Jojo
Ja to mam szczęście. Mijałem Ziemię w bezpiecznej odległości, z dala od bieżących wydarzeń i polityki. Nieuchronnie wracałem w czeluść kosmosu, czyli na dno garnka gotującej się kartoflanki, skąd nikt mnie nie dostrzeże i będzie mi przytulnie. Jeszcze tylko ominę Księżyc, wezmę wirażem Marsa i polecę na spotkanie ze starym znajomym Jowiszem. I tylko fortunie mogę przypisać to, że moje plany nie uległy gwałtownej korekcie, kiedy wpatrzony w kostropatą twarz Księżyca, omal mnie nie zmiotła, wypadająca z impetem z cienia Ziemi, mocno podkręcona jak piłka tenisowa po smeczu, cała w swojej krasie, dobrze znana wszystkim planetoida!
Nie spodziewałem się w kosmosie tylu zaskakujących zwrotów akcji. Stanowczo jest to miejsce pełne niespodzianek i daleko mu do intymności mansardy w Colmar.
Minęliśmy się o włos, statek wpadł w ruch wirowy i od tej pory musiałem podróżować w butach bez sznurówek bo się supłały. Więc B. miała farta? Przeczuwałem, że to jeszcze nie koniec kłopotów, i że jeszcze się spotkamy. Planetoida tymczasem oddalała się pospiesznie, ja natomiast dostałem zawrotu głowy, dlatego poszedłem wcześniej spać. Dobranoc.