Kandydat
To jestem tym wybranym kandydatem, mam na imię Jan, nazwiska nie wyjawię, bo są określone ku temu powody, a komornikom mówię żegnajcie. Wystarczy wspomnieć, że pewien mennonita wraz z rodziną zawiódł je w XVIII wieku, aż pod miasto Lemberg w cesarsko austriackiej Galicji.
Być może uczestniczę w tym beznadziejnym przedsięwzięciu, zatytułowanym, w umowie leżącej przede mną: „Podróżą kosmiczną bez prawa powrotu”, a możliwe też, że tak naprawdę biorę udział w jakimś reality show w charakterze doświadczalnego królika, który myśli, że jest Gagarinem. Jednym słowem - nie ma prawdy, nie ma nieprawdy, jest jedynie powszechna opinia, jak mawiał pewien poznany niegdyś pacjent szpitala psychiatrycznego.
Mogę oczywiście lecieć tym czymś (mam na myśli rakietę) we Wszechświat, bo zgodziłem się na to, lecz równie dobrze może być to eksperyment, który dzieje się gdzieś na uboczu, na przykład w Australii, przy zachowaniu wszelkich pozorów i złudzeń. Jak jest, tego nikt nie wie.
Przyznam się, że nie byłem do końca szczery wobec ankieterów w trakcie weryfikacji, trochę przesadzałem i konfabulowałem. Jak się okazuje, zrobiłem to skutecznie, bo mnie zwerbowano. Chyba, że chodziło im o mitomana?
Jakiś czas temu spędziłem samotnie zimę na plaży w Lido Adriano, gdzie ćwiczyłem udawanie nieżywego, i robię to dzisiaj tak dobrze, że mogę nabrać pogotowie ratunkowe. Pewnego razu zaczepił mnie jakiś Włoch, a ja milczałem, udając martwego żółwia, którego morze wyrzuciło na brzeg. Włoch gadał, jak to oni mają w zwyczaju, a ja twardo milczałem. Włoch uwierzył w martwego żółwia i machnął ręką z rezygnacją.
Nie, przyczyną stanowczo nie byli ludzie. Nawet pani M. nie mogłaby mnie do tego zmusić, choć bardzo się starała, nachodząc moją pustelnię i od progu ratując mnie, lecząc wszystkie moje choroby, załatwiając mi pracę, wypoczynek, relaks i masaż tajski - nie musiałem się o nic martwić, tylko o to, gdzie jest wyjście awaryjne?!
Miejsca tutaj mam więcej niż w moim ostatnim mieszkaniu przy la Rue de Rose, w śmiesznym miasteczku Colmar w Alzacji. Nikt jednak tam jakichś śladów albo pamiątek po mnie nie znajdzie, byłem bowiem postacią zbyt wtopioną w krajobraz, zbyt mimetyczną, nikt mnie tak naprawdę nie znał, pieniądze za czynsz zostawiałem po kryjomu pod serwetką u konsjerżki. Poza tym wtedy występowałem pod panieńskim nazwiskiem mojej babci, bo już wówczas ukrywałem się przed... Przed kimś.
Statek jest z pewnością monitorowany, mam tego świadomość. Relacje sprzedają globalnym stacjom telewizyjnym, zbijając przy okazji fortunę. Oglądalność jest większa niż podczas relacji z zamachu na World Trade Center. Ciekawe, jaki nadali tytuł? „Tam, a powrotem się nie przejmuj”, a może: „Odyseja na bezdechu”? Ja optowałbym za: „Wpadnę kiedyś na coś”. Właściwie jest mi to obojętne, ja tego nie oglądam. Niech się gapią. Traktuję to jak spektakl z gwiazdami w tle, inna sprawa na ile prawdziwe są te gwiazdy? Zadbano nawet o realistyczną pajęczynę z pająkiem w rogu pokoju. Podobno mogły się tam zawlec same w jakiejś skrzyni. No, jest to nieprawdopodobne niedopatrzenie! Ciekawe co się jeszcze tu przypadkiem przywlekło? Gdybym ja to wcześniej wiedział!?
Mam ze sobą na pokładzie cały swój majątek: moje narzędzia, książki, rękawice bokserskie na wypadek gdyby ktoś niespodziewanie wpadł na sparing, garść muszli znad Adriatyku, trochę ubrań i komputer marki Olivetti z lat dziewięćdziesiątych XX wieku, przy którym teraz siedzę i piszę – zapewniono mi wydanie książki, pobrałem już nawet zaliczkę. Zobaczymy jeszcze, czy będzie o czym pisać.