Alcheringa

Diabeł liznął mnie jęzorem po twarzy, czym wyrwał mnie z letargu. Siedziałem oparty w rogu kabiny, z nogami na desce rozdzielczej. Licznik rozświetlał wnętrze pomarańczową poświatą, wskazówka nerwowo drgała na liczbie 60 i sześć kresek. Wciąż noc, a może już nie noc tylko coś bardziej trwałego? Jak na przykład mrok w jakiejś zapomnianej dziurze albo czarna materia, o której nikt nic nie wie, bo jej na oczy nie widział, ale kilku astronomom wyszło tak z bilansu.

- Śmierć jest trwała, a może cykliczna? Powiedz no Diabeł - cykliczna? Może śmierć jest przejściowa, można się na nią uodpornić jak od ospy wietrznej? Dobrze, że ty Diabeł istniejesz, to przynajmniej noc nie jest pusta. Wiem, wiem, popadam w irytującą neurozę maniakalno-depresyjną niczym emerytowany fryzjer podczas koszenia przydomowego trawnika. - Diabeł kompletnie mnie ignorował, patrząc się nieruchomo przez szybę w dal. Westchnąłem i spuściłem zdrętwiałe nogi na podłogę.

- Coś tam wypatrzyłeś? Nic nie widzę. Czujesz coś? - Wpatrywałem się w mrok. - Ty coś Diabeł wiesz. - Pozostało mi tylko czekać.

- Ej, chwilę! Przecież mam tu reflektor z ręcznym dynamem! Poświecimy nim sobie. - Dawał on wprawdzie światło pulsacyjne, niemniej świecił jaskrawo. Zamontowałem go pośrodku kabiny i zacząłem energicznie kręcić korbą. Diabeł zapiszczał podniecony. Kręciłem nią tak dobrą chwilę, kiedy nagle przy kolejnym błysku, zamajaczyła w oddali blada postać i z każdym następnym błyskiem stroboskopu, stając się wyraźniejszą. Na jakieś kilkaset metrów już nie było wątpliwości – na drodze przed nami stała kobieta w jasnej sukience i wymachiwała rękami. Wy­raźnie usiłowała zatrzymać samochód.

- Co ona tu robi? Może to jakaś zbłąkana turystka? - Złapałem za kierownicę i rozpocząłem hamowanie. Raz, drugi, trzeci, pedał hamulca wciśnięty do końca a na liczniku niezmienne 60 i sześć kresek. Zacząłem się robić wilgotny. Diabeł przypatrywał się mi z zaciekawieniem.

- Pomógłbyś zamiast się gapić. Gdzie jest ręczny hamulec? - Kobieta stała wprost na drodze. Jeszcze jakieś pięćdziesiąt metrów... Czas tak jak powinien zwalnia, lecz nie pojazd. Macham i krzyczę, żeby zeszła z drogi. Nie widzi mnie, ja ją za to wyraźnie. Młoda, ładna, zdolna (zakładam z góry) i zupełnie nie zdaje sobie sprawy, że zaraz zrobię z niej miazgę.

- Czy ona nas nie widzi?! Odsuń się! Zejdź z drogi! Głucha jesteś? - Ona nic. Stoi wryta i macha jak nakręcony manekin. Próbuję skręcić kierownicą. Oczywiście tak ją wcześniej zablokowałem ręcznikiem, że teraz nie reaguje. Diabeł zawył żałośnie. Już po niej, nie ma szans, nie mogę na to patrzeć...

Światło nagle zgasło i pojawiła się cisza. Diabeł zamilkł, czułem jego sapiący oddech blisko mojej twarzy. Dalej się poruszaliśmy, ale jakoś inaczej. Wyjrzałem przez okienko w drzwiach – pęd powietrza rozwiewał włosy. Spojrzałem do tyłu – ściana ciemności. Do przodu – na dole jakby poniżej nas coś się ruszało. Nie poruszaliśmy się po czymś, ale... nad czymś!

- Gdzie ona jest? Pytam, gdzie ona jest?! Diabeł, tyś mnie zaprowadził do miasteczka, tyś ze mną zabrał się w podróż, ty wiedziałeś, że ona tu będzie. Odpowiedz na moje pytania! - Chrząknął obrażony w odpowiedzi.

Tak! To może być jedyne wytłumaczenie:

- Diabeł, ona nas uniosła w powietrze, nie rozjechaliśmy jej! Ona nas przed tym uratowała. Jak ona to zrobiła? Anioł, nie kobieta! - Mruknął chichotliwie. Przed nami wypukło głębokie niebo z miliardami konstelacji, z milionami erupcji gwiazd, zrobiło się na tyle jasno, że dojrzałem pod samochodem pofałdowany ocean. Gdybym spojrzał w prawo, dostrzegłbym również kadłub statku wrytego w brzeg.

- Widzisz Diabeł, lecimy! Znowu... jest dobrze. - Nie odpowiedział. Fotel pasażera był pusty. Macałem rękoma wokół, lecz go nie było.

- Diabeł, Diabeł! Opuściłeś mnie. A niech cię diabli porwą!

Następna strona