I samotność

Postanowiłem o niej trochę wspomnieć. Jestem tu sam, przynajmniej nikogo do tej pory tutaj nie spotkałem, z wyjątkiem własnych imaginacji (ale ja­kich imaginacji - szczególnie ta ostatnia była nie­wątpliwie pachnąca). Ten stan rzeczy znany mi wcze­śniej ma tutaj zupełnie inną jakość. Mam wątpliwo­ści, więc mrugam światłem w kuchni, może ktoś mnie zauważy. Uderzam do rytmu chochlą w zlewozmywak i słyszę echo metalowego statku. Wolę być jednak sam i nie szukać urojonych duchów. Więc nie zwracam już uwagi na dziwne odgłosy - chrobotania, szurania, czkania, warczenia, śpiewania, wołania, jęczenia... Bo one wszystkie są moje! To ja czkam, śpiewam i zawodzę, a statek mi odpowiada po jakimś czasie, no bo tak jest skonstruowany. Więc nie jestem sam. Siedzę sobie tu ze swoim echem, narzekam na prze­ciągi i na to, że oddalam się od portu, a jakbym stał w miejscu, choć łączność mam dobrej jakości, jakbym rozmawiał z kimś w drugim pokoju. Oni infor­mują mnie o czekających mnie wkrótce atrakcjach.

Póki co dzisiaj na obiad zjem coś dietetyczne­go, bo po wczorajszej imprezie żołądek mam w kiep­skim stanie. Właśnie, czy po wczorajszej? Po któ­rejś z rzędu popijawie. Zastanawia mnie tylko, czy to było z ich strony racjonalne wpuszczać pokład pijaka z dobrze zaopatrzonym składzikiem w ramach "kosztów reprezentacyjnych"? Przecież przekazuje im zamazany obraz kosmosu? Mają pewnie świetny ubaw, kiedy latam w kaloszach i atłasowym szlafroku po korytarzach, potykając się na śliskich parkietach i o zrolowane dywany - pewnie podnosi to atrakcyjność relacji. Może właśnie o to chodziło? O pokazanie takiego przeciętnego faceta, mającego kryzys wieku średniego i zabytkowego pick-upa w garażu, aby inni faceci odreagowali – każdy może być bohaterem, ju­tro możesz być nim ty! Każdy może polecieć w kosmos pod warunkiem, że nigdy nie wróci i pozwoli innym zarobić. Czy człowiek jest w stanie znieść się na trzeźwo, kiedy widzi, jak musi udawać, żeby wyglądać dalej twórczo? To rzecz jasna pytanie re­toryczne.

Wiem, wszystko to razem wygląda niepoważnie - ta cała wyprawa, ja, ten statek kosmiczny i komu jest potrzebny ten eksperyment? A chociażby mnie! Dlatego, że wreszcie mam upragniony spokój, nie mu­szę płacić rachunków, wysłuchiwać narzekań byłej żony i patrzeć jak dzieci się do niej upodobniają. Mogę robić to, co lubię i o której chcę. A lubię konstruować niepotrzebne nikomu, bezużyteczne me­chanizmy z przypadkowych części rozsypanych na sto­le. Siedzę i składam je, dopasowuję. Silniczek od maszynki do golenia, magnes, przekładnia ślimakowa, spinacz, guzik, resztka świeczki, sznurek i spręży­na, złączone razem nową nicią życia, dają organizm umiejący z dużą siłą rzucić w kogoś po drugiej stronie pokoju zielonym guzikiem. Są takie organi­zmy, które żyją dzień i takie, które rozpadają się po kilku minutach, wtedy proces tworzenia zaczyna się od nowa, aż do czasu, kiedy stworzony organizm nie zdemontuje stwórcy.

I dlatego jest bzdurą zarzucanie organizatorom bezduszności i cynizmu wobec mnie, i nikt mi tego nie kazał napisać, napisałem to z własnej woli!

Następna strona