Robert Bachmann

KATZ CZYLI GADAJĄY DO SIEBIE

dedykuję Małpom..., są świetne.

Inne moje strony

MACHINOBOLIZMY

LENARD

Wstęp

Akcja tej opowieści rozpoczyna się w momencie pojawienia się ogłoszenia na serwerze zarejestrowanym w naj­mniejszej republice świata - Republice Nauru, poło­żonej na miniaturowej wysepce na Oceanie Spokojnym. Firma headhunterska poszukuje mężczyzn w wieku 30-40 lat, pasujących do mniej więcej takiego profilu:

1. lubiących od dziecka konfabulować;

2. będących z natury samowystarczalnymi outsi­derami;

3. niemających bliskiej rodziny i nikogo, kto by za nimi tęsknił, nawet wścibskiej sąsiadki;

4. potencjalnie zainteresowanych:

a) długim pobytem na Antarktydzie;

b) tym czy Wszechświat jest skończony, ograni­czony, liniowy, czy w formie pętelki;

c) średniowiecznymi ekspedycjami, które nie powróciły z różnych przyczyn;

5. typów aspołecznych i od dziecka marzących o spokojnej emeryturze;

6. nielubiących współzawodnictwa, nielubiących też kolektywu;

7. gotowych bez wielkiej zwłoki pojechać gdzieś przed siebie, jeśli znajdą się sponsorzy;

8. lubiących latarnie morskie, ostatnie piętra drapaczy chmur, szczyty gór (w celach naturalnie estetycznych);

9. mających wieloletnie doświadczenie w unika­niu kontaktu z urzędem finansowym, agentem ubezpie­czeniowym, firmami windykacyjnymi i byłej narzeczo­nej;

10. którym niepotrzebne jest do życia światło dzienne;

Na stronie tej znajduje się też bardzo szcze­gółowy test, mający na celu sprawdzenie kandydata pod kątem sprawności psychicznej w warunkach braku życia towarzyskiego, reakcji na nieuniknione fatum, siły i konsekwencji w realizowaniu podjętej decy­zji, i stosunku do kobiet (poszukiwany typ niepo­prawnego idealisty wychowanego w kulcie matki).

Po wstępnej selekcji kandydaci są prowadzeni indywidualnie za pośrednictwem internetu przez spe­cjalistów pracujących na rzecz poważnej instytucji naukowej, chcącej czasowo zachować z pewnych wzglę­dów anonimowość, której nazwę kandydaci poznają pod koniec weryfikacji. Celem instytucji jest znalezie­nie odpowiedniego człowieka, który pomógłby w roz­wiązaniu problemu dotyczącego całej ludzkości, człowieka niestereotypowego, trochę Herostratesa, trochę Prometeusza.

Kandydaci są proszeni o dostarczenie wyników wstępnych badań lekarskich i przysłanie materiału genetycznego w postaci oblizanej łyżki po zjedzeniu kremu tiramisu. Wszystko finansowane jest przez or­ganizatora za pośrednictwem banku zobligowanego do zachowania tajemnicy. Ponadto kandydaci dyskretnie są lustrowani przez detektywów w ich naturalnych środowiskach - im mniej o mogą się nich dowiedzieć, tym lepiej. Istotne jest też przedstawienie biogra­mów przodków linii męskiej oraz wybrania aktu ko­biety, z którą by chcieli nawiązać bliższy kontakt.

Po przedstawieniu satysfakcjonujących wyników medycznych i bardzo powściągliwych opinii sąsiadów, kandydaci w liczbie trzech zostaną zapoznani z trzema projektami naukowymi, w których teoretycznie mogliby uczestniczyć. Każdy może wybrać sobie je­den.

Są to następujące projekty:

1. pływanie na holu za płetwalem arktycznym w specjalnym, aczkolwiek dość komfortowym batyskafie przez czas nieokreślony, w domyśle – przez czas ży­cia walenia. Jedyny obowiązek to układanie tekstów piosenek do dźwięków wydawanych przez te ssaki i transmisja radiowa do stacji radiowych finansują­cych przedsięwzięcie;

2. zamieszkanie na terenie jednoosobowego pań­stwa o powierzchni 3 kilometrów kwadratowych (za­pewniona odpowiednia rezydencja okolona murem z za­siekami), usytuowanego na granicy Izraela i Pale­styny, którego gwarantem byłyby Stany Zjednoczone i Zjednoczone Emiraty, oraz prowadzenie tam polityki miłości polegającej na głoszeniu w kamizelce kulo­odpornej z wysokiej wieży wersetów „Pieśni nad pie­śniami”; budżet tego państwa to opłaty za wyłącz­ność z tytułu bezpośredniej relacji satelitarnej, ze spodziewanego ostrzału snajperskiego;

3. wycieczka w kosmos na pokładzie rakiety poza układ słoneczny, i jak pozwolą warunki, dalej też; przy czym nie przewiduje się powrotu, chyba że przez przypadek; warunki na stacji luksusowe, można zabrać wszystkie ulubione rzeczy; relacja na żywo w kilku dziennych blokach przez stacje telewizyjne, finansujące program badawczy tej wyprawy.

Naszego organizatora interesuje kandydat wy­bierający trzeci projekt i sprawa jest od tej pory koordynowana w czasie i dosłownie w przestrzeni. Kandydat nie musi być specjalistą w żadnej kosmicz­nej lub pokrewnej dziedzinie, ponieważ stacja ba­dawcza jest w pełni zautomatyzowana i obsługiwana przez małe, sprytne roboty. Jego zadaniem jest peł­nienie misji ambasadora rasy ludzkiej w kosmosie wobec tamtejszych przedstawicieli flory i fauny oraz wymiana przepalonych żarówek.

W gruncie rzeczy misja ta ma spełnić odwieczną ciekawość ludzkości do tego co jest dalej? Czy na przykład nie ma za Plutonem jakiegoś prymitywnego plemienia, które ma coś, co by nam się przydało, albo które mogłoby za nas wykonywać niewdzięczne i nudne czynności, albo przynajmniej ich kobiety mo­głyby być jakimś urozmaiceniem na Ziemi? Wyprawa w pełni automatyczna nie cieszyłaby się zainteresowaniem konsumentów zwanych czasami opinią publiczną. W efekcie nie miałby jej kto sfinansować.

Jako że naukowcy są z zasady ograniczeni przez swoją wiedzę, nie kwalifikują się jako kandydaci do lotu, bo potrzeba byłoby ich kilkunastu i ktoś o zapędach dyktatorskich, żeby mogli podjąć jakąś de­cyzję, a miejsce jest tylko dla jednego. Ogranicze­niem jest także pojemność spiżarń.

Kobieta z pewnością nadawałby się bardziej, choćby z tego powodu, że parę tysięcy lat temu wła­ścicielem i stwórcą wszechświata uczyniono brodate­go faceta, więc w ramach parytetu płci przydałaby się jakaś rekompensata, lecz główny sponsor się nie zgodził. Szkoda.

Powód ostatni, może najważniejszy – powrót na Ziemię jest elementem misji kosmicznej dramatycznie nieekonomicznym i skomplikowanym technicznie. Po­dróżnicy epoki Wielkich Odkryć ruszając w nieznane, nie gwarantowali powrotu, liczyli na zdoby­cie paliwa i żywności u/na tubylców/-cach, chociaż nie mieli pojęcia o ich istnieniu. Natomiast kandy­dat lotu w kosmos o wikt i opierunek nie będzie się musiał martwić. Zapewniono mu tego więcej, niż teo­retycznie jest w stanie zużyć, a jeśli (czego nie można wykluczyć) spotka kogoś, to będzie mógł się podzielić. Ludzie przed telewizorami oszaleją z ra­dości.

Misja do momentu startu i nieodwracalnego ob­rania kierunku musi być całkowicie tajna z powodu spodziewanego oburzenia i krytyki mediów, tzw. au­torytetów, przywódców religijnych i państwowych, których hipokryzja sięga dalej niż, lot ten ma trwać. Potem kiedy już będzie za późno, sprawy obiorą zwykły tok i górę weźmie normalna ludzka ociężałość umysłowa, a reklamodawcy odnotują wysokie wskaźniki oglądalności, będzie można zacząć liczyć zyski. Show must go on!

Następna strona