Ale kontinuum mimo wszystko

Po kilku dniach izolowania głowy w hełmie, wpadłem w rozwijający się stupor. Kręciłem się w kółko na obrotowym fotelu, odpychając się nogami od sprzętów. Śpiewałem sprośne piosenki na zmianę z mruczeniem mantr i głośnym czkaniem. Jedzenie ograniczyłem do łuskanego słonecznika, bo tylko on przechodził przez cienki otwór z przodu hełmu, tak żeby nie trzeba go było zdejmować. Podobnie z piciem, wkładam po prostu tam słomkę i sączę. Największy problem to podrapać się w głowę. Robię to za pomocą plastikowej linijki wkładanej pod kołnierz.

Po kilku lub kilkunastu następnych dniach, trudno ocenić, bo dni nic nie różni, a noce to tabletki nasenne, osiągnąłem odrętwienie doskonałe. Siedziałem w rogu kuchni ze zwieszonym przez oparcie korpusem, przypominając zwiędły filodendron. Jakież moje było zdziwienie, gdy ktoś nagle zajrzał przez światłowody do mojej głowy, zaświecił mi prosto w oczy i powiedział:

- Kiepsko. Kiepsko z nim. Długo w tym stanie nie pociągnie...

- To kręcenie się w kółko uniemożliwia mu kierowanie sobą. - Poczułem ukłucie i machnąłem ręką, chcąc przegonić namolnego komara. Rozwścieczony zabzyczał koło ucha, więc naciągnęłam koc na głowę i odleciałem, zdaje się gdzieś do Cook w Australii, bo stopniowo bzyczenie ustało, wszystko ustało i było już przyjemnie.

Następna strona