Inwentura

Wracając do podboju kosmosu, to podczas moich dywagacji na tematy poboczne, kiedy to wyraźnie mi wzrosła ilość białka zwanego tkankowym aktywatorem plazminogenu, radykalnie zbliżyłem się do słońca. Wskutek czego musiałem włączyć chłodzenie i założyć ciemne okulary. Gnałem coraz szybciej, stwierdziłem to, nie po muchach na szybie a po ruchu przedmiotów martwych, które miały tę tendencję, że się ode mnie oddalały. Statek się jakby wydłużył i miałem daleką drogę do ubikacji.

Inny efekt uboczny to taki, że zaczęła mnie nawiedzać B. Widziałem zza krzesła, jak się krząta i ściera rozlaną przeze mnie oliwę z pierwszego tłoczenia w kuchni, lecz całkiem możliwe, że to nie była ona, ponieważ moja percepcja uległa również rozciągnięciu w czasie - wszystko było jakby szersze. Mogłem ją pomylić z automatem od ścierania. W każdym razie starałem się nie wchodzić komuś tak szerokiemu w drogę.

Moim prawdziwym zmartwieniem była wzrastająca temperatura. Nie martwiło mnie tak bardzo, że byłem zmuszony jeść wszystko na ciepło, łącznie z sorbetami. Przede wszystkim pojmowałem tę sytu­ację jako bardzo niekomfortową, wręcz beznadziejną, bo jakby nie patrzeć nie miałem w ręku steru, joysticka, kierownicy któ­rą mógłbym skręcić teoretycznie nad jakiś basen. Klimatyzacja działała na najwyższych obrotach i strach mnie przejmował, że się zepsuje, a ja się ugotuję. Wyłączyłem lodówki, bo bardziej grzały, niż chłodziły, zimnej wody nie miałem już dawno, uschły wszystkie rośliny doniczkowe a akwa­rium wraz z zawartością musiałem wylać do muszli. Całe szczęście, że nadal się obracamy, choć wolniej ze wzrostem szybkości, co jakiś czas na chwilę wpadamy w cień i się chłodzimy. Dzięki temu statek równo się opieka.

Co zrobić, żeby schłodzić?! Oczywiście Centra­la jak zwykle milczała, mając gdzieś mój udar sło­neczny. Trzeba sobie samemu radzić. W magazynie znalazłem „zagrzejnikowe ekrany izolacyjne” – z jednej strony styropian a z drugiej folia aluminio­wa. Powklejałem je w okna i dodatkowo powiesiłem grube czarne zasłony. Może to nie była technika godna podboju kosmosu, ale poskutkowało. Zrobiło się ciemno, cicho i całkiem znośnie, do tego stopnia, że przyrządziłem sobie galantynę z kurczaka na zimno.

W ten sposób odciąłem się od słońca i zacząłem leczyć oparzenia. Wreszcie zasiadłem w świetle lampki nocnej i zagłębiłem się w literaturę fachową, by dowiedzieć się, jakie mam szanse na uniknięcie karambolu z Ziemią, Wenus i Merkurym. Potem śnił mi się ogródek przydomowy z drzemiącą na fotelu teściową. Pieliłem grządkę z kalarepą, a moje życie uległo nieodwracalnej zmianie.

Następna strona