Wiraż

Pod koniec drugiego tygodnia, kiedy braliśmy ostro wiraż za Słońcem, nastąpiły po sobie dwa wy­darzenia. Leżałem właśnie w łóżku, w mojej ulubionej pościeli w niebiesko-czerwone paski, kiedy odwiedził mnie Newton (ten od momentu pędu), który okazał się być kobietą. Tu muszę nadmienić, że pragnąc żyć w swo­istej, własnej stabilizacji, postarałem się o to, żeby nikt mi jej nie zakłócał. Między innymi zary­glowałem od zewnątrz drzwi łazienki, bo stwierdzi­łem, że lustro jakkolwiek jest odbiciem, to nie dość pewnie zabezpiecza mnie przed ingerencją w moją część statku. Sądziłem, że to po­winno było wystarczyć, gdyby nie powtarzające się notorycznie pukanie, zrazu ciche i dyskretne, prze­radzające się po godzinie w natarczywe walenie, które doprowadziło mnie do szału. Brzmiało to jak postępujący remont z wyburzaniem ścian włącznie. Newton była w wybrudzonym tynkiem stroju roboczym. Z kieszeni wystawała suwmiarka i tuba pasty do zębów. Szykowało się co ekstremalnego.

- Ciebie nie ma, Newton. Twoje sztuczki nie robią na mnie żadnego wrażenia.

- Zaprzeczanie oczywistym faktom powoduje alienacje, atrofię i anihilacje... - Newton rozpoczęła wykład. W prawej ręce trzymała kredę, którą pisała na tablicy wzory, a w lewej batutę.

- Chcę być sam! Nie potrzebuję cię, jestem samowystarczalny.

- Prawo jest potrzebne, szczególnie prawo powszechnego ciążenia, inaczej każdy odleciałby jakby chciał, fruuu...

- Bombka-trąbka, na co spadnie temu gąbka... domagam się kwadratu odległości!

- Każdy ma swoje egzystencjalne problemy. Ja mam uczulenie na jabłka. Einstein depilował nogi, Bohr trzymał kapcie pod poduszką, a Curie zaglądała w nocy do piekarnika i wołała "uhu". Inaczej nie zasnęła...

- Nie wysadzę mojej planetoidy, jest moja, ja ją odkryłem. Jeśli o to ci chodzi. Ziemianie powinni mieć cykora, niech trzęsą portkami. Nic mnie nie przekona, żadna zasada dynamiki. - Bezsensowny dialog, gadamy kompletnie obok siebie, nic się nie zazębia. Pomysł z Newtonem jest głupi, dlatego jeszcze zdanie i go pacnę...

- Chciałam tylko porozmawiać, przepraszam. - Czułem, że mięknę, i że zaraz się zgodzę, na swoją zgubę. - Wystarczy mi tylko pięć minut i znikam...

- Idź do siebie, nie mam czasu, jestem zajęty, piszę pamiętnik. - Złapałem packę na muchy i zacząłem się oganiać, aż rozwiałem to wcielenie geniuszu.

Drugim wydarzeniem było odczepienie się statku od planetoidy. Stało się to wskutek wyparowywania morza oraz siły odśrodkowej. Któregoś ranka statek lekko drgnął, zaszurał kadłubem po piasku i powoli się uniósł ponad powierzchnię. Patrzyłem z nostal­gią przez bulaj na oddalający się plac z wieżą wi­dokową, plażę, nasze ślady zostawione na niej, ka­mień, za którym kiedyś ukrywała się B. i jakoś tak zrobiło mi się szkoda, że nie wykorzystaliśmy odpo­wiednio tego czasu. Koło pałacu ktoś stał, ale ra­czej było to złudzenie, bo kto mógłby tam stać? Chyba że... Nie, to niemożliwe, przewidzenie.

Od tej chwili planetoida i statek wirowali niezależnie jak derwisze, prawie niezauważalnie się od siebie odsuwając. Czyżby był to tydzień rozstań? Znając z doświadczenia obsesyjno-kompulsywną naturę wszechświata, miałem nadzieję, że nie.

Następna strona