Dwa pudełka po butach nr 42

Wysoki Sądzie: posiadanie takiej sumy pieniędzy nie było efektem wieloletniego trudu, pracy po godzinach, wyjątkowej bystrości umysłu, wybitnych zdolności, urody ani spadku po wujku, właścicielu wypożyczalni luksusowych lektyk, czy tym bardziej wygranego zakładu o uwiedzenie siedemdziesięcioletniej przełożonej zakonu klarysek, co by było nie lada wyczynem ze zapiekłą lesbijką. Także nie było to skutkiem przeprowadzonego perfekcyjnie napadu szału w banku dawców szpiku, ani innych malwersacji finansowych. Pieniądze te zwyczajnie pewnego, pięknego dnia wpłynęły przypadkiem na konto. Kiedy z nudów sprawdzałem oprocentowanie w skali roku moich 76 centów, oniemiałem - miałem na rachunku o jeden milion dolarów więcej. Pamiętam tą chwilę, bo stało się to w przeddzień Dnia Prostaty i upadku banku Lehman Brothers.

Moja wersja wydarzeń jest oczywista: jakaś spanikowany broker giełdowy, mający raka prostaty, postanowił uczynić mnie szczęśliwym człowiekiem, pozostając rzecz jasna anonimowym ofiarodawcą. Więc ja również postanowiłem się tym nie chwalić, tym bardziej, że tropią mnie dziwne typy, takie jak karły, diabły i nimfy i inne chimery.

W każdym razie, wtedy oniemiałem. Nie wpadło mi do głowy zgłosić pomyłkę, powiadomić policję, dostać od wicedyrektora banku w nagrodę zegarek made in Malaysia, tylko czym prędzej postanowiłem stać się przezroczystym. Przedtem na rowerze objechałem wszystkie napotkane bankomaty w mieście, wypłacając maksymalną ilość pieniędzy, aż zrozumiałem, że w tym tempie to najwyżej uzbieram na wycieczkę do Australii i to w asyście sprytnych agentek, chcących wyciągnąć ode mnie informacje, gdzie przechowuję normalnie pieniądze. Poszedłem zatem do banku z bardzo pewną miną, na jaką było mnie stać i która rzedła mi w trakcie załatwiania formalności. Zaprosili mnie bowiem do specjalnego pokoju, eleganckiego nie powiem, lecz ja już przewidywałem, co się może za tym kryć. Niby dlatego, że milion dolarów i 76 centów, minus kilka tysięcy, które udało się wypłacić, trzeba sprowadzić ze skarbca fachowym konwojem. He, he, dwa pudełka po butach!

Siedzieliśmy i czekaliśmy. Oni mnie bacznie obserwując, ja pocąc się obficie. W pewnym momencie wpadł do pokoju młodszy bankowiec i coś zaczął szeptać do ucha najważniejszemu kasjerowi a może nawet szefowi banku. No i bajka się skończyła –pomyślałem. Kiedy wyszedł, ów jegomość nachylił się nade mną i rzekł:

- Naprawdę potrzebuje wypłacić te pieniądze dzisiaj? - Tak powiedział, bezosobowo!

- Byłoby dobrze, bo mamy plany na Bliskim Wschodzie, a tam gotówka jest w modzie... - z nerwów zrymowałem.

- Pytam, bo system informatyczny nam padł, chwilowo... - System informatyczny nie przeżył w swojej uczciwości przelewu pieniędzy z plajtującego banku, który ich teraz na gwałt potrzebował, na konto jakiegoś nędznika, który je prawdopodobnie przepije oraz wyda na szpanerskie pierdoły.

- Te pieniądze są wujka, ja prowadzę tylko rozmowy. Dzisiaj muszę je wręczyć wysokiemu (sic!) wysłannikowi rządu Etiopii, panu Thomasowi van Erpe. Będzie źle, jeśli ich natychmiast nie otrzymam. Skandal! Oskarżę bank! - Wypiszczałem na końcówce wydechu. Nic mi wówczas mądrzejszego nie wpadło do głowy.

Wręczono mi je w końcu, patrząc na moje drżące ręce, kiedy pakowałem banknoty do dwóch pudełek po butach rozmiar 42, znalezionych wcześniej pod sklepem obuwniczym.

Taka była, mniej więcej, historia tych pieniędzy.

Chciałem je jakoś wykorzystać, odbić sobie lata życia na długach, jedzenia mocno przetworzonych produktów pochodzenia syntetycznego, chciałem odtąd żyć wygodnie, więc zapragnąłem polecieć w kosmos. Ale za milion dolarów to nie możliwe, mogę sobie co najwyżej polecieć do Caracas i pobyć tam miesiąc, lecz co to za wszechświat? Więc stworzyłem fundacje i sfinansowałem fikcję polegającą na rzekomym locie w kosmos bez powrotu, by zmylić tropiących mnie karła, diabła i nimfy. I dopiero się zaczęło!

Następna strona