I nitka

Zaraz powiem, jak do tego doszło, ale po ko­lei. Udostępnili mi cztery korytarze, żebym mógł sobie pobiegać. Każdy ma jakieś trzydzieści metrów długości i zbiega się z następnym pod kątem pro­stym. Wszystkie łączą się w obieg zamknięty, są w ten sposób bieżnią, gdzie biję rekordy bezradności niczym chomik w kołowrotku. Korytarze są surowe w swojej prostocie z betonowymi ścianami, ze śladami szalunku. Oświetlenie jest równie siermiężne - mu­szę coś z tym zrobić, bo czuje się jak żołnierz na wybiegu w bunkrze. Przy końcach korytarzy znajdują się drzwi, tak, że na czterech zakrętach mam po dwoje drzwi, w tym jedne są wejściowe, a reszta jest zamknięta na głucho – nadsłuchiwałem pod nimi - kompletna cisza. Poza tym niczym się od siebie nie różnią.

Pierwszego razu jak biegałem, nie potrafiłem odnaleźć tych właściwych. Trzeba było przebiec jeszcze dodatkowe dziewięćdziesiąt metrów, żeby szarpiąc klamkami znaleźć wyjście. Zrobiłem więc eksperyment: na wszystkich drzwiach umieściłem lu­stra. Stojąc pośrodku, między lustrami, miałem wie­lokrotne odbicie - było nas nieskończenie wielu. Poczułem się raźniej, mimo że moje odbicia ciągle tylko biegły, stały, sapały, i nie widziały już wyjścia z tej pętli. Korytarzy również jest nie­skończenie wiele. Całkowite szaleństwo – polecam. Tracisz poczucie odległości, czasu i kierunku. Bie­gniesz bez końca, cały czas na spotkanie z sobą. Taka paralela losu.

Dlatego bardzo się zdziwiłem, gdy biegnąc z krzykiem, odniosłem wrażenie, wręcz pewność, że po­tknąłem się o coś, czego tu nie było i co zerwałem. Z nosem przy podłodze zabrałem się za zbadanie zja­wiska. Nie mogłem nic dostrzec. Znalazłem, owszem, kawałek nitki, zwyczajnej, cienkiej krawieckiej nitki, koloru na mój gust, nieokreślonego, ale nig­dy tu nie sprzątałem, mogła tu leżeć od wybudowania tych korytarzy i pochodzić z drelichu robotnika. Nitka wydawała mi się za słaba na to, żeby ją po­czuć w biegu.

- Nie, stanowczo to było coś innego. Strzyknę­ło mi w nodze, a nitka nie ma z tym nic wspólnego. - Powiedziałem na głos. Wzruszyłem ramionami i po­szedłem do siebie wziąć kąpiel, lecz w nocy wróci­łem, nie zapalając światła, z latarką, w to samo miejsce. Nie znalazłem tamtej nitki, ale byłem na to przygotowany - miałem swoją. Rozwinąłem ją od ściany do ściany, przyklejając dyskretnie klejem. Od tego czasu uprawiam bieg nie przez płotki, tylko bieg przez nitkę, niczym Ariadna - urocze.

Następna strona