że idę w złym kierunku. Wydało się mi, że usłyszałem świdrujący pisk przechodzący w chrapanie i bulgotanie. Dźwięk dochodził z głębi korytarza. Mógłby to być odgłos drzemiącej babci klozetowej, lub zepsutego klimatyzatora. Ostrożność nakazywała zawrócić. Lepiej nie igrać z nieznanym, tym bardziej kiedy się zapomniało scyzoryka. Sprawdzę to kiedy indziej.
- Dobra, dobra. - Powiedziałem, żeby zatuszować zaskoczenie i zdecydowanie nakazałem powrót na szlak.
- Kolejna anomalia, nic więcej. Można się przyzwyczaić. - Machnąłem lekceważąco ręką.