I minęło półtora roku

Jak to się stało, że minęło właśnie tyle? Mnie wyszło coś około 460 dni. Poljakow, dotychczasowy rekordzista to tylko 437,7 dnia. No tak, ale ja tu mam cały czas noc, kogut mi nie pieje, a wiadomości dziennika docierają z opóźnieniem.

Dzień zaczął się dobrze – naprawiłem zmywarkę do naczyń i stos w zlewie zmalał do połowy, to zna­czy, nie przypomina już wieżowca w Caracas, tylko stos przeżartych latających talerzy. Potem już było gorzej, katz przypomniał się około południa, roz­cieńczyłem go trochę, więc drzemie, a ja zataczam kolejne kółko w kuchni niczym Lenin w celi. Wszyst­ko się psuje, widać zużycie, niedługo się rozpadnie jak te wraki przy Przylądku Dobrej Nadziei. Piękny biedermeierowski kredens okazał się ordynarną pod­róbą z plastiku. Jestem wściekły i nie mam na kogo nawrzeszczeć – centrala zamienia się w automatyczną radiolatarnię, B. milczy jak zaklęta w kamień księżniczka, czas zostać filozofem.

Plamka za oknem przesunęła się bardziej na­przeciwko. Widać, się spotkamy, lecz perspektywa ta już nie podnieca i nie wzbudza nadziei.

Ten piasek na dywanie jest irytujący. Nie wia­domo, skąd się bierze. Wiem, coraz większym wysił­kiem jest uwierzyć, że to nie fikcja i ciągłe za­przeczanie i utwierdzanie siebie mocno mnie zmęczy­ło. Sam też jestem wyssany z palca. Składam się z rozszczepionej osobowości i ciasta. Ogrzewanie fik­suje od grenlandzkich lodowców po australijski upał interioru. Nie można go wyregulować, bo gałka upar­cie wraca na zero, jakby ktoś ją z drugiej strony złośliwie przestawiał. Gdy zablokowałem ją linijką na rozsądnym poziomie, to poluzowała się, najpierw przesuwając się na maksymalną temperaturę, a potem opadła znowu do zera. Przez godzinę trzymałem, ją pokonując opór w odpowiedniej dla mnie pozycji, ale nie mogłem zrobić jedzenia ani pójść do ubikacji więc zrezygnowałem. Dopiero potem wbiłem ołówek w szczelinę z gałką i temperatura się ustabilizowała.

Jasna Plamka to zapewne nie jest punkt serwi­sowy.

Następna strona