Z niewiadomych względów Browning, uważany za jednego z największych poetów angielskich, w Polsce pozostaje twórcą właściwie nieznanym i niedocenianym. Wielka szkoda, że Mickiewicz, który był znawcą i pierwszym wybitnym tłumaczem poezji angielskiej w naszym kraju, nie zetknął się z poezją Browninga. Przypomnijmy, że przekład Giaura George'a Gordona Byrona pióra Mickiewicza utorował drogę temu poecie do polskich podręczników. Niestety, nie każdy ma podobną siłę oddziaływania, co Mickiewicz. Nikomu też, jak dotąd, nie udało się przekonać Polaków do czytania Browninga. Szkoda też, że angliści uniwersyteccy nie wykorzystują swoich możliwości intelektualnych i organizacyjnych, by promować Browninga wśród młodzieży szkolnej i akademickiej. Przecież na anglistykę idą zdecydowanie najlepsi kandydaci, którzy już na starcie reprezentują ten sam poziom, co absolwenci innych kierunków po pięciu latach studiów. Od tego, kto więcej dostał, więcej też będzie się wymagać. Można by więc oczekiwać, że studenci anglistyki o wiele prężniej będą działać na polu promocji literatury angielskiej, przy wydatnym wsparciu ze strony ich polskich i angielskich profesorów. Zgódźmy się, że anglistyka dysponuje większymi funduszami i możliwościami działania niż wszystkie filologie środkowoeuropejskie razem wzięte. Nigdy też się jeszcze w Polsce nie zdarzyło, żeby ktoś odmówił anglistom publikacji czegoś, co przygotowali do druku. Problem polega na tym, że dyplomowani angliści stosunkowo mało tłumaczą, zapominając o społeczeństwie, które ich wykształciło w tym właśnie celu za własne pieniądze. Przekładem poezji zajmują się głównie inni, nie zawsze będący nawet filologami z wykształcenia. Zresztą przypomnijmy, że Stanisław Barańczak był polonistą, absolwentem Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, a zasłynął jako najwybitniejszy w historii literatury polskiej tłumacz poezji angielskiej i amerykańskiej. Bardzo dobrze (i dużo) tłumaczą prawnicy, na przykład Robert E. Masznicz i Maciej Froński.