Pokój

Oczy – gdzie one są? Ustalam odległość do przedmiotów – jakieś półtora metra jest do okna z zamkniętymi okiennicami, przede mną ściana z obrazem. Za drzwiami pusto, na prawo też. Odwracam się ostrożnie w zwolnionym tempie. Tam ciemniej, bo dalej od poświaty z okna. Zaraz przy drzwiach solidna szafa, dalej stało hiszpańskie łóżko z dużym wezgłowiem, kołdra i poduszka obleczona białą, koronkową pościelą, obok nachtkastlik z budzikiem na serwecie. Gdzieś ktoś grał na pianinie. Złapałem za klamkę, drzwi były zamknięte od zewnątrz. Podszedłem do okna, próbowałem otworzyć – było zabite gwoździami. Upał, dławiący, brak powietrza.

- Nie mam czym oddychać!

Terkotliwie uruchomił się wentylator pod sufitem. Ktoś obok grał Bacha, raczej nie Bacha. To Schubert... Die schöne Müllerin... Ależ skąd! To na pewno Schumann Kreisleriana opus16. Też nie? Nie ważne, i tak nie słychać.

Wtedy przez małe drzwi, których wcześniej nie zauważyłem, bo były zakamuflowane w boazerii, wszedł dorosły człowiek wzrostu dziecka, w zielonym garniturze i z tacą w ręku. Postawił ją z wprawą kelnera na stoliku koło okna i tak szybko się wycofał, że nie zdążyłem go zapytać co tu robi, ani o nic innego, bo już nie wiedziałbym o co, tak szybko znikł bezszelestnie za małymi drzwiami, których nie byłem w stanie odnaleźć, wkładając paznokcie w każdy fryz. Gdy podszedłem do stolika, stopniowo rozjarzył się kinkiet na ścianie w formie tandetnej plastikowej imitacji kandelabra. Z widowni mógłby nawet uchodzić za oryginał. Na tacy było jakieś jedzenie: talerz zupy z buraków, kubek kawy i dwie kromki z dżemem. Nie wyglądało to wykwintnie, ale pasowało kolorystycznie do wystroju. Siorbnąłem jedynie łyk paskudnej kawy i usiadłem na bujanym fotelu, czekając na dalszy rozwój wypadków.

Kinkiet przygasł i w tym samym momencie zaświeciło się światło za drzwiami do sklepu. Przez szklane szyby zobaczyłem dwie sylwetki niczym w chińskim teatrze cieni. Mówiły coś do siebie. Profil wyglądający na kobiecy (odczyt z ruchu warg):

- Czy on się nie domyśla? Czy to wytrzyma?

- Widzisz przecież, że jest mu dobrze, że jest tam, gdzie... gdzie lubi być. - Odpowiedział profil męski.

- Ale unika kontaktu, ignoruje, jest skryty, nie wierzy. Trudno nim...

- Musisz się bardziej postarać.

- Używałam już wszystkich sposobów.

- A ten z tubą i śledziem? Nie? Widocznie marzy o czymś innym. Musisz się zmienić, być kimś innym.

- Jak to o kimś innym? Przecież mówiłeś... - Kobieca sylwetka opuszcza głowę i podpiera ją ręką. - Nic go nie zaskakuje, nic nie dziwi, ani razu nie wezwał pomocy, nic nie potrzebuje, nie ma żadnych nawyków, dziwactw... no chyba, że... raz przyłapałam jak próbował żonglować żyletkami...

- Jeśli nie zdobyłaś jego zaufania to twoja wina. Widać, nie wystarczy się tylko podobać, troić się... Przepraszam - stroić się.

- Jak mam mu o tym powiedzieć? Przecież się wścieknie, jak się dowie, że nie mam dwudziestu lat i nie mieszkam na Grenlandii!

- Jak będzie cię kochał, to ci wybaczy i wszystko zdradzi. - Sylwetka mężczyzny wstaje i odchodzi w głąb, rozmazując swój cień na szybie. Kobieta woła za odchodzącym:

- Co będzie dalej? Zrób coś? - Mężczyzna zatrzymuje się na chwilę i mówi niewyraźnie:

- W końcu ci powie gdzie to ukrył. Każdy lubi się pochwalić. Gadaj z nim, mnie tu już nie ma... - I odchodzi, nieodwołalnie zostawiając kobietę samą. Światło powoli gaśnie.

Było to bardzo enigmatyczne przedstawienie, dialog za słaby jak na Becketta, za dobry jak na Joyce'a. Byłem zmęczony i nie przychodziło mi do głowy, kto mógłby być podmiotem lirycznym, jaki Godot?

- Położę się spać. - Powiedziałem w nieokreślonym kierunku. Lampka nocna lekko zapaliła się, by zaraz łagodnie zgasnąć, kiedy już leżałem.

Następna strona