Serdeczne wynurzenia mizogina

Mam już tego serdecznie dość. Jest tak irytująco zgodnie, że aż niestrawnie. Ustalaliśmy jadłospis, ja miałem już dość wątróbek w galarecie, a ona dość fasoli w kwaśnym mleku. Zaczęliśmy się żywić osobno i jak najdalej od siebie. Poza tym nadal intensywnie wykorzystywaliśmy swoją obecność, aby u kresu tej historii, która nieubłaganie miała nas rozdzielić, mieć ewentualnie co wspominać. Także biegaliśmy po statku nago bawiąc się w chowanego, eksperymentowaliśmy z bumerangiem, paskami, drabiną i kajdankami do momentu kiedy B. zgubiła kluczyki i przez dwa dni chodziłem wszędzie z imadłem.

Kiedy przynajmniej po kilka razy powtórzyliśmy wszystkie znane sobie opowieści, anegdoty z życia wzięte oraz plotki, poprawiając się przy tym wzajemnie: „ta wersja poprzednio była bardziej homerycka”, albo: „wcześniej mówiłeś, że one były dwie!”, postanowiliśmy zgodnie milczeć, nawet w scenach łóżkowych. Porozumiewaliśmy się językiem migowym lub udawaliśmy, że mówimy różnymi językami – B. w dialekcie eskimoskim avanersuaq mówiła: „begyndelsen skabte Gud himlen og jorden”, ja natomiast to samo po aborygeńsku. Wreszcie stwierdziliśmy, że najlepiej jest milczeć, się nie widząc.

Dla zabicia czasu zacząłem penetrować odkryte ostatnio ładownie statku. Nie mogłem ich wcześniej otworzyć, o co upominałem się w Centrali już kilka tygodni?, miesięcy?, lat? temu. Od progu skonstatowałem, że były, delikatnie rzecz ujmując, w tematycznym nieładzie. Stosy rzeczy układały się w sta­lagmity przechodzące czasami w stalagnaty, między nimi biegła zakosami ścieżka, gdzieniegdzie zatarasowana przez zawalone piramidy przedmiotów.

Ona po swojej stronie robiła hałaśliwie przemeblowanie i po cichu, po kryjomu wynosiła ze statku załadowane pudła. Niosła je daleko poza plażę, znikając za wydmami. Udawałem, że tego nie widzę, dzięki czemu miałem dużo czasu tylko dla siebie, a czasu było podobno coraz mniej. O dogadaniu się na temat wspólnej ewakuacji nie było mowy. Dalej, owszem ale sporadycznie, przytulaliśmy się i bekaliśmy przeciągle oglądając Czas Apokalipsy, ale można było wyczuć pewien rodzaj braku zapału. Aż wreszcie mieliśmy i tego serdecznie dość.

Następna strona