Déja vu
Już kiedyś tu byłem. Poznaję ten kamień – skrywała się za nim naga dziewczyna ubrana w same płetwy. Widzę pozostawione ślady na piasku, idę tropem dużej kaczki lub niej. Ślady prowadzą za wydmy. Za wydmami napotykam rozległy płaskowyż z wystającymi tu i ówdzie małymi wzgórkami. Te wzgórki to w istocie ziguraty albo starożytne obserwatoria, albo cokoły, z których pospadały pomniki, albo platformy rakietowe. Co by to nie było, nie do nich zmierzam. Droga prowadziła do płaskiej, rozległej budowli, z jednym wejściem i bez okien, bez zbędnych szczegółów. Z bliska okazało się, że to nie jedna budowla a kilka połączonych ze sobą, a wszystko jakby w trakcie remontu. Wejście było bramą prowadzącą po przejściu westybulu na duży megaron znakomicie nadający się do zadawania pytań. Nawet jedno zadałem:
- Co słychać, jak idzie praca? - Odpowiedziało doniosłe echo.
Śladów płetw nie było widać na posadzce, co jest zrozumiałe, ale mimo to bez zastanowienia wybrałem niewielkie drzwi po prawej stronie. Korytarze, które bez trudu rozpoznawałem, prowadziły mnie do jej pokoju. Nikogo w środku nie było. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Na podłodze leżał kąpielowy szlafrok, szminka i opakowanie prezerwatyw, a w kącie dwie płetwy. Czyli była tu przede mną. Kolory przygasły, było coraz ciemniej. Usiadłem na łóżku – poczekam. Wkrótce zasnąłem.
- To ty? - Spytałem, kiedy poczułem uginanie się materaca na brzegu. Nie odezwała się, ale to była ona. Poznałem ją po lekko przyspieszonym oddechu. Gdy się zjawiła, świat cofnął się do swoich początków, aby przypomnieć sobie dawno zapomnianą prawidłowość.
- Czy masz jeszcze tę nocną lampkę, która towarzyszyła nam przy pierwszym spotkaniu? - Zapytałem, gdyż chciałem spojrzeć w jej orzechowe źrenice.
- A po co ci tamta lampka? - Odpowiedziała lekko zasapanym głosem.
Cisza dyszała uciekającymi sekundami.
- Pamiętasz? - Odezwała się ponownie. Wspomnienia odwracają nam głowy, nie dają spokoju, ciągle czegoś w nich brakuje. Były jak szarady, zawsze gotowe do żartów.
- Pamiętasz... wtedy mówiłaś, że czekasz na kogoś. Czy już przyszedł? Czy to jestem ja?
- Tak, a potem nie.- Mówiła przez nos, jakby miała katar. - Może to prawda? To się będzie spełniać ciągle... i ciągle. Więc mamy czas, nie musimy się spieszyć.
- No ciekawe, z trudem wchodzę na czwarte piętro, a ty mi każesz czekać.
- Potrzebny jest tylko odpowiedni nastrój...
- Ja mam tego dosyć...
- Znowu piłeś.
- A, idę spać do siebie. Jesteś mistrzynią w prawieniu egzaltowanych banialuków. Może cię pomyliłem z kimś innym. Przepraszam.