Kręcenie się

Jestem naprawdę zadowolony, nie potrzebuję niczego, czego sam nie mogę sobie dostarczyć. Nie, na prawdę mam wszystko co mi potrzeba. Króliczka w lukrze też... Chodzi o takiego ze śmiesznym ogonkiem i kokardą czerwoną na głowie? Nie? A, patroszony... duża dziura poniżej pępka... okropne. Kto mógł mu to zrobić? Że mogę sobie wepchać? Pan jest wulgarny... A, przepraszam... Grzyba czy mam? Wolno ma dochodzić... Tak, notuje: natrzeć... Nie spieszy mi się, poczekam jak poeta na wydanie swych wierszy, z udawanym brakiem zainteresowania...

Czas upływa na pożytecznych naprawach, przeróbkach i wprowadzaniu różnych udogodnień. Odbudowałem przejście między moją łazienką a łazienką B. Wstawiłem po prostu w tym miejscu drzwi, które wcześniej zdemontowałem w piwnicy. W ten sposób rozwiązałem problem wchodzenia bez wcześniejszego pukania. Zamiast lustra zainstalowałem, żeby nie było, obustronny wizjer. Przedłużyłem również linię telefoniczną do siebie, do pokoju dziennego, na wypadek, gdyby przyszła jej ochota zadzwonić. W razie czego skonstruowałem automatyczną sekretarkę, która kiedy dzwonił telefon unosiła słuchawkę i z hukiem upuszczała ją na widełki.

W trakcie jak się wycofałem ze skandynawskiego domu, nie zapomniałem zabrać walizkę wraz z zawartością. Obraz z aktem umieściłem w bibliotece, tak by widzieć go, siedząc w fotelu. Inne gadżety wrzuciłem je do szuflady z tabliczką Łupy kosmiczne. Dziwny był ten iskrzący się proszek w szkatułce. Myślałem początkowo, że to brokat, ale był na niego za drobny, ten był bardziej eteryczny. Na wszelki wypadek nie brałem go do ręki, a jedynie ostrożnie mieszałem w nim łyżeczką do herbaty. Zastanawiające - na pewno nie były to prochy przodka lub popiół z pieca, możliwe, że substancja chemiczna, jakiś inicjator, przyprawa lub inny magiczny proszek. Może się przyda – pomy­ślałem, wkładając szkatułkę w głąb kredensu.

Ze spraw bieżących: informacje o naszym poło­żeniu dostawałem z drugiej ręki. Planetoida bowiem ro­tuje niczym bączek, ja znajduję się obok osi obro­tu, blisko bieguna skierowanego w stronę Słońca, i Ziemi stąd niewiele widzę, co najwyżej Marsa, który jest obecnie nad horyzontem. Pewnie dlatego u mnie jest ciepło, a u B. trwa zima, oszronione są nawet kaloryfery. Odbiór telewizji miałem fatalny i to najczęściej południowoamerykańskich kanałów z telenowelami, gdzie aktualności wplątywano w fabułę, tak aby Indianie Kawahiva mieli pojęcie co się dzieje w polityce. Stąd wiem, że młodszy syn senior Gonzalesa, Jostu Camacho Fajar­do, wstąpił do kościoła głoszącego bliski powrót Boskiej Pary, która ma zbawić ludzkość od złego Chipsa i innego niezdrowego jedzenia, że rządy pewnych plemion mają zdolności techniczne, by się ewakuować z Ziemi, ponieważ obrzydło im ciągłe tłumaczenie się przed opinią publiczną, z czego cieszy się seniorita Linda Ariza, bo mieszka w kawalerce ze zrzędzącą matką. Nie rozumiem tylko wątku odnoszą­cego się do akcji o nazwie Kosmiczny Akt Tantrycz­nego Zapłodnienia – w skrócie KATZ. Ma to coś wspólnego z nagłym wyginięciem ludzkości i zastą­pieniem jej nowym gatunkiem, z czego z kolei zado­wolony jest senior Gonzales, mając na myśli nieja­kiego Martineza Camposa, szefa firmy koronkarskiej w Buenos.

Czyli wszystko konsekwentnie zmierza we wiado­mym kierunku, także mogę zająć się swoimi sprawami. Nie muszę zaprzątać sobie głowy grawitacją, atmos­ferą, polisą ubezpieczeniową na wypadek katastrofy kosmicznej. Nie dotyczą mnie wybory, kodeks drogowy, państwowe święta oraz współczynniki liniowej funkcji trendu w ekonometrii. Mogę za to przechodzić przez lustro, włączać i wyłączać czas jednym pstryczkiem, zmieniać chronologię i płeć, nie dbać o zdrowie i nie czuć bólu, dać każdemu po mordzie, umówić się, a potem nie dotrzymać słowa. Jak trzeba, jestem gotowy wszystko uzasadnić i wyjaśnić, tyle że jestem za leniwy i nieco zniechęcony logiką.

Następna strona