Przygotowania

Leżę na boku od kilku godzin... kilkunastu? Wpatruję się w okno, którego zarys widzę za zasło­ną. Wiem, co za nim jest, więc nie odczuwam ochoty, żeby przez nie zerknąć. Statek podzielił się na strefę słońca i strefę ciemności, ja ze swoją czę­ścią topiłem się w cieniu rzucanym przez kadłub. Powoli obracałem się twarzą w kierunku Ziemi, dla­tego też zmienił się program w telewizji. Teraz słyszałem spikera telewizji walijskiej i z jego słowotoku rozumiałem tylko słowo Londyn wypowiadane podniosłym głosem. Audycje dotyczyły w większości problemów walijskiego rolnictwa, a szczególnie uprawy batatów, dlatego usnąłem.

Ciemne wnętrze pokoju zaludniło się niewyraźnymi po­staciami w kombinezonach, ostrożnie przemykających po kątach z małymi płomyczkami w rękach, ale mimo to, co jakiś czas, któraś z nich potykała się o różne niewidoczne klamoty ze zdławionym sykiem i przekleństwem na ustach. Coś dłubali przy ścianach, przy kon­taktach i oknach. Porozumiewali się miękkimi jak w balecie, gestami, a czasami gulgotali jak przy płukaniu gardła maślanką. Następnie zrobili pstryk i wszyscy jednocześnie zniknęli, zostawiając zanika­jącą stopniowo poświatę i zapach pieczonego strudla.

Wstałem, z trudem odwijając się ze zmiętej kołdry, niczym mumia z bandaża. Bolały mnie kości szczególnie nóg. Byłem spocony i miałem dreszcze. Powlokłem się, ziewając przeciągle do łazienki. Za mną nikt nie szedł, ale mimo to czułem na sobie baczne spojrzenie. Ech... machnąłem ręką i wszedłem do środka. Sprawdziłem drzwi do Niej – były za­mknięte. Po jej stronie zupełna cisza, lecz zdecy­dowanie więcej światła. Wzdrygnąłem się z obrzydze­nia i zasłoniłem wizjer w drzwiach obrazem przed­stawiającym jakieś weneckie misteria w maskach, bo­daj pędzla Piazzetty, oczywiście reprodukcja. Pa­trząc na scenkę, pomyślałem, jak wiele pozory zna­czą dla ludzi - może dlatego tak chętnie się upija­ją?

Zmoczyłem twarz wodą, a w poszukiwaniu aspiry­ny strąciłem z półek apteczki kilka buteleczek pastylek i stłukłem termometr (nie przejmowałem się tym zbyt­nio, jutro przecież będzie nowy w tym miejscu). Zażyłem od razu trzy i popiłem butelką dortmundz­kiego piwa, które wyszperałem w lodówce. Wziąłem ich kilka pod pachę i odprowadzany urojonym spojrzeniem, walnąłem się na fotel przed telewizo­rem, gdzie właśnie nadawali program publicystyczny pod tytułem: Czy grozi nam koniec świata?

Trzech dżentelmenów: prowadzący i przedstawi­ciel ministerstwa od kataklizmów, w nienagannych garniturach oraz reprezentant „wolnej nauki” w gol­fie. Zgodnie z parytetem płci były tam też dwie damy o mocno wyeksponowanych kolanach – jedna grubych, druga chudych. Dyskutanci zabierali głos kolejno jak w kółku recytatorskim. Konwencję usil­nie starał się zakłócić pan w golfie oraz chuda pani, która była bardziej skuteczna przez swój przenikliwy falset. Po niej wszyscy milkli na chwi­lę ogłuszeni i zdezorientowani. Prowadzący wtedy chrząkał znacząco i uczestnicy debaty wracali na Ziemię. Pan z ministerstwa wydawał się być w zaży­łych stosunkach z panią o grubych kolanach, ponie­waż wypowiadając się, marzycielsko wbijał wzrok w jej obfity biust, co zauważył prowadzący, dwuznacz­nie żartując. Temu w golfie pozostało więc solida­ryzować się z chudą damą, ale ona była zbyt ko­styczna, by zareagować z aprobatą, także wyraźnie wygrywała strona rządowa, przynajmniej do przerwy, kiedy nastąpiła emisja reklam. Po niej w studiu na­stąpiły pewne przetasowania, ponieważ pan z mini­sterstwa poczerwieniał na twarzy z oburzenia, które musiało być wynikiem czegoś, co miało miejsce poza kamerami. Jego stosunek do korpulentnej pani ostygł, co wykorzystała pani kostyczna, nie dając już sobie przerwać. Prowadzący oklapł podobnie jak facet w golfie, który całą swoją uwagę poświęcił obgryzaniu paznokci. Reszta oszołomiona wysokim dyszkantem, nie mogąc się włączyć, zaczęła uprawiać pantomimę, najbardziej gestykulowała gruba pani, sugestywnie przy tym podrzucając piersiami. Prowadzący w pewnym momencie zaczął zabawnie wymachiwać rękoma jakby były wycieraczkami samochodowymi. Pani chuda wska­zywała oskarżycielsko to na ministerstwo to w górę, golf tylko przecząco kręcił głową, biust się uniósł honorem, dając do zrozumienia, że na tym powinien program się zakończyć. Chudzielec niespodziewanie się zakrztusił spazmatycznie kaszląc, co wykorzy­stał z ulgą prowadzący, ogłaszając remis i zapra­szając za tydzień na kolejny odcinek Czy będzie ko­niec świata?

Następna strona