Komunikat

Zapadły ciemności i książka się skończyła, wszystkie książki się skończyły. Nie ma BYŁO, nie ma BĘDZIE, a TERAZ rozlało się wokół. Coś skrzypnę­ło, coś z ociąganiem chrupnęło i po rzeczywistości. Najgorsze są te znaczenia, bo od nich coś zależy, a teraz na niczym nie zależy. Ciężko i niewygodnie jest pisać w ciemności, tym bardziej że atrament też jest czarny. Za to wyobraźnia wychodzi poza głowę, ogarniając nieprawdopodobne przestrzenie, włóczy się swobodnie po statku, nie bacząc na ogra­niczenia i niebezpieczeństwa. Próżnia nie stanowi dla wyobraźni żadnego problemu, wystarczy, że uczy­ni się ją nieistotną. Czas toczy się to tu, to tam, bo nie ma punktów odniesień. Na świt nie ma co li­czyć. Trwam.

Dlatego aż spadłem z krzesła, gdy na chwilę zabłysło światło. Pojedynczy błysk niczym flesz, nic więcej. Oznaka agonii albo próba obudzenia na­dziei. Na szczęście nie było to światełko w tunelu. Coś zaczęło stukać i ciemność drżała a ja wraz z nią. Stukanie to słabło, to momentami narastało, nie było zbyt rytmiczne, czasami synkopa innym ra­zem metrum nieparzyste. Znałem skądś ten rytm. To była piosenka z czasów mojej młodości, prawie na pewno. Ta-ta, ta-taa-ta-taa-ta, ta-ta... jakoś tak to leciało. Coś jakby „Je Bois” Borysa Viana.

Je bois

Systématiquement

Pour oublier les amis de ma femme

Je bois

Systématiquement

Pour oublier tous mes emmerdements

Oczywiście zgadzam się z myślą przewodnią utworu – sam bym się napił, choć nie odpowiada mi powód, dla jakiego autor utwierdza w sobie Katza. Jednak jest to dobry omen na odmianę swojego losu. Jakby na potwierdzenie tych przypuszczeń pomiesz­czenie rozświetliło dyskretne światło awaryjne w kolorze marengo – a dlaczego nie? Wcześniej nie po­dejrzewałem jego istnienia. Równocześnie zatrzeszc­zał głośnik:

- Attention, attention! Dzień dobry państwu, proszę wygodnie usiąść. Zaraz przeczytam państwu, jakie są nasze propozycje względem zaistniałej sy­tuacji.

- Zaraz, zaraz! Ej, do kogo ta przemowa? To jest nas tu jednak więcej? - krzyknąłem w eter. Głos zabrzmiał chropawo ponownie:

- Wiem, że macie państwo do nas wiele pytań, ale stwierdziliśmy, że będzie szybciej, jeśli poin­formujemy was, że taki rozwój wypadków był do prze­widzenia i myśmy go przewidzieli, dlatego przygoto­waliśmy tę mowę i liczymy na waszą współpracę. Nie­dogodności, z jakimi się teraz borykacie, są przej­ściowe i w porównaniu do sytuacji wielu z nas tu­taj, są one błahe. A mimo to staramy się wam pomóc, dlatego prosimy was do przejścia do łazienki. Do czasu przejścia do łazienki puszczamy relaksującą muzykę mającą na celu zapobieżenie ewentualnej pa­nice. - Głośne puknięcie odkładanego mikrofonu i kliknięcie klawisza urządzenia odtwarzającego za­kończyły komunikat. Zgodnie z zapowiedzią zabrzmia­ła muzyka i było to, a jakżeby inaczej, „Je Bois” Borysa Viana.

Byłem ciekawy, jakie to propozycje czekają na mnie w łazience. Dostać się do niej nie było łatwo, ponieważ drzwi znajdowały się obecnie na suficie. Poustawiałem piramidę różnych sprzętów i po niej wspiąłem się na górę. Drzwi otworzyły się z zama­chem, jak klapa od strychu, a na mnie posypał się deszcz dezodorantów, mydeł, wysypanego proszku do prania, rozlanej wody kolońskiej i na koniec opadła wstęga papieru toaletowego. Dobrze, że nie zostawi­łem wody w wannie! Podciągnąłem więc się do środka i uchwyciłem oburącz umywalkę. Na ścianie po prze­ciwległej stronie, to znaczy nad głową, miałem pęk­nięte lustro, a właściwie... I wtedy odezwał się ponownie głos:

- Mniemam moi państwo, że jesteście już w ła­zience? Otóż prosimy o podejście do lustra... - W miejscu gdzie było pęknięcie, znajdowała się spora szpara, przez którą prześwitywało światło! A in­struktor kontynuował:

- Musicie państwo rozbić to lustro, za nim bo­wiem znajduje się wyjście ewakuacyjne... - Wspiąłem się na ile to było możliwe, na umywalkę i chwyciw­szy nad sobą rurę prysznica, wychyliłem się, jak mogłem najdalej, aby zajrzeć w tę szparę. Coś ją trochę przysłaniało z drugiej strony. - Teraz już powinniście sobie poradzić bez naszej pomocy, aż do czasu, kiedy nie nastąpią nowe okoliczności. Życzy­my miłych chwil. - Włożyłem tam rękę, ostrożnie, żeby sobie jej nie poharatać, namacałem to coś z drugiej strony. Pociągnąłem. Z oporami, ale prze­szła przez szparę rzecz najbardziej przeze mnie nieoczekiwaną i pożądaną – damska halka w kolorze ró­żowym z koronką u dołu i przy dekolcie, z cieniut­kimi ramiączkami! Teraz już nie miałem wątpliwości, dokąd to wszystko zmierza. Koniec z tajemnicami, Alicjo za lustrem! Koniec z manipulatorstwem! Roz­biję to lustro szczotką do szorowania pleców. Posy­pały się odłamki szkła niczym rozbite konfetti. Ko­niec.

Następna strona