Można pomyśleć o zbliżającym się końcu, gdyby nie telefon

W spokoju i ciszy rozważyć i zaplanować koniec na ile się da. Przede wszystkim muszę się przygotować do tej uroczystej chwili pod kątem stroju, a także krótkiego przemówienia. Ktoś, kto zgładzić ma rodzimą cywilizację, powinien mieć do niej jakieś przesłanie, żeby jej likwidacja nie wyglądała na bezduszny akt, ślepy przypadek, zlecenie od niezadowolonego klienta, a była konsekwencją głupiego zachowania ludzkości, wywoływania durnowatych burd z byle powodu, wprost horrendalnej arogancji a przy tym niewyobrażalnej małostkowości.

Lecąc na fali wiatru słonecznego muszę się jakoś zapowiedzieć i dać ludziom czas na odpuszczenie grzechów, wyrównanie rachunków krzywd i spełnienie ukrytych zachcianek. Choć tyle mogłem dla nich zrobić. Z drugiej strony oni mają lepiej, mogą się zbiorowo modlić albo gwałcić, mnie pozostało się modlić, bo B. akurat obraziła się na amen, mimo że odblokowałem drzwi do łazienki.

Gniotłem w ręce ręcznik intensywnie myśląc - przecież wcale nie musi być tego taki przebieg, nic nie jest przesądzone! Teraz kiedy się oddzieliliśmy, statek jako lżejszy stał się sztucznym satelitą planetoidy. Istnieje szansa, że planetoida nie wciągnie nas w tę katastrofę. Tą irracjonalną myślą pobiegłem podzielić się z B. Wpadłem do łazienki, jak przewidywałem, lustro było zdemontowane, więc bez trudu przedostałem się do jej mieszkania. Trochę mnie zaskoczyła woda na podłodze, ale nie zwracając uwagi na mokre skarpetki i kapcie, rozglądając się, przeszedłem do przedpokoju.

- Halo! Gdzie jesteś? - Cisza, no prawie cisza, bo coś szumi. - Halo?! - Nie odpowiadała. Skierowałem się do kuchni, to stamtąd dochodził ten szum. Istotnie, woda tryskała z pękniętej rury na środek podłogi. Pod zlewem odnalazłem zawór odcinający, który czym prędzej przekręciłem, niestety strumień wody zdążył mnie już zmoczyć. Przydał się ręcznik, który bezwiednie zabrałem z sobą. Coś jednak nadal szumiało?!

- Halo, halo! - Po chwili – halo... - dochodziło jakby z kredensu. Co tu jest grane? Zajrzałem podejrzliwie przez uchylone drzwiczki. W środku na koronkowej serwetce stał ebonitowy telefon, taki z lat pięćdziesiątych XX wieku. Miał odłożoną słuchawkę i to z niej dochodził ten szum.

- Halo. - Powiedziałem niepewnie w jej kierunku.

- No halo! Tu jestem. Podnieś wreszcie tę słuchawkę!

- Taaak?

- Długo to trwało...

- A z kim rozmawiam?

- No pewnie, z kim? Z ciocią z Sydney. - Ironizowała.

- To ty? Gdzie jesteś?

- Wyjrzyj przez okno, to się dowiesz.

- Jak... jak ty się tam znalazłaś?

- A miałam inne wyjście? Przecież uporczywie udawałeś, że jesteś sam. Chciałam, żebyś mi pomógł z tym zaworem, ale oczywiście, jak jesteś potrzebny to nie można się z tobą skontaktować. Zabarykadowałeś się, więc wyszłam na zewnątrz, żeby ci zastukać w okno. No i w tym momencie statek uniósł się do góry. Machałam do ciebie, ale ty jakbyś nic nie widział, zasunąłeś tylko firankę.

- Jak to możliwe?

- Będziesz się zastanawiał? Kwestionował to, co widzisz? W ten sposób do niczego nie dojdziemy. Odrobina ryzyka nie zaszkodzi, gdy sprawy mają wymiar ostateczny.

- Wiesz, jakoś nie wierzę w taki scenariusz... jest mało przekonywujący. Uważam, że powinniśmy zacząć od nowa.

- Yhm... Zakręciłeś wodę?

- Tak.

- To dobrze, przynajmniej nie zaleję ci miesz­kania. Ten statek stanowczo nie wygląda na cysternę ze środkiem gaśniczym i niewiele byś wskórał, ga­sząc pożar na Ziemi, który tam niechybnie wybuch­nie...

W tym momencie trzaski uniemożliwiły dalszą rozmowę.

Następna strona