Zimno się zrobiło
Awaria systemu regulującego temperaturę. Obiecują w centrali, że za parę dni naprawią, więc mam się opatulić. Temperatura faktycznie spadła. Do 12 w południe jeszcze się ruszałem i tego nie czułem, bo intensywnie froterowałem parkiet. Potem powietrze stało się błękitne i osnute mgiełką srebrzystej pary niczym w styczniu. W pralni wiszą sople, to samo w łazience. Na ich widok kicham i smarkam. Perspektywa hipotermii jakoś mi nie odpowiada. Kosmos wokół tylko czyha, żeby mnie unicestwić, dając mi do zrozumienia, kto lepiej wytrzymuje reakcje chemiczne. Mimo to płyniemy dalej. Właśnie co u B.? Zdawkowo odpowiedziała, że: „Grenlandia”, czyli globalne oziębienie klimatu. Niestety nie mam kozy ani kominka, bo uznano to za zbytnią ekstrawagancję w rakiecie - a teraz by się przydał. Mam jedynie elektryczną jego imitację z tandetnie generowanymi płomieniami. Taki erzac dla ubogich. Przed startem nie miałem, nawet kiedy ostro zaprotestować przeciwko jego instalacji, a dzisiaj błogosławię tego domorosłego designera, który nie mógł pojąć, jak wiktoriański salon mógłby się obyć bez tego cuda techniki. Więc siedzę zagrzebany w kołdrę, w fotelu, w ciepłych kapciach nałożonych na kilka par skarpet, nerwowo wgapiający się w czerwone rozbłyski na podkładzie trzasków z zepsutego radia. Puszczam obłoczki pary z ust i pochłaniam ciszę. Im więcej jej pochłonę, tym bardziej obojętnieję na to, co mnie otacza. Los tej ekspedycji jest mi obojętny, wszechświat nie ma znaczenia, Ziemia i jej problemy są groteskowe, B. jest głupią kostką lodu - taką do drinków, ja jestem przetrwalnikiem wirusów albo mrożonką. Chcę natychmiast rozmawiać z prezydentem. Czemu jeszcze nie rozmawiałem z prezydentem? Stanowczo się domagam!Ma problemy z klimatem? Nie lubię lodów o smaku owocowym, nawet z likierem, więc podziękuję i nie będę na niego czekał.
*
Piasek zwiększa tarcie, a tarcie to ciepło. Skąd piasek między palcami? No przecież jestem na plaży! Ruszyłem boso w drogę wiodącą do czegoś, co dopiero ma nastąpić. Blask wokół taki, że nie rzucam cienia. Postanowiłem na początek dojść do tych gór na horyzoncie. Przypominają stoły przykryte obwisłymi obrusami. Dzięki wędrówce trochę się rozgrzeję. Morze po lewej stronie - ono jest winne mojej amnezji. Stamtąd przybyłem i tam powinna być przyczyna, i tam powinienem się udać, tylko nie wiem, czego miałbym szukać. Zostały jakieś resztki, po których ciężko poznać, czego były częścią. Z każdym krokiem opadają na piasek i przepadają bezpowrotnie. Wieczorem powinienem dojść do pasma gór w zasięgu wzroku, ale nie doszedłem i nastąpiła kolejna z rzędu noc niczego nie rozwiązuje.