Złe sny III
W moim śnie bór ujrzałem trwający w bezruchu,
Stary jak sama Ziemia, bez śladu człowieka,
Niestworzonego jeszcze, jedynie ty, Duchu,
Przemierzałeś tę przestrzeń wszerz w tamtych prawiekach.
Zachwyt wprawiał cię w drżenie. Krzewy, pnie zwalone
I drzewa prosto w górę do nieba wzniesione,
Podpierające pułap gwiazd, księżyca, słońca.
Jednocześnie ten rozwój wytwarzał opończę
Poplątanych gałęzi, przez którą przenikał
Jedynie z trudem wzrok mój. W ten świat zanurzony
Żył gatunek zwierzęcy jeszcze, forma dzika,
Sam niczym król, przez czas, jak i ludzi wzgardzony.
W drogę, Duchu, ujrzałem i gród lśniący blaskiem,
Perłę architektury, osiedle wspaniałe
W każdym calu. Pioruny, udzielcie mu łaski,
Niech nie zostanie zryte grotem waszej strzały
Nie bijcie w te marmury, wieże i kopuły,
Oszczędzajcie ulice nieskalane mułem,
Który nie ma odwagi, żeby chodnik brudzić,
Wybrukowany nazbyt wspaniale dla ludzi
Bo przeznaczony tylko, mój Duchu, dla ciebie,
Co dumny i samotny podróżą się trudzisz,
Czy się lękasz, gdy ruszasz, by cały świat przebiec,
Że gdzieś życie już samym zjawieniem się wzbudzisz?
Ale, ach, oto w końcu jaki straszny obraz!
Bowiem prawdziwe miasto i bór też prawdziwy
Rzuciły się na siebie. Bór jak wąż się dobrał
Do grodu, nagle liany jak stado złośliwych
Dusicieli, oplotły wysmukłe kolumny.
Twardy dąb konarami rwał gruz z murów dumnych,
A korzeniami wnikał w głąb i bruk rozsadzał.
Bruk natomiast w odwecie roślinom przeszkadzał,
Szarpiąc ich śliskie kłącza, którym była bramą
Każda szczelina w głazach rozszerzana wściekle.
Cóż, natura jest dobra, a sztuka tak samo.
Zebrane razem warte są, żeby być w piekle.
(tłum. Wiktor J. Darasz, 2000)