Jasno, ciemno i gwiazdy

- Aaaaaaaaaaa.... - potworny jazgot w głowie. Gwiazdy w sypialni. Mojej sypialni? Na głowie mokry ręcznik i znów Ona. Tym razem kiwa się wraz z pokojem na skraju łóżka, wpatrując się we mnie. I ten natarczywy głos:

- Waszą misją jest uratowanie Ziemi. Pamiętajcie, skąd pochodzicie, co zawdzięczacie nam. Kredyty trzeba spłacić. Waszą misją jest jej uratowanie... - I tak w kółko.

- Ojej! - jęknąłem. - Nie można tego jakoś wy­łączyć?

- Można, ale trzeba nacisnąć równocześnie dwa przełączniki w dwóch oddalonych miejscach statku. Nie zrobię tego sama. - Przekrzyczała dudniący ko­munikat.

- To na co czekamy? Idźmy. - Chciałem się pod­nieść, ale łóżko przykleiło mi się do pleców. Po­nownie ciemno, ale przynajmniej ciszej. Po jakimś czasie jasno i wreszcie cicho. Nie mam ręcznika na głowie, za to mam kask jak motocyklista, podkoszulek z napisem Suzuki, oraz szorty. Wciąż leżę. Rozglądam się za nią. Jakaś postać w kasku takim jak mój, ogląda książki w biblioteczce.

- Hej ty! - Krzyknąłem. Odwróciła się natych­miast. Oczywiście była to Ona.

- Nie wrzeszcz! - Usłyszałem ją we wnętrzu ka­sku. - Nie trzeba. Przyznasz, że jestem pomysłowa. Słyszymy się dzięki tym hełmom, a jednocześnie nie słyszymy alarmu. Tylko tak długo trwać nie możemy, bo są one niewygodne – to raz, a dwa - musimy wreszcie podjąć decyzję o...

- Zaraz, zaraz - przerwałem jej i zniżyłem głos. - Jak ja tu się znalazłem? To znaczy, co ja tu robię? Przecież... - Teraz Ona mi przerwała ru­chem ręki i usiadła obok mnie.

- Przepraszam, ale musiałam to zrobić. Przy­ciągnęłam cię w ostatnim momencie, a nie jesteś lekki. Przypływ właśnie wyswobadzał statek z plaży. Musiałam cię wstępnie ogłuszyć, bo z własnej woli byś nie poszedł, tylko wciąż ględził o strojeniu ciszy. Wybacz, ale to dla twojego dobra i dobra wszyst­kich.

- Co ty gadasz!?

- Pomysł ze schodzeniem na ląd od początku nie był dobry. Przewidywałam to. Ty już się urządziłeś. Znalazłeś sobie miejsce, znalazłeś swoje królestwo, ustaliłeś reguły, ustaliłeś role dla siebie i dla mnie. Co sobie wyobrażałeś, że ja jako nimfa lub hurysa, oszołomiona twoim urokiem będę ci wiernie służyć? Że będę romantyczna i dowcipna, będę skłon­na do uniesień i do erotycznych eksperymentów? Że będziemy sobie tu żyli i w ogóle zrobię dla ciebie wszystko, żebyś się zrealizował jako postać epicka, bo jestem na ciebie zdana? Za bardzo się przejąłeś rolą. Rozumiem jakieś umiarkowane winko i sushi wieczorem na brzegu morza, ale ty uciekłeś w te swoje fantasmagorie i prawie w nie uwierzyłeś? Ty naprawdę myślisz, że jesteśmy w Australii i zaraz przybiegnie kangur?!

- Zaraz, chwilę! - próbowałem jej przerwać.

- Otóż jest tak, jak oni mówią - ciągnęła niezrażona. - Jesteśmy na kursie zbieżnym z Ziemią. Wszystko zostało precyzyjnie obliczone w ramach projektu „Kosmiczny Strażak”. Tylko ty nie zamie­rzałeś słuchać. Mamy zadanie: wspólnie wysadzić tę asteroidę pochodzącą prawdopodobnie z Obłoku Oorta i tym samym ocalić Ziemię. Odpalić silniki i wrócić bezpiecznie do domu.

- Ciekawa teoria. Nic mi o tym nie wiadomo. Ja mam swój kontrakt, a tam wyraźnie napisane, że ciebie nie ma, żadnych powrotów nie ma, wysadzania nie ma, smoków nie ma, syren nie ma...

- Musimy, jak już ci powiedziałam, jednocześnie przycisnąć przełączniki prądu w dwóch miejscach i możesz wrócić do swojej pustelni badać naturę trutniowatości. Ty tylko masz nastawić pralkę w pralni na tryb krochmalenia, a ja włączyć trzy razy lampkę nocną w swojej sypialni.

- He, he, co za bzdury! A może pociągnąć za ucho krokodyla i jednocześnie wybekać alfabetem Morse'a marsyliankę. Nie mogli wymyślić coś bardziej niedorzecznego?

- Uspokój się! Wiedziałam, że najsłabszym elementem tej misji będzie facet...

- Przykro mi, ale bredzisz. Czyżbyś była ich agentką? Niestety, ale wracam do swojego bunkra, do swojego labiryntu i mam gdzieś jakąś katastrofę, ciebie i programy krochmalenia. To, co mówisz, jest groteskowe, nieprawdopodobne, absurdalne, nie ma racji bytu. Mam wrażenie, że słucham koreańskiej telewizji - nie rozumiem ani słowa.

- Wrócić nie dasz rady, ponieważ właśnie dry­fujemy wzdłuż brzegu. Robimy akurat drugie okrąże­nie wokół jedynej, tutejszej wyspy. - Rzekła i wy­szła. Przynajmniej tyle.

Następna strona