Wróciłem

Rozciągnąłem zbolałe kości. Leżąc patrzyłem na łóżko przykryte kapą z frędzlami - miękkie i rozległe. Wyglądało jak letni płaskowyż pokryty pasami upraw z lotu ptaka. Ona tymczasem pluszcze się w łazience, skrapia, rozsmarowuje, wklepuje... Dochodzi dwunasta w nocy i to jest normalna noc. Niestety coś skrzypi na strychu. Szkoda, że nie sprawdziłem wcześniej co tam jest, co tam się ukrywa, jaka wściekła tajemnica? Na parterze nie jest lepiej. Słyszę szuranie czegoś po posadzce. Chciałbym to zignorować, skupić się, przygotować, zaraz przyjdzie... Teraz słychać dyskretne domkniecie drzwi. Muszę wstać, ale nie chcę. Przekraczam próg lekko skrzypiący, bosymi sto­pami czuję krzywe słoje w deskach podłogowych. W łazience rozmyta postać w ręczniku na głowie. Szyba jest zaparowana, mimo to widać jak masuje sobie jasnozielone udo. Dotykam zieloną szybę w drzwiach, po czym schodzę na dół. Jeszcze mogę zawrócić, lecz tego nie robię. Dlaczego nie, drogi doktorze? Dlatego, że jesteś głupkiem. Nie, twój problem jest głębszy, to problem tożsamości i zaburzonych relacji ze środowiskiem. Nie! Nic nie trwa, za­wsze coś musi zniszczyć ciszę, nawet złośliwie sama cisza. Z krzesła zabrałem jej sweter (byłem w samym podkoszulku), kiedyś jej zwrócę, o ile się jeszcze spotkamy przypadkiem, po latach, w parku.

Okazało się, że powrót był łatwiejszy, niż sądziłem i trwał dużo krócej. Może dlatego, że nie musiałem niczego znajdować i pchał mnie wiatr. W każdym razie miło było znaleźć się z powrotem we własnym łóżku.

Następna strona